„Córka mnie olewa, ale wykorzystuje jako darmową psią nianię. W moje urodziny wywinęła taki numer, że miałam dość”
„– Mamo, zostaniesz z Puszkiem? – usłyszałam jak zwykle w słuchawce. Żadnego przywitania, pytania o mój nastrój, tylko to samo natarczywe żądanie. A ja, choć wcale nie miałam na to ochoty, i tak się zgodziłam. Bo więzy przecież trzeba zacieśniać”.

- Listy do redakcji
Zawsze chciałam mieć dzieci. Kiedyś marzyłam o tym, by mieć ich całą gromadkę, bo wtedy ich radosny śmiech podczas codziennych zabaw wypełniałby dom, czyniąc go od razu bardziej przytulnym, ale ostatecznie zadowoliłam się jednym. Musiałam być realistką – ucząc polskiego, nie miałam za bardzo perspektyw na kolejne, a poza tym, mój mąż, Bartek, dużo pracował, więc nie znalazłby na to wszystko dostatecznie dużo czasu. Przynajmniej tak mi to tłumaczył, a ja wierzyłam.
Rodzina była dla mnie ważna
Tym sposobem w naszym domu pojawiła się Julka. Jako jedyne dziecko, trochę ją pewnie rozpieszczałam, o co Bartek czasem rzeczywiście się złościł.
– Wychowasz rozpuszczoną dziewuchę, Hanka – gadał, kiedy miał już naprawdę dość, a mała na dodatek marudziła na każdym kroku. – Potem będziemy tego wszyscy żałować. Zobaczysz!
Oczywiście zbywałam jego uwagi machnięciem ręki albo wzruszeniem ramion – bo w końcu w kim miałam pokładać matczyne uczucia, jak nie w jedynej, ukochanej córeczce?
A Julka rosła, doroślała i coraz mocniej odsuwała się nie tylko od taty, który chciał, by była niezależna i poradziła sobie w życiu, ale i ode mnie, chociaż przecież robiłam wszystko, byśmy były jak najbliżej.
Szybko się usamodzielniła
Na studia zdecydowała się wyjechać do innego miasta. Coś tam sobie wynajęła, na uczelni szło jej dobrze i nigdy nie narzekała. Prawie do mnie nie dzwoniła i to ja musiałam zabiegać o jakikolwiek kontakt. Miałam wrażenie, że gdyby nie mój upór, nie wracałaby do domu nawet na święta. Jakby wcale nie miała ochoty na spotkania z rodzicami.
– A, bo ty jej nigdy tak w pełni żyć nie dawałaś – tłumaczył Bartek, kiedy martwiłam się, że znowu nie mam żadnych wieści od córki. – Teraz wreszcie się uwolniła od tej twojej kontroli i korzysta dziewczyna z życia.
Uznałam, że może rzeczywiście mąż ma rację. Mimo to starałam się od czasu do czasu odwiedzać ją w jej wynajmowanym mieszkaniu. Niby nic nie mówiła, ale czułam, że nie jestem tam do końca mile widziana.
No, a potem poznała tego swojego chłopaka, Grześka. Szybko zostali parą, a Julka się do niego przeprowadziła. On też wynajmował mieszkanie, a na stałe mieszkał akurat u nas w mieście. Jego rodzice byli bardzo bogaci, dlatego kupienie mu własnego apartamentu nie stanowiło dla nich żadnego wyzwania. I to właśnie tam wprowadziła się z czasem moja córka.
Kiedy już zamieszkali razem, zaczęłam odnosić wrażenie, że córka się nas wstydzi. Najpierw w ogóle nie chciała nas przedstawić Grześkowi, a kiedy już to zrobiła, cały czas powtarzała, że niczego od nas nie można oczekiwać, bo i tak nigdy nie staniemy na wysokości zadania. A my przecież nawet niczego takiego nie robiliśmy! A mimo to widywałyśmy się rzadko.
Któregoś razu zrozumiałam, że po prostu nie pasujemy do tego jej cudownego, poukładanego życia jak z katalogu meblowego. To jednak nie przeszkadzało jej w regularnym wciskaniu mi opieki nad jej pieskiem.
Bo Julka miała pieska – jakiegoś rasowego, małego, którego nazwała Puszek. Miałam wrażenie, że kochała go bardziej, niż kogokolwiek innego. Bardziej nawet, niż tego jej chłopaka, Grześka. No a ja miałam być tą, która pójdzie mieszkać do ich cudownego apartamentu, ale tylko wtedy, gdy będą musieli wyjechać, i zajmie się ukochanym czworonogiem.
Podobno powinnam się cieszyć
– Nie rozumiem w ogóle, o co ci chodzi – stwierdziła moja siostra, Marysia, gdy pożaliłam jej się, że córka jedynie wykorzystuje mnie do pilnowania zwierzaka. – Chciałaś kontaktu? No to masz. A czy to takie ważne, pod jakim pretekstem?
Popatrzyłam na nią zdumiona.
– Marysia, ale ona nie pamięta o mnie praktycznie wcale – próbowałam tłumaczyć. – Nie zadzwoni ani przy okazji urodzin, ani na święta. Tylko jak muszą gdzieś wyjechać i nie ma z kim zostawić pieska, to nagle zaczynam istnieć.
– Trochę przesadzasz – stwierdziła z przekąsem. – Wiesz, jacy są teraz młodzi. Ona pewno ciągle się śpieszy, coś robi, a w biegu trudno pamiętać o wszystkim. Ma swoje życie. To już nie dzieciak, Hanka.
Wmawiała mi to wtedy tak długo, że w końcu uwierzyłam, że rzeczywiście to ze mną jest coś nie tak, a Julka jest jak najbardziej normalnym, dorosłym dzieckiem, które po prostu skupia się na swoich sprawach. Tyle tylko, że to nie przybliżało mnie do niej ani o centymetr. Ona zwykle nie dzwoniła, a kiedy ja próbowałam się z nią skontaktować, albo nie odbierała, albo dość opryskliwie dawała mi do zrozumienia, że są z Grześkiem zajęci. I ten stan rzeczy utrzymywał się do czasu kolejnego wyjazdu, na który nie mogli zabrać pieska.
Nie mogłam tego znieść
Któregoś razu telefon zadzwonił w okolicach moich urodzin. Jakież było moje zdziwienie, gdy na wyświetlaczu dojrzałam imię córki. Pełna nadziei, sięgnęłam po komórkę, przekonana, że oto moje dziecko wreszcie przypomniało sobie, że mam urodziny i że warto byłoby mi chociaż złożyć życzenia.
– Mamo, zostaniesz z Puszkiem? – usłyszałam jak zwykle w słuchawce. Żadnego „cześć”, „co słychać”, „stęskniłam się za tobą”, tylko to samo natarczywe żądanie, co zawsze. A ja, choć wcale nie miałam na to ochoty, oczywiście się zgodziłam. Bo więzy przecież trzeba zacieśniać, jak mówiła Marysia.
Liczyłam w swej naiwności, że może po tym doczekam się jakichś życzeń lub chociaż obietnicy, że po powrocie wpadną do nas z Grześkiem. Ale gdzie tam – Julka, uradowana, że po raz kolejny spełnię jej prośbę, wymieniła mi tylko wszystkie rzeczy, które będę musiała robić podczas jej nieobecności, by Puszek pod żadnym pozorem nie poczuł się smutny albo co gorzej – samotny.
– Musisz być z nim cały czas – instruowała mnie. – Pamiętaj. No, ale to jeszcze obgadamy, jak przyjedziesz.
Potem szybko się rozłączyła, dając mi do zrozumienia, że jak zwykle bardzo się śpieszy. A ja, cóż, wierna słowom Marysi, utwierdzałam się w przekonaniu, że to przecież dobrze, że mam jakikolwiek kontakt ze swoim dzieckiem.
Koleżanki doradzały mi co innego
Kolejnego dnia spotkałam się w barze mlecznym z dwiema moimi koleżankami. Jakoś tak przypadkiem wyszło, że w następnym tygodniu miałam zostać z psem córki.
– Dalej dajesz się tak wykorzystywać? – Nie dowierzała Agata. – Hanka, no co z tobą?
Wzruszyłam ramionami.
– No wiesz, chcę być bliżej córki… – bąknęłam, trochę zdziwiona jej reakcją.
– Bliżej córki czy jej pieska? – zawtórowała Agacie Mariola. – Przecież ona się tobą w ogóle nie interesuje! Jesteś jej tylko potrzebna do pilnowania zwierzaka!
Wzruszyłam ramionami.
– No wiesz, jak to jest teraz z tym nowym pokoleniem – zaśmiałam się trochę nerwowo. – Zamiast dzieci mają pieski, kotki…
– Ale to nie chodzi o psa! – przerwała mi gwałtownie Agata. – To chodzi o to, że córka w ogóle o tobie nie pamięta! A traktuje cię jak opcję awaryjną, jak jej się pali grunt pod nogami!
W pierwszej chwili byłam trochę zła za te słowa, ale im dłużej je trawiłam, tym bardziej się z nimi zgadzałam. Bo rzeczywiście praktycznie nie istniałam w życiu Julki od jakichś dziesięciu czy nawet dwunastu lat! Jak mogłam tego nie dostrzegać?
Ona chyba nigdy się nie zmieni
Choć w moim życiu nie nastąpił żaden spektakularny przewrót, ja sama postanowiłam się skupić na sobie i na tym, co mam. Poświęcam więcej czasu naszym sprawom – moim i Bartka, a wspólne chwile w końcu pozwalają mi być spełnioną.
Julka dalej nie dzwoni, choć przypuszczam, że odezwie się, jak tylko będzie potrzebowała kogoś do opieki nad psem. Uznałam, że rozmowa z nią na ten temat nie ma większego sensu – bo i tak pewnie nic do niej nie dotrze. Tyle tylko, że następnym razem nie dam się wrobić w niańczenie czworonoga. Nie, żebym nie lubiła Puszka, bo to całkiem pocieszny i grzeczny piesek, ale skoro Julka nie potrzebuje mnie do niczego więcej, nie zamierzam nad nikim skakać. Może gdy odmówię jej raz czy dwa, coś jej zaświta w głowie. Nie sądzę jednak, by przyszło to szczególnie szybko. A może wcale?
Hanna, 50 lat
Czytaj także:
- „Wstydzę się za mojego syna, bo skończył tylko zawodówkę. Próbowałam go wychować na inżyniera, a nie byle mechanika”
- „Wiedziałam, że moja teściowa to wścibska baba. Ale zaglądanie do naszej sypialni każdej nocy to już przesada”
- „Nie jestem dewotką, ale to, co wyczynia moja wnuczka to już przesada. Dziewucha nie ma za grosz wstydu”

