Reklama

Po rozwodzie, kiedy zostałam sama, starałam się dać córce wszystko: czas, uwagę, bezpieczeństwo. Nie było łatwo. Z Grześkiem byliśmy taką typowo szkolną parą. Ot, dwójka zakochanych w sobie małolatów, która jeszcze niewiele wiedziała o życiu. Pochodziliśmy z jednego osiedla, chodziliśmy do tego samego przedszkola i podstawówki. W technikum ekonomicznym trafiliśmy do tej samej klasy i między nami coś zaiskrzyło. Trzymanie się za rączkę na przerwach, spędzanie czasu w szkolnym bufecie, długie spacery po parku, wyjścia na randki do kina. Pierwsze imprezy, ogniska, wakacyjne wyjazdy pod namiot ze znajomymi.

Nasze rodziny doskonale się znały. Rodzice Grzegorza od dawna traktowali mnie jak córkę, moi zabierali go na jesienne grzybobrania do babci. Nic więc dziwnego w tym, że wszyscy wokół kibicowali nam, żebyśmy wzięli ślub.

Grzesiek oświadczył mi się tuż po maturze. Cieszyłam się pierścionkiem i wybierałam wymarzoną suknię, w której wyglądałabym jak księżniczka, mój narzeczony szykował niespodziankę na podróż poślubną, a nasze mamy rzuciły się w wir weselnych przygotowań. Myślę, że to właśnie one były bardziej podekscytowane całą tą imprezą niż my sami.

Ułożyliśmy sobie życie

Po ślubie zamieszkaliśmy w kawalerce, którą Grzegorz otrzymał od babci Heleny. Ona sama przeprowadziła się do jego rodziców.

– Tak będzie wygodniej – przekonywała. – Ja już przestaję sobie dawać radę, a przecież nie będę coraz młodsza, ale coraz starsza. Ania mi pomoże na co dzień i zawsze to bezpieczniej mieszkać z kimś. A wam przyda się własny kąt na nową drogę życia – uśmiechała się do nas ciepło.

Byłam jej naprawdę wdzięczna, wiedząc, że nie będziemy musieli gnieździć się na kupie z moimi rodzicami lub teściami ani płacić grubych pieniędzy za wynajem.

– Jesteś najlepsza, babciu – Grzesiek miał podobne zdanie.

I tak zaczęliśmy wspólną przyszłość. Później zaszłam w ciążę i urodziłam Paulinkę. Studia zaoczne, wciąż płaczące dziecko, praca i ciągłe podłapywanie zleceń, żeby jakoś związać koniec z końcem. Do tego ciasnota, bo w jednym pokoju przestaliśmy już mieścić się ze wszystkimi rzeczami córci.

Nie będę wdawać się w szczegóły, ale po prostu dorosłe życie nas przerosło. Wciąż się kłóciliśmy, aż w końcu Grzesiek poznał jakąś dziewczynę na weekendowych zjazdach na uczelni i stwierdził, że chce spróbować czegoś nowego.

Zostawił nas

– Przepraszam Marysiu, ale nie tak wyobrażałem sobie swoje dorosłe życie. Możecie zostać z małą w tej kawalerce, będę też płacił na nią alimenty. Ale chcę jeszcze coś przeżyć, a tutaj czuję, że się duszę – powiedział na pożegnanie.

I tak zostałam z córcią sama. Było bardzo ciężko. Gdyby nie moja mama i była teściowa, najpewniej nie dałabym rady. Na szczęście rodzice Grześka poczuli się w obowiązku roztoczyć opiekę nad wnuczką i to głównie właśnie dzięki ich wsparciu udało mi się skończyć studia, zrobić staż i dostać dobrą pracę w dziale kadrowo-finansowym dużej firmy.

Pracowałam, udało mi się kupić większe mieszkanie na kredyt i opiekować się córką. Swoje życie ograniczałam głównie do nas dwóch. Owszem, czasami koleżanki umawiały mnie na randki w ciemno, ale z tych znajomości niewiele wynikało.

Paulinka była dla mnie na pierwszym miejscu, dlatego nie miałam czasu ani możliwości na romantyczne porywy. Ot, jakieś wyjście do restauracji, randka w kinie. Po kilku spotkaniach zwykle zaczynało się robić zbyt poważnie, a ja rezygnowałam.

Chciały mnie swatać

– Powinnaś ułożyć sobie życie. Jesteś młoda, atrakcyjna, inteligentna, pełna energii. Jeszcze wiele przed tobą. Nie możesz cały czas być sama – powtarzała mi mama.

Nawet była teściowa czasami, przy okazji wizyty u wnuczki, napomykała o tym. Grzesiek w międzyczasie wyjechał do Anglii, ożenił się z jakąś miejscową dziewczyną i mają dwójkę dzieci. Paulina nawet raz była u nich na wakacjach, ale chyba macocha i przybrane rodzeństwo nie za bardzo przypadli jej do gustu, bo więcej nie chce jechać.

Ja jednak byłam szczęśliwa sama. Miałam córkę i to dla niej się starałam. Aż pewnego dnia w moim życiu pojawił się Tomek. Młodszy ode mnie o całe dziewięć lat. Przystojny, mądry, szarmancki. Zupełne przeciwieństwo mojego byłego, który tak naprawdę był lekkoduchem, zapatrzonym przede wszystkim w czubek własnego nosa.

Zmieniła się

Najpierw nie wierzyłam, że to może być coś poważnego. Ale Tomek był cierpliwy. Ujął mnie swoją czułością, poczuciem humoru i tym, jak słuchał.

– Nie przeszkadza mi, że masz córkę – powiedział pewnego wieczoru. – To tylko oznacza, że jesteś odpowiedzialna i dojrzała.

Rozczuliło mnie to. Po kilku miesiącach zaproponowałam, żeby się do mnie wprowadził. Na początku było normalnie. Paulina traktowała Tomka z dystansem. Ale z czasem coś się zmieniło. Zaczął się sezon letni, więc w domu bywały luźniejsze stroje. Tyle że Paulina zaczęła nagle nosić mini spódniczki i bluzki z głębokimi dekoltami po domu. Znikała na długo w łazience, zanim zeszła na śniadanie.

– Ale się wystroiłaś – rzuciłam raz z uśmiechem, widząc jej starannie dopasowany strój i pełen makijaż.

– A co? Chyba mogę wyglądać dobrze? – odpowiedziała słodko, zerkając na Tomka, który… się zaśmiał.

Miarka się przebrała

Od tamtej pory zaczęłam baczniej się jej przyglądać. Jej spojrzenia, żarciki, to, że zawsze siadała koło niego na kanapie i z zachwytem słuchała jego opowieści. Próbowała mu dogadzać – upiekła ciasto, które lubi, zrobiła mu playlistę z muzyką „jego pokolenia”. Zaczęłam mieć wątpliwości. Ale czy mogłam coś powiedzieć? Przecież to tylko uprzejmość.

Przełom nastąpił podczas kolacji. Tomek opowiadał o swojej pracy w agencji reklamowej, a Paulina wpatrywała się w niego jak w obrazek. A potem rzuciła niby żartem:

– Tomek, a ty w ogóle nie żałujesz, że jesteś z mamą, a nie z kimś… no wiesz, młodszym?

Widelec wypadł mi z rąk. Spojrzałam na nią z niedowierzaniem, a potem na Tomasza, który wyglądał, jakby ktoś strzelił go w twarz.

– Co to miało być, Paulina?! – wykrzyknęłam.

– No nic, tak tylko zapytałam. Nie rób afery z niczego – wzruszyła ramionami i ostentacyjnie wróciła do jedzenia.

Czułam się z tym źle

Po kolacji zawołałam Tomka na poważną rozmowę. Dokładnie zamknęłam drzwi do naszej sypialni. Był wyraźnie spięty.

– Przysięgam ci, nie dawałem jej żadnych sygnałów. Nie wiem, skąd jej to przyszło do głowy. Zachowuje się dziwnie i… mnie też to peszy.

Wierzyłam mu. Ale wiedziałam też, że nie mogę tego zostawić bez reakcji. Matka musi nauczyć się wyznaczać granice.

Następnego dnia porozmawiałam z Pauliną. Tak szczerze, jak matka z córką.

– Wiesz, że Tomek to mój partner, tak? Że nie jest twoim kolegą, chłopakiem czy partnerem, na którym możesz ćwiczyć flirtowanie?

– Nie wiem, o co ci chodzi – przewróciła oczami.

– Chodzi mi o to, że przeginasz. To, jak się do niego odzywasz, jak się zachowujesz… Paulina, jesteś moją córką, a zachowujesz się jakbyśmy były rywalkami!

Była zazdrosna

Zamilkła. A potem wybuchła płaczem.

– Bo ty ciągle tylko o nim! Już nie jesteśmy tylko we dwie! Odkąd on się pojawił w naszym domu, nie mam cię dla siebie!

Zamurowało mnie. Nie flirtowała z nim, bo chciała go zdobyć. Ona chciała odzyskać mnie. Długo rozmawiałyśmy. Zrozumiałam, że to nie była chora gra ani prowokacja. Paulina czuła się po prostu odepchnięta. Obawiała się, że nowy partner to koniec naszego duetu. Że ją zostawię emocjonalnie, tak jak ojciec odszedł fizycznie.

Postanowiliśmy z Tomkiem zrobić krok w tył. Wyprowadził się na razie. Dałam Paulinie więcej przestrzeni, więcej rozmów tylko we dwie, wspólnych kolacji i spacerów. Nie chcę wybierać między miłością do mężczyzny a miłością do córki. Ale wiem jedno: matką jestem do końca życia. I jeśli mam wybierać, wiem, gdzie jest moje serce.

Z Tomkiem przetrwaliśmy jeszcze kilka miesięcy. Ale dynamika się zmieniła. Ja czułam się rozdarta, on – jak intruz. W końcu powiedział:

– Chyba twój dom nie jest gotowy na kogoś trzeciego.

Miał rację. Paulina potrzebowała mnie. A ja mogłam jeszcze trochę poczekać na szczęśliwą miłość. Taką, która zmieści się obok nas dwóch. Czasami warto najpierw ułożyć odpowiednio relacje w swoim domu, zanim zaprosi się do niego kogoś nowego.

Maria, 40 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama