Reklama

Moje życie to była zawsze układanka bez chaosu. Firma budowlana, którą prowadzę od trzydziestu lat, działa jak dobrze naoliwiona maszyna. W domu cisza, ogród przystrzyżony jak w katalogu, a moje towarzyskie życie ograniczało się do cotygodniowych obiadów z córką Kasią. Niedziela o trzynastej, rosół i schabowy. Było tak, jak lubię – spokojnie.

Wpadłem po uszy

Wszystko zaczęło się sypać na jednym z tych eleganckich bankietów. Dla mnie to zawsze była strata czasu – ludzie w garniturach, którzy plotkują o leasingach i udają, że lubią homara. Ale wtedy podeszła do mnie Sylwia. Trzydzieści lat, pewna siebie, błyskotliwa, a jak zaczęła mówić, to nawet nie próbowała robić z siebie słodkiej idiotki.

– Pan Janusz? Tyle się słyszy o pana firmie, że aż musiałam przyjść sprawdzić, czy to człowiek, czy legenda – powiedziała bez cienia skrępowania.

Spotkaliśmy się jeszcze kilka razy, a potem jakoś tak się stało, że zaczęła u mnie bywać codziennie. Zrobiło się „nasze wspólne śniadanie”, „nasze wieczorne wino”, „nasz ogród”. Kasia patrzyła na to krzywo.

– Tato, ona jest zbyt miła, żeby nie chcieć czegoś więcej niż rozmowy – rzuciła mi w twarz podczas jednego z niedzielnych obiadów.

Wzruszyłem ramionami. „Zazdrości, że ojciec znowu zakochany” – tłumaczyłem sobie. Nawet wtedy, kiedy Sylwia zaczęła przebąkiwać, że traci tylko pieniądze na wynajem mieszkania. Zaproponowałem jej, żeby zamieszkała u mnie. Przecież to logiczne, prawda? Dla wygody. I tak się zaczęło.

Ostrzegała mnie

Nie minął tydzień odkąd Sylwia wprowadziła się do mnie z niekończącym się entuzjazmem do „wspólnego życia”, a ja już zaczynałem czuć, że coś jest nie tak. Początkowo jej obecność była nawet przyjemna – kawa czekała rano na stole, śniadanie wyglądało jak z programu kulinarnego. Jednak im bardziej zbliżał się poniedziałek, tym więcej pojawiało się pretensji.

Pamiętam dokładnie tamto przedpołudnie. Miałem umówione spotkanie z ważnym kontrahentem. Sylwia nalegała, żebym wziął dzień wolny, bo zaplanowała lunch w nowej restauracji. Tłumaczyłem jej, że to nie jest dobry moment, ale ona zbyła mnie uśmiechem, jakby nie słuchała ani jednego słowa. Wychodziłem już z domu, kiedy zatrzymała mnie w holu.

– Twoja firma to całe twoje życie, prawda? A ja co? Mam siedzieć i czekać jak jakaś kochanka na telefon? – rzuciła tonem, który był bardziej rozkazem niż pytaniem.

Zacisnąłem dłonie na kluczach od samochodu.

– Sylwunia, kochanie, to tylko spotkanie z kontrahentem, nie przesadzaj. Przecież wiesz, jak wygląda moja praca.

– Nie przesadzaj? – powtórzyła i stanęła przede mną, blokując drzwi. – Ja odwołałam dla ciebie spotkanie z klientem, ale oczywiście moje życie zawodowe się nie liczy. Bo ja to mogę sobie zmieniać plany, ale ty jesteś zbyt zajęty, żeby poświęcić mi dwie godziny. Dwie godziny, Janusz!

Miała swoje humory

Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Nigdy wcześniej nikt nie robił mi wyrzutów, że pracuję. W moim świecie to było normalne. Praca dawała mi stabilność, a nie powód do kłótni. Stałem tam, jakbym zapomniał, gdzie jest klamka, a Sylwia nie odpuszczała.

– Przestań udawać, że to tylko praca. To ucieczka. Uciekasz tam, bo tam nikt nie wymaga od ciebie emocji. Tam jesteś szefem i wszystko jest proste. A ja nie chcę mieć partnera, który tylko wraca do domu, bo jest pora kolacji!

Jej głos stał się wyższy, coraz bardziej natarczywy. Mówiła, jakby chodziło o sprawę życia i śmierci, a dla mnie to był po prostu dzień pracy. Słuchałem tego wszystkiego i czułem, jak zaczyna mnie to przytłaczać. Dotąd byłem panem swojego czasu, mogłem wyjść, wrócić, pracować po godzinach, nie tłumacząc się nikomu. A teraz musiałem się tłumaczyć z lunchu, który nawet się jeszcze nie odbył.

Próbowałem usprawiedliwić jej zachowanie. Może to stres związany z przeprowadzką, może obawa przed nowym życiem. Przemknęło mi przez myśl, że to tylko chwilowe napięcia. Przekonywałem siebie, że każda para musi się docierać. Ale z tyłu głowy narastał niepokój, którego nie umiałem uciszyć.

Wywierała presję

Chciałem wyjść i zamknąć za sobą drzwi, ale Sylwia stała jak strażnik, który nie wypuszcza bez przepustki.

– Porozmawiamy wieczorem – powiedziałem w końcu i wyszedłem, zanim zdążyła odpowiedzieć.

Kiedy jechałem do firmy, nie czułem już tego zwykłego spokoju, jaki zawsze towarzyszył mi w drodze do pracy. Po raz pierwszy zacząłem się zastanawiać, czy to ja się zmieniłem, czy może to Sylwia zaczęła przesuwać granice, których nie zauważyłem, gdy jeszcze mnie czarowała swoją bezpośredniością.

Kasia przyjechała w niedzielę, jak zawsze o trzynastej. Zanim zdążyłem wyjąć talerze, już wiedziałem, że coś ją gryzie. Sylwia wyszła do łazienki, a córka wykorzystała moment, żeby podejść do mnie.

– Tato, co ona tu jeszcze robi?

Westchnąłem. Wiedziałem, że to prędzej czy później nastąpi.

– Kasiu, Sylwia potrzebuje czasu, żeby się odnaleźć. To wszystko jest dla niej nowe…

– Tato, nie bądź naiwny. Ona cię wykorzystuje. Ty jesteś dla niej bankomatem i kierowcą, a jak przestaniesz być potrzebny, to się ulotni.

– Przesadzasz. Ona po prostu wymaga trochę więcej uwagi. Nie każdy lubi być sam – próbowałem się bronić, ale Kasia nie dawała za wygraną.

– Nie, tato. Ona wymaga twojej karty kredytowej i twojego samochodu. Nie partnera. Sponsora. Zastanów się, czy choć raz interesowała się tym, czego ty chcesz.

Miała rację

Nie chciałem o tym mówić, ale słowa Kasi trafiały tam, gdzie bolało najbardziej. Jeszcze kilka dni temu Sylwia rzucała mi w twarz, że nie ma zamiaru jeździć starym SUV-em, bo jej koleżanki dostają od facetów nowe auta. Rozmowa z córką wryła się we mnie głęboko. Po raz pierwszy zacząłem się zastanawiać, czy nie jestem w tej relacji tylko środkiem do celu.

Wyjazd nad jezioro miał być ucieczką od napięć. Naiwnie myślałem, że wspólny weekend nas uspokoi. Szykowałem się na ciszę i spokój, a zamiast tego już po dwudziestu kilometrach zrozumiałem, że to będzie droga przez mękę.

– Powiedz mi, jak mogłeś zarezerwować pokój bez widoku na jezioro? – zaczęła, jeszcze spokojnie, ale z tym tonem, który zwiastował burzę.

– Sylwunia, to tylko dwa dni. Co za różnica, czy patrzymy na wodę, czy na las?

– Dla ciebie żadna, bo ty cały czas patrzysz w telefon albo komputer! A ja mam patrzeć w ścianę? Nie zamierzam się kompromitować. Ludzie zobaczą, z kim jestem. Rozumiesz? – głos jej drżał, a ja poczułem, jakbyśmy jechali nie do hotelu, tylko na kolejną próbę sił.

Cierpliwość się skończyła

Nie odpowiedziałem. Skręciłem w boczną drogę i zjechałem na pobocze, tuż obok przystanku autobusowego. Sylwia patrzyła na mnie zdziwiona.

– Wysiądź – powiedziałem spokojnie, ale bez cienia wahania.

– Co? – parsknęła, jakby nie dowierzała w to, co słyszy.

– Wysiądź, Sylwia. Teraz.

– Janusz, ty chyba zwariowałeś! Przecież nigdzie stąd nie dojadę!

Spojrzałem na nią i po raz pierwszy od dawna poczułem, że myślę jasno.

– Powiedziałem raz i nie zamierzam powtarzać.

Sylwia wysiadła, trzaskając drzwiami tak, że aż zatrzęsły się szyby. Nie czekałem, aż coś powie. Ruszyłem z miejsca, nie oglądając się za siebie.

Doceniłem samotność

Kiedy wróciłem do domu, wziąłem jej walizki i zacząłem je pakować. Każdy kosmetyk, każda sukienka lądowały w środku z taką dokładnością, jakbym zwijał stanowisko pracy po latach. Nie było we mnie złości. Pierwszy raz od miesięcy miałem poczucie, że znowu mogę oddychać. Zadzwoniłem po kuriera. Poprosiłem, żeby odebrał paczki i dostarczył je bezpośrednio do biura Sylwii.

Wieczorem usiadłem z laptopem i otworzyłem stare zdjęcia z Kasią, z czasów, kiedy wystarczał spacer po parku i lody na rogu, żeby czuć się szczęśliwym. Tamte wspomnienia były proste. Nie potrzebowałem wtedy apartamentów z widokiem, nowych samochodów ani tego udawania, że samotność jest czymś, co trzeba zakrywać pozorami.

Pomyślałem, jak łatwo pozwoliłem Sylwii wkroczyć do mojego uporządkowanego świata. Jakby sama obecność kogoś w domu miała mnie zbawić od pustki. A przecież wcale nie byłem samotny. Miałem siebie, miałem córkę, miałem wszystko, czego mi trzeba było do normalnego życia. Tylko zbyt późno to zrozumiałem.

Janusz, 61 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama