Reklama

Od śmierci żony jestem sam. Wnuczka mówi na mnie "dziadek Andrzej", a córka – no cóż, córka chyba woli o mnie nie mówić wcale.

Jeszcze dwa tygodnie temu łudziłem się, że zaprosi mnie na Wigilię. Czekałem na ten jeden telefon. Albo chociaż SMS-a z pytaniem, co przynieść do jedzenia. Przyszedł, owszem. Ale nie taki, jakiego się spodziewałem.

„Tato, w tym roku spędzamy święta we trójkę. Marek jest zmęczony, Zuzia się denerwuje przy dużej liczbie gości. Będzie lepiej, jak zostaniesz u siebie. Mam nadzieję, że to zrozumiesz.”

Zrozumiem. Jak zawsze. Chociaż boli. Nie umiem pojąć, kiedy to się stało – kiedy z ojca stałem się problemem.

Tego dnia spotkałem sąsiada z drugiego piętra. Emeryt, wdowiec, jak ja.

Sam będziesz w Wigilię? – spytał.

– A jak – odpowiedziałem. – Córka mówi, że nie pasuję.

Skinął głową.

– Teraz tacy jak my tylko przeszkadzają. Ale byle do Sylwestra. A potem to już z górki.

Nie rozumiałem tego

Telefon do Kasi odwlekałem przez kilka dni. W głowie układałem sobie, co powiem. Że może tylko na chwilę, na barszcz. Że nie muszę siadać do stołu. Że przyjdę po kolędzie, nie wcześniej. Żeby tylko Zuzia zobaczyła dziadka, a ja ich. W końcu zadzwoniłem. Odebrała po kilku sygnałach.

– Cześć, tato.

– Cześć, Kasiu. Nie chcę ci przeszkadzać, ale… pomyślałem, że może jednak mógłbym wpaść na Wigilię? Choćby na chwilkę.

Po drugiej stronie zapadła cisza. Czułem, jak mój żołądek się ściska.

– Tato, ale przecież pisałam... W tym roku naprawdę jest ciężko. Marek pracuje do ostatniej chwili, Zuzia się stresuje… Jest bałagan, wszystko na głowie. Nie dam rady wszystkiego ogarnąć, jak jeszcze ktoś ma być.

– Ja nie chcę przeszkadzać. Naprawdę. Usiądę w kącie. Albo tylko pod drzwi przyjdę, zostawię prezent…

Tato, nie rób mi wyrzutów, dobrze? – przerwała. – Ty nie rozumiesz, jak to teraz wygląda. Nie jesteśmy już dziećmi. Każdy ma swoje życie.

– A ja? Ja nie mam już żadnego życia – powiedziałem cicho.

– Przestań, proszę cię. Zawsze wszystko bierzesz do siebie.

Chciałem jej odpowiedzieć, zapytać, od kiedy ojciec „przeszkadza”. Ale milczałem. I tylko skinąłem głową, jakby mogła to zobaczyć.

– No to... wesołych świąt, Kasiu.

– Wesołych, tato.

Rozłączyłem się. I zostałem sam. W pustym mieszkaniu, gdzie cisza brzmiała głośniej niż kiedykolwiek.

Spotkałem zięcia

Z Markiem zawsze miałem poprawne relacje. Nie bliskie, ale też bez zgrzytów. Ot, taki zięć z podręcznika – grzeczny, uprzejmy, nieprzekraczający granic. Może właśnie dlatego postanowiłem z nim porozmawiać. Bo nie bałem się, że wybuchnie. Bałem się tylko, że nie odpowie wcale.

Spotkałem go przypadkiem, w kolejce do kasy w markecie. Stał z koszykiem pełnym świątecznych zakupów – mak, karp, rodzynki, czekolada dla Zuzi.

– Cześć, Marku – zacząłem niepewnie. – Dużo tego…

– No, wiesz jak to przed świętami – uśmiechnął się lekko.

– Tak… Wiem. Tylko w tym roku u mnie chyba trochę inaczej będą wyglądały.

Mark zamarł. Przez chwilę udawał, że nie rozumie, o co mi chodzi. Ale widziałem po jego oczach, że zrozumiał aż za dobrze.

– Kasia mówiła… Że w tym roku trochę inaczej – powiedział, patrząc w bok.

– Marku… Ty też uważasz, że moja obecność to problem?

Zawahał się. Westchnął.

– To nie tak. Chodzi o atmosferę. O to, że… Kasi trudno się przy tobie rozluźnić. Mówi, że się spina, że wszystko musi być idealne, że ty potem komentujesz. Nawet jak nie chcesz.

– Komentuję? – powtórzyłem. – Może czasem. Ale przecież to nie złośliwość.

– Wiem. Ale dla niej to ciężar.

Poczułem, jakbym dostał w brzuch. Stałem przez chwilę bez słowa, potem tylko kiwnąłem głową.

– Dobra, Marku. Rób zakupy. Wesołych świąt.

– Wesołych, Andrzeju…

Odszedłem szybciej, niż wypadało. Chciałem tylko wyjść. Zrozumiałem, ale nie potrafiłem tego przyjąć.

To był impuls

Wigilia. 17:36 na zegarze. Ciemno za oknem, w telewizji „Kevin”. Klasyk samotnych świąt. Barszcz zrobiłem rano, ale nie ruszyłem. Stoi w garnku, stygnie. Co roku Anka smażyła karpia i marudziła, że znowu za dużo. Teraz nawet nie włączyłem piekarnika.

Siadłem w fotelu z kubkiem herbaty, ale i tak zaraz wstałem. Chodziłem po mieszkaniu jak zwierzę w klatce. Zajrzałem do starego pudełka ze zdjęciami. Nasza pierwsza choinka, Kasia w białej sukience z jasełek, Anka z opłatkiem w ręku. Zatrzymałem się dłużej przy zdjęciu, na którym jestem z Kasią – mała siedzi mi na kolanach, otwiera prezent.

Zamknąłem oczy. I wtedy coś we mnie pękło. Wstałem. Zapakowałem lalkę dla Zuzi – taką samą miała Kasia, gdy była mała. Włożyłem ciepłą kurtkę, szalik, czapkę. Włożyłem prezent do torby. Postanowiłem, że nie będę się narzucał. Zaniosę tylko prezent. Może Zuzia mnie zobaczy. Może się ucieszy.

Wyszedłem, zamknąłem drzwi i stanąłem przed domem, otulony śniegiem i ciszą. Niebo było bezchmurne, powietrze ostre. Przez chwilę zawahałem się, czy nie wrócić. Ale już szedłem. Nie wiedziałem, co powiem, ani co zrobię. Miałem tylko jedno postanowienie – że nie usiądę tego wieczoru sam, nie bez próby. Nawet jeśli miałaby to być ostatnia.

Poszedłem bez zaproszenia

Zadzwoniłem do drzwi z sercem w gardle. W głowie kołatała myśl: „Może to błąd. Może powinienem zawrócić”. Ale było już za późno – usłyszałem tupot małych stóp.

– Dziadek! – krzyknęła Zuzia, otwierając drzwi z szerokim uśmiechem.

Zaniemówiłem. Nie miałem siły nic powiedzieć. Po prostu się uśmiechnąłem.

– Zuzia, kto to? – dobiegł głos Kasi z korytarza.

Po chwili stanęła obok córki. Gdy mnie zobaczyła, zamarła.

– Tato… Co ty tu robisz?

– Przyniosłem tylko prezent dla Zuzi – powiedziałem cicho, trzymając torbę w dłoniach. – I… chciałem życzyć wam wesołych świąt.

Zuzia wyjęła lalkę i aż pisnęła z radości. Kasia patrzyła na mnie, napięta.

– Tato, mówiłam, że...

– Wiem – przerwałem jej. – Że nie ma miejsca. Że przeszkadzam. Ale to silniejsze ode mnie. Nie mogłem usiedzieć w domu. Zobaczyłem twoje zdjęcie z dzieciństwa, z choinką… I pomyślałem: przecież to moja córka. Moja mała Kasia. Dlaczego teraz nie mogę być częścią tego wszystkiego?

– Bo… bo to trudne, tato – powiedziała, opuszczając wzrok. – Bo przy tobie czuję, że muszę być idealna. Że wszystko oceniasz. Czuję się, jakbym znowu miała dziesięć lat i bała się, że dostanę dwóję.

– Nigdy nie chciałem cię oceniać… – zacząłem, ale przerwała mi.

– Może nie chciałeś, ale tak to czułam. I Marek też to czuje. To nie chodzi o złość. Chodzi o emocje, których nie umiemy przy tobie unieść.

Patrzyłem na nią długo. Serce mi pękało.

– To przez całe życie starałem się być obecny. A teraz… nie ma dla mnie miejsca nawet przy wigilijnym stole?

Kasia nic nie powiedziała. A ja zrozumiałem, że to nie jest wieczór na przebaczenie.

Było mi przykro

– Zuzia, idź do pokoju – powiedziała Kasia cicho, ale stanowczo.

Dziewczynka nie chciała puścić lalki. Spojrzała na mnie niepewnie.

– Dziadku, a ty nie wejdziesz? Nie chcesz zobaczyć mojej choinki?

Zacisnąłem usta i uśmiechnąłem się smutno.

– Może innym razem, kochanie. Teraz muszę już iść.

Zamknęła drzwi powoli, niechętnie. A ja poczułem, że serce mi pęka. Spojrzałem na Kasię. Chciałem jeszcze coś powiedzieć, coś wyjaśnić, ale każde słowo brzmiałoby jak prośba. A ja już nie chciałem prosić. Stałem tam przez chwilę, w ciszy, w drzwiach do świata, który kiedyś był moim. W końcu skinąłem głową, odwróciłem się i zszedłem po schodach.

Nie wróciłem od razu do domu. Poszedłem do parku. Tego samego, do którego chodziłem z Anką i małą Kasią na spacery w śniegu. Usiadłem na ławce, z której widać było zamrożony staw.

– Widzisz to, Anka? – szepnąłem. – Nasza córka uważa, że jestem ciężarem. Może tak jest… Może naprawdę nie potrafię się odnaleźć w tym nowym świecie.

Widziałem nas tam jak kiedyś – ja z Kasią na sankach, Anka z termosikiem herbaty i uśmiechem. Nie wiem, kiedy zrobiło mi się ciepło na twarzy. Może to wiatr, a może łzy. Siedziałem tam długo. Aż zaczęło sypać drobnym śniegiem. Wstałem i ruszyłem powoli w stronę domu. Sam. Po raz kolejny.

Andrzej, 63 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama