Reklama

Nie lubię wstawać przed ósmą, ale tu nie ma innego wyjścia. Najpierw światło, potem stukanie w drzwi i zaraz po nim:

– Pani Halinko, już czas, trzeba się szykować do śniadania – codziennie to samo, ten sam ton, jakby mówili do dziecka, nie do dorosłej kobiety, która przeżyła siedemdziesiąt cztery lata i niejedno już widziała.

Siadam na łóżku, cicho sapiąc. Kolana bolą, jak co rano. Zofia jeszcze śpi, przekręca się na drugi bok i mruczy coś pod nosem. Pewnie znów śni o domu, o swoim starym ogrodzie i jabłoni przy tarasie. Opowiadała mi kiedyś, że zostawiła tam kota i cały czas się martwi, kto go teraz karmi.

Ja nie zostawiłam kota. Zostawiłam córkę. A raczej… to ona zostawiła mnie.

– Obiecała, że mnie nie odda – mówiłam do Zofii, kiedy jadłyśmy razem śniadanie przy wspólnym stoliku w sali na parterze.

– Wszystkie obiecują – wzdychnęła. – Moja też mówiła, że "nigdy przenigdy", a potem powiedziała, że tak będzie lepiej. Że mam tu opiekę, lekarzy i ogród.

– I kłódki w oknach – dodałam i obie wybuchnęłyśmy tym gorzkim śmiechem.

Patrzyłam przez okno na ogród. We wrześniu wyglądał nie najgorzej. Trochę dalii, jakieś krzaki malin, co rusz ktoś z kijkami chodzi w kółko. Tylko że ja nie chciałam takich widoków. Chciałam siedzieć w fotelu u Marty w salonie i oglądać seriale tak jak kiedyś. Chciałam słyszeć śmiech wnuczki zza ściany i dźwięk garnków z kuchni. Nie stukot wózków i zapach medykamentów.

– Halinka, a jak to się stało, że tu jesteś? – pytała cicho Zofia.

– Bo mój zięć powiedział mojej córce: „Albo ona, albo ja.” A Marta… Marta wybrała jego.

Zięć mnie nie lubił

– Proszę nie dawać jej tyle cukru! – Tomasz po raz kolejny podniósł głos, a ja zamarłam z kubkiem herbaty w dłoni. Tosia właśnie dopiła swoją malinową herbatkę, którą zawsze lekko dosładzałam – tak jak kiedyś robiłam to Marcie.

– To tylko jedna łyżeczka… – powiedziałam cicho.

– Jedna dziś, druga jutro, a potem dentysta. Niech pani sobie słodzi, jak pani musi, ale dziecku nie wolno – rzucił, nie patrząc mi w oczy, i wyszedł z kuchni, zostawiając za sobą ciężkie milczenie.

Było mi przykro, że zwraca się do mnie wciąż per pani. Tosia patrzyła na mnie smutno. Wytarłam jej usta i posadziłam na dywanie, gdzie zaczęła układać puzzle. Marta w tym czasie coś kroiła w kuchni, nerwowo, jakby chciała przeciąć atmosferę tym nożem, którym kroiła ogórka.

Wieczorem, kiedy zamykałam drzwi do pokoju gościnnego, usłyszałam ich szept w kuchni.

– Ona cię nie szanuje, wiesz? – mówił Tomasz. – Wtrąca się, robi wszystko po swojemu. Jakby to był jej dom.

– To jest jej dom – odpowiedziała Marta ledwo słyszalnie. – Na razie…

„Na razie” trwa już rok. Albo ona, albo ja – powiedział ostro.

Zamarłam. To nie była rozmowa przeznaczona dla moich uszu, ale już nie mogłam tego zmienić. Usiadłam na brzegu łóżka, patrząc w pustkę. Przecież niczego nie chciałam od nich – tylko trochę miejsca, trochę ciepła. Przecież tylko pomagałam. Czy to naprawdę tak wiele?

To mnie zabolało

– Marta, powiedz mi prawdę… Mam się wyprowadzić? – zapytałam pewnego wieczoru, kiedy Tomasz pojechał z Tosią na basen.

Siedziałyśmy w kuchni, przy herbacie, tej niesłodzonej, której smak tak bardzo kojarzył mi się teraz z ich domem. Marta odsunęła filiżankę. Palce drżały jej lekko.

– Mamo, ja… Nie chcę, żebyś się czuła niechciana. Po prostu… Tomasz ma trudności z adaptacją do tej sytuacji. On nie jest… przyzwyczajony do życia z kimś jeszcze. – Głos jej się łamał.

– Przyzwyczajony? Marta, ja cię wychowywałam sama. Przez całe życie robiłam wszystko, żebyś miała spokój, ciepło, dom… A ty mi teraz mówisz, że on się nie może przyzwyczaić?

Pokręciła głową, łzy już stały w kącikach oczu.

– To nie tak, mamo…

Obiecałaś, że mnie nie zostawisz. Sama tak mówiłaś. Dlaczego teraz milczysz?

– Bo nie wiem, co robić! – wybuchła. – Kocham cię. Ale też kocham jego. I boję się, że jak wybiorę jedną stronę, to stracę drugą…

Wstałam od stołu. W tamtej chwili nie chciałam patrzeć na nią. Wyszłam do pokoju gościnnego, zamknęłam drzwi i po raz pierwszy pomyślałam: może to wszystko naprawdę zmierza ku końcowi.

Chcieli się mnie pozbyć

Nie spałam tamtej nocy. Kiedy dom ucichł, kiedy nawet zegar w kuchni przestał tykać tak głośno, podeszłam do drzwi sypialni Marty. Były uchylone.

– Ale nie możesz jej tego tak po prostu powiedzieć – szepnęła Marta.

– A co mam zrobić? Czekać, aż się domyśli? Że miejsce, które zajmuje, już dawno powinno być wolne?

– Tomasz…

– Marta, mamy swoje życie. I albo zaczniemy je normalnie, albo…

Urwał. Usłyszałam, jak ktoś nalał wody do szklanki. Marta nie odpowiedziała. A ja stałam jak wryta po drugiej stronie drzwi. Dwa dni później Marta przyszła do mojego pokoju z wyuczonym uśmiechem.

– Mamo, znalazłam ośrodek. Bardzo ładne miejsce. Są zajęcia, ogród, pokoje dwuosobowe…

– Ośrodek? – przerwałam. – Mówisz o domu opieki?

Nie potrafiła spojrzeć mi w oczy.

– Marta… Więc to już postanowione? Nawet nie zapytałaś mnie o zdanie?

– Mamo, ja chcę dla ciebie dobrze. Tam ci będzie lepiej.

Czyli Tomasz już wygrał.

– Nie… To nie tak…

– To dokładnie tak. I ty to wiesz – powiedziałam spokojnie, ale tak zimno, że aż sama się przestraszyłam własnego tonu.

Marta wyszła. A ja usiadłam na łóżku i zaczęłam się pakować. Po raz pierwszy nie dlatego, że chciałam. Tylko dlatego, że nie miałam wyboru.

To ciągle boli

– A więc tak mnie pozbyli – powiedziałam cicho, składając sweter na półkę w nowej szafce.

– Jakbyś była meblem, co nie pasuje do wystroju – mruknęła Zofia, siedząc w swoim fotelu przy oknie. – Znam ten schemat. Najpierw szeptem, potem z uśmiechem, na końcu z ulgą.

Westchnęłam, siadając obok niej. Przez chwilę milczałyśmy, aż w końcu słowa same wypłynęły. Opowiedziałam jej wszystko. O herbacie, o słowach Tomasza, o Martusi, która tak bardzo chciała zadowolić wszystkich, że zapomniała o jednej osobie – o mnie.

Zofia słuchała uważnie, nie przerywając. Dopiero, kiedy mówiłam o tej rozmowie za drzwiami, o tym: „albo ona, albo ja”, spojrzała na mnie długo i powiedziała:

– Oni myślą, że robią to z troski. A my wiemy, jak to naprawdę jest.

– Czuję się zdradzona – powiedziałam. – Nie przez niego. On nigdy mnie nie lubił. Ale przez nią. Moją córkę.

Zofia pokiwała głową.

– To boli najbardziej, prawda? Bo człowiek całe życie wierzył, że przynajmniej dziecko nie zawiedzie.

Poczułam, jak coś ściska mi gardło. Zrobiło mi się duszno.

– Wiesz… ja naprawdę nie chciałam wiele. Tylko być blisko. Pomagać. Być częścią ich życia.

Zofia wstała i sięgnęła po koc. Położyła mi go na kolanach. I tak siedziałyśmy. Dwie starsze kobiety w pokoju z widokiem na ogród, który nie należał do żadnej z nas.

Nie potrafię wybaczyć

Marta przyszła w sobotę. Wcześniej nie dzwoniła. Po prostu pojawiła się w drzwiach pokoju, jakbyśmy były po prostu umówione na kawę. Trzymała w ręku ciasto w plastikowym pudełku, a w drugiej – bukiet róż.

– Cześć, mamo – powiedziała, jakby nic się nie stało.

Zofia spojrzała na mnie pytająco, a potem wyszła bez słowa, zostawiając nas same.

– Przyniosłam twoje ulubione. To z kruszonką… Pamiętasz?

Nie odpowiedziałam. Usiadła naprzeciwko mnie, rozkładając serwetkę, jakbyśmy siedziały przy niedzielnym stole w domu.

– Jak ci tu jest? – zapytała cicho.

Spojrzałam na nią.

– Jak w przechowalni. Czekam, aż ktoś mnie odbierze, ale wiem, że nikt nie przyjdzie.

Zamilkła. Gdy wreszcie zaczęła mówić, w jej głosie było coś obcego – może wstyd, może lęk.

– Mamo, ja chciałam dobrze…

– Nie kłam. Chciałaś spokoju. I go masz, ale mnie już nie masz – powiedziałam.

– Mamo, proszę… – nachyliła się, jakby chciała mnie objąć.

Nie dotykaj mnie – przerwałam ostro. – Nie wiem już, kim dla ciebie jestem, ale chyba nie matką.

Zbladła. W oczach pojawiły się łzy, ale nie współczucia. Raczej wstrząsu, że wreszcie powiedziałam to, co tyle miesięcy kisiłam w środku.

– Kocham cię, mamo. Naprawdę…

– Nie wystarczy mówić. Trzeba to jeszcze to pokazać, zanim jest za późno.

Zebrała się po chwili. Róże zostały na parapecie. Nie zapytałam, czy przyjedzie za tydzień. Nie interesowało mnie to.

Halina, 75 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama