Reklama

Kiedy wstaję, jeszcze nawet nie świta. Ziemia paruje chłodem, a mój stary koszyk, pamiętający czasy młodości, skrzypi przy każdym moim ruchu. Wkładam kalosze, narzucam grubą flanelową koszulę po moim mężu i wychodzę. Las o tej porze to coś więcej niż drzewa. To świątynia. Pachnie mokrym mchem, igliwiem i obietnicą, że może dziś się poszczęści, że może uda się zebrać pełny kosz.

Odkładałam dla niej

Nie chodzi jednak o szczęście. Tu wszystko trzeba sobie wydeptać, jak ścieżkę przez gęstwiny. A potem jechać na targ albo stanąć przy drodze i cierpliwie czekać na klientów. Nieraz zmarznięta, nieraz mokra do suchej nitki. Nieraz wracam z połową kosza do domu, wtedy marynuję i sprzedaję takie w słoikach. A każda złotówka z tych grzybów trafia do koperty, którą trzymam w kredensie, między obrusem a zapasem soli. To pieniądze na studia Kasi.

Kasia myśli, że mam oszczędności albo że dostaję zasiłek. Nie pytam, skąd ten pomysł – po prostu nie prostuję. Nie musi wiedzieć. Nie chcę, żeby czuła, że coś jest nie tak. Jej życie ma iść do przodu, a moje może zostać na tej wsi i w tym lesie.

Zawsze wiedziałam, że ten kiedyś wydarzy się coś, co poruszy kamień, pod którym tyle lat chowałam prawdę. A jednak nie spodziewałam się, że wystarczy tak niewiele. Któregoś dnia Kasia przyjechała bez zapowiedzi. Stanęła w drzwiach z plecakiem, zmarznięta i blada. Ucieszyłam się, ale to było coś więcej niż zwykła wizyta. Weszła do kuchni i zaczęła mówić od razu, zanim zdążyłam wyjąć szklanki na herbatę z kredensu.

Było jej trudno

– Mamo, ja nie wiem, czy to wszystko ma sens – powiedziała, opierając się o stół. – Chciałabym zostać jeszcze na uczelni, może zrobić magisterkę, ale ja nie daję rady. Wszystko drożeje. Nie mam nawet na obiady w studenckiej stołówce. Mieszkanie, jedzenie, bilety. Mam już długi u koleżanek, wstyd mi. Może to znak, że powinnam wrócić.

Stałam przy zlewie, w dłoniach trzymałam ścierkę. Słowa nie chciały przejść przez gardło. W końcu się odezwałam.

– Nie wracaj tu – powiedziałam.

– Ale jak mam to ciągnąć?

– Damy radę – odpowiedziałam tylko. – Nie przerywaj studiów. Proszę cię. Przynajmniej skończ ten rok. Potem zobaczymy.

Spojrzała na mnie tak, jakby próbowała mnie przejrzeć na wylot.

– Okej – powiedziała po dłuższej chwili.

Wiedziałam, że to nie koniec. Że zasiała już w sobie to pytanie, którego nie zadawała przez lata: skąd się biorą te pieniądze? A ja nie wiedziałam, jak długo jeszcze zdołam udawać, że ich po prostu nie mam.

Nic jej nie mówiłam

Rano znów byłam w lesie. Świt dopiero się przeciągał nad koronami drzew, a ja brodziłam w mokrych liściach, z nożem w jednej dłoni i koszykiem w drugiej. Dłonie bolały, palce miałam sztywne od zimna. Każdy borowik wydawał się teraz wart więcej niż złoto.

Tego dnia poszło słabo. Ledwie pół koszyka. Stałam przy drodze prawie do południa, ale ruch był niewielki. Wróciłam z połową tego, co miałam rano. W domu rzuciłam mokre ubranie przy piecu i wstawiłam warzywa na zupę.

Wieczorem otworzyłam kredens i sięgnęłam po kopertę. Przeliczyłam wszystko jeszcze raz. I tak wiedziałam, że będzie brakowało, ale musiałam to zobaczyć na papierze, czarno na białym. Przypomniałam sobie, jak kiedyś marzyłam, żeby stąd uciec. A teraz chciałam tylko, aby Kasia nie musiała nigdy wracać.

Kolejnego dnia o świcie Kasia stała przy blacie, robiła sobie herbatę. Miałam nadzieję, że jeszcze śpi, że wyjedzie, nie pytając o nic więcej. Ale przedłużyła swój pobyt o kilka dni. Widziałam, że przygląda się starym meblom, przesuwa ręką po kaloryferze, który od dawna nie grzeje. Pyta, czemu w pokoju jest tak zimno. Mówię, że lubię chłód.

– Codziennie znikasz rano – zapytała, kiedy rozgrzewała ręce nad kuchenką. – Dokąd chodzisz?

– Na spacer – odpowiedziałam, odwracając się tyłem.

Nie drążyła. Wyszła na ganek i zadzwoniła do kogoś. Udawałam, że nie słyszę.

Domyśliła się

Wieczorem położyła się wcześniej. Leżałam na wersalce w dużym pokoju, nasłuchując, czy śpi. Gdyby zapytała wprost, może powiedziałabym prawdę. Ale nie pytała. Rano jak zawsze wstałam po cichu, ubrałam się w sieni, z koszykiem w dłoni. Ale zanim zamknęłam drzwi, usłyszałam skrzypnięcie podłogi. Kasia stała w korytarzu.

– To nie jest spacer, prawda?

Nic nie odpowiedziałam. Zamknęłam za sobą drzwi i ruszyłam do lasu. Szłam jak zawsze, tą samą drogą przez zarośla, między świerkami i sosnami. Ale tego ranka nie byłam sama. Wiem, kiedy ktoś mnie śledzi. Słyszałam gałązki łamane zbyt niezdarnie, szelest, który nie pasował do rytmu lasu. Nie oglądałam się, choć serce waliło mi w piersi. W końcu się odwróciłam. Stała kawałek dalej, z rękami w kieszeniach. Patrzyła na mnie bez słowa.

– Wracaj do domu – powiedziałam, jakby była jeszcze małą dziewczynką. – Tu jest zimno.

Nie odpowiedziała. W milczeniu patrzyła, jak schylam się i zbieram grzyby. Nie pytała już, po co. Wiedziała.

Wszystko wiedziała

Zeszłyśmy razem na dół, do szosy. Usiadłam przy starej skrzynce, gdzie zwykle stawiałam koszyk. Kasia nie usiadła. Stała nade mną.

– Od kiedy to robisz? – zapytała w końcu.

– Od dawna.

– I tak codziennie? Cały czas?

Kiwnęłam głową. Nie wiedziałam, co powiedzieć, żeby nie brzmieć jak kobieta, która nie ma nic innego poza tą ciszą i zimnem.

– Cały czas… Dlaczego mi nie powiedziałaś?!

– Bo nie chciałam, żebyś tu wróciła – powiedziałam spokojnie. – Wolałam zamarznąć przy tej drodze niż patrzeć, jak się cofasz.

– Widziałam te koperty – powiedziała cicho. – Domyślałam się, że zarabiasz jakoś na boku.

Zrozumiała tę lekcję

Nie odpowiedziałam. Nie umiałam.

– Mogłaś mi powiedzieć. Chociaż raz. Nie musiałaś tego sama ciągnąć

– Musiałam – przerwałam jej. – Gdybyś wiedziała, zaczęłabyś się cofać. A ja nie chciałam, żebyś żyła z moimi ograniczeniami.

– Ale ja bym została – powiedziała. – Pomogłabym.

– I właśnie na to nie mogłam ci pozwolić zrobić – powiedziałam. – Ja jestem stąd. Ty nie musisz tu tkwić.

Długo nic nie mówiła. Potem spojrzała na mnie inaczej. Już nie z żalem, ale z czymś, co przypominało dojrzałość i zrozumienie.

– Nie wrócę, mamo. Ale zrobię coś z tym, co mi dałaś.

– Zawsze wiedziałam, że nie jesteś z tego świata – odpowiedziałam cicho.

Maria, 60 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama