Reklama

Zawsze się łudziłam, że z moją córką będzie inaczej. Że jak nie po mnie, to może po ojcu odziedziczy jakiś charakter, zacięcie, ambicję, cokolwiek. Ale nie – Julka od zawsze miała talent do kombinowania, zrzucania winy na innych i czekania, aż wszystko samo się ułoży. W szkole ledwo się przeciągała, choć miała potencjał. Zresztą – według niej nauczyciele się na nią uwzięli, testy były źle skonstruowane, a podręczniki przestarzałe. Winni wszyscy, tylko nie ona. Nie zdała matury i co? I nic! Zero skruchy. Nawet nie udaje, że jej przykro. Siedzi w domu całymi dniami w piżamie, przegląda filmiki, memy o „pokoleniu zmęczonych dwudziestolatków”, i głośno komentuje oferty pracy:

– Za cztery tysiące? Chyba ich pogięło. Za tyle to ja nawet nie wstaję z łóżka – potrafi powiedzieć, żując czipsy.

Czasem się zastanawiam, czy ja naprawdę ją wychowałam. Czy to jest moje dziecko? Bo jak słucham jej tekstów, to mam ochotę zadzwonić do szpitala i zapytać, czy przypadkiem w 2006 nie pomylili noworodków.

Byłam na nią zła

– I co z tą maturą, Julka? – zapytałam niby od niechcenia, choć w środku aż mnie ściskało.

– Co z maturą? – odpowiedziała z kanapy, nie odrywając wzroku od telefonu. –Jest przereklamowana.

– Przereklamowana? – powtórzyłam głucho, odstawiając kubek z herbatą na blat.

– Mamo, błagam… Kogo dziś obchodzi jakaś matura? Papierek? Śmiech na sali. Teraz się robi karierę w internecie.

– W jakim internecie? Ty nie potrafisz z łóżka wstać o przyzwoitej porze, a chcesz robić karierę? – uniosłam brwi.

Teraz się pracuje mądrze, nie ciężko – odparła, zakładając nogę na nogę. – Jedna dziewczyna zarabia dwadzieścia koła miesięcznie, pokazując, jak czyści łazienkę.

– No to cudownie! – prychnęłam. – Możesz zacząć od naszej łazienki.

– Nie rozumiesz. To nie takie proste.

– A maturę to niby co, przepraszam bardzo, łatwiej było zdać?

Julka przewróciła oczami.

– Mam się pchać do roboty za trzy tysiące na kasie? Za tyle to nie opłaca mi się wychodzić z domu.

– Wstaniesz jutro o siódmej, pojedziesz do ciotki do sklepu i nauczysz się, co to znaczy praca!

Znalazłam jej pracę

– Nie jadę do ciotki – oznajmiła następnego ranka Julka, gdy stałam nad nią z kanapką i kubkiem kawy.

– Wstawaj – rzuciłam zimno. – Obiecałam Basi, że przyjdziesz. Ma braki w sklepie, potrzebuje kogoś do pomocy.

Nie jestem desperatką – wymamrotała spod kołdry.

– To praca. Znasz to słowo? Ludzie za to dostają pieniądze. Pieniądze kupują jedzenie, rachunki, życie. A ty od trzech miesięcy siedzisz na moim utrzymaniu.

– Praca w warzywniaku? Ludzie tam wchodzą w brudnych butach, grzebią w marchewce, wszystko śmierdzi. To nie jest dla mnie.

– A dla kogo niby jest?! – prawie wrzasnęłam. – Dla tych, co nie zdali matury i nie mają grosza przy duszy!

– Oj, daj spokój. W grudniu zaczyna się rekrutacja do tego programu dla influencerów. Poważna rzecz.

– Co takiego?! Będziesz trenować bycie celebrytką?

Julka usiadła, przeciągnęła się i uśmiechnęła.

Trzeba iść z duchem czasu. Moje pokolenie nie da się zamknąć za ladą z pomidorami.

– Jeszcze jeden taki tekst i wynajmę ci pokój u Halinki z czwartego piętra. U niej nawet WiFi nie działa.

– O matko, tylko nie to! – zaśmiała się, jakby to wszystko było jedną wielką komedią.

– Śmiej się, śmiej. Ciotka już wie, że dziś przyjdziesz.

Zatkało mnie

Po południu zadzwoniła Basia.

– Nie wiem, czy ty to wytrzymasz psychicznie... – zaczęła ostrożnie.

– Już mi się zaczyna podobać – westchnęłam. – Co odwaliła?

– No... przyszła. W klapkach. W różowym dresie. Z kawą na wynos. I spytała, gdzie ma „stanąć do kontentu”.

– Do czego?

– Do kontentu. Mówi, że musi nagrać relację, bo jej followersi chcą wiedzieć, gdzie pracuje. Spytałam, co ma robić, a ona na to, że nie będzie się schylać po skrzynki, bo „to nie w jej stylu”.

Zatkało mnie.

– I co zrobiłaś?

– Dałam jej mopa. To się obraziła i usiadła za ladą, ale tylko po to, żeby robić selfie z bananem.

– Nie wierzę... – mruknęłam. – Chociaż wytrwała do końca zmiany?

– Ha! O trzynastej zadzwoniła po koleżankę i uciekła. Powiedziała mi jeszcze, że „wypaliła się zawodowo”.

– W trzy godziny?!

– Kochana, nie gniewaj się, ale… Niech lepiej tu więcej nie przychodzi.

Odłożyłam telefon. W kuchni stała Julka.

– I jak było u ciotki? – spytałam, nie podnosząc głosu.

– Super, serio. Tylko... czuję, że to nie moja droga. Jestem stworzona do czegoś większego.

– No to miejmy nadzieję, że to większe to nie mój dom, kanapa i lodówka.

Złapałam się za głowę

Tydzień później urządziła casting. Własny. W moim salonie.

– Dlaczego ci wczoraj nie było na obiedzie u babci? – zapytałam, zmiatając okruszki z kanapy.

Miałam próbne nagrania – odpowiedziała. – Testowałam oświetlenie i tła. Potrzebuję dobrej estetyki.

– Jakiej estetyki? Ty nawet zasłon nie umiesz dobrze zaciągnąć!

– No, właśnie dlatego muszę mieć światło dzienne. A nie te twoje żółte żarówki z PRL-u. Przypominają obskurny gabinet dentystyczny.

– Ostatni raz pytam. Co ty właściwie planujesz robić?

– Kontent. Lifestyle, beauty, może coś modowego. Albo motywacyjnego. Jeszcze nie zdecydowałam.

– A nie myślałaś, żeby zacząć od… sprzątania własnego pokoju?

– Mamo, ja buduję markę osobistą, nie jestem panią od sprzątania.

– A markę osobistą to się buduje między pizzą a serialem o wróżkach?

Zazdrościsz mi, bo ty w twoim wieku miałaś tylko dziennik i telefon na kablu – rzuciła i przewróciła oczami.

Złapałam się za głowę.

– Naprawdę wierzysz, że można żyć z wrzucania zdjęć herbaty do internetu?

– Nie zdjęć. Rolek. I herbaty matcha, nie tej twojej z dyskontu.

– To teraz serio… Masz z tego jakieś pieniądze?

– Zostało mi dwadzieścia złotych. Spokojnie. Dziś wrzucam pierwszy filmik.

– Słucham?!

Julka zrobiła minę, jakby właśnie przeczytała, że zakazali internetu.

– Jesteś taka toksyczna, mamo. Lepiej zrób sobie test osobowości.

Nie rozumiałam jej

Następnego dnia obudził mnie dźwięk... ćwiczeń. Dosłownie.

– Raz i dwa, i podskok! – niosło się z salonu, gdzie Julka tańczyła przed telefonem ustawionym na stosie książek kucharskich.

– Co to ma być?! – zawołałam z progu, jeszcze w szlafroku.

– Choreografia. Chcę reklamować legginsy – odpowiedziała, sapiąc jak lokomotywa.

– Myślałam, że miałaś aplikować do tej kawiarni koło rynku.

– Miałam, ale... weszłam na ich profil i mają brzydkie logo. To byłby cios w mój wizerunek.

– Wizerunek?!

Julka opadła na kanapę.

– Mamo, powiedz mi szczerze. Ty naprawdę uważasz, że ja powinnam iść do pracy za 22 złote na godzinę? Tyle to ja mogę dostać za jedno story z linkiem afiliacyjnym!

– Tylko nikt ci go nie wysłał. Bo nikt nie wie, że istniejesz!

– Na razie.

Julka nagle spojrzała na mnie poważnie.

– Mamo... A może ja po prostu nie nadaję się do normalnej pracy?

Zamilkłam.

– Może... może ty się nie chcesz nadawać. Bo praca to nie przyjemność. Czasem trzeba wstać o szóstej i robić coś, co się nie podoba, ale dzięki temu masz na życie.

– Chcę żyć inaczej – szepnęła. – Nie chcę, żeby moje życie było takie jak twoje.

Zabolało.

– No to żyj, córciu. Tylko pamiętaj, musisz mieć jakiś plan.

Chcesz zakończenie?

Byłam z niej dumna

Minął miesiąc. Julka nadal nie miała pracy, ale za to miała konto na pięciu platformach, tablicę korkową z planem publikacji i... zero przelewów.

– Mamo, wpadł mi komentarz: „ale żenada” – jęknęła pewnego wieczoru, leżąc twarzą w poduszkach. – To koniec mojej kariery, mogę się zakopać.

– Mhm – mruknęłam, nie odrywając wzroku od rachunków.

Nikt mnie nie rozumie. Nawet ci z internetu. A ja się tak starałam. Trzy razy robiłam ten filmik z herbatą i manifestacją pieniędzy.

– Może pieniądze się obraziły – odparłam sucho. – I poszły do tych, co wstają przed południem.

– Wiesz co? Jesteś okrutna. I bez empatii.

Nie odpowiedziałam. A potem usłyszałam:

– Wysłałam CV do tej kawiarni. Wzięli mnie na okres próbny. Od jutra. Od siódmej.

Zamarłam. Powoli odłożyłam papiery i spojrzałam na nią. Stała w przedpokoju z rękami w kieszeniach, głowa spuszczona.

– To... dobrze – powiedziałam ostrożnie. – Chcesz, żebym cię rano obudziła?

– Sama wstanę. Pożyczysz mi czarne spodnie?

Pokiwałam głową.

– I jeszcze jedno – dodała. – Jak zarobię, to oddam ci za rachunek za internet. I pizzę. I może... nawet za tamtą paczkę chipsów.

– Chcę to mieć na piśmie – mruknęłam, ale kąciki ust same mi się uniosły.

Czy coś się zmieniło? Nie wiem. Jednak pierwszy raz od dawna nie miałam ochoty wyrzucić jej telefonu przez okno.

Malwina, 48 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama