Reklama

Nigdy nie byłam jedną z tych matek, które rozkładają przed dzieckiem parasol ochronny i nie pozwalają postawić samodzielnego kroku. Ale też nie byłam obojętna. Alicja miała moje zaufanie – całkowite. A ja miałam jej miłość, przynajmniej tak sądziłam.

Zawsze była grzeczną dziewczynką. Nie śmiej się, wiem, że brzmi to jak banał. Ale taka była. Uczyła się dobrze, nie miała żadnych wybryków, nie imprezowała. Kochała książki, malowała, zamykała się w swoim pokoju z herbatą malinową i zeszytem w kratkę, do którego podobno pisała jakieś wiersze. Nie wtrącałam się. Mówiła mi, że to tylko głupoty.

Jej ojciec odszedł, gdy Alicja miała sześć lat. Nigdy tego nie zrozumiała, ale nigdy też nie wypominała mi samotnego wychowania. Byłyśmy razem, tylko we dwie. Tworzyłyśmy mikroświat – soboty z pizzą, wakacje nad jeziorem, rozmowy wieczorami. Myślałam, że mnie wybierze na świadka swojego życia, że będę jej powierniczką, nawet gdy się zakocha czy kiedy coś przeskrobie. A ona... robiła to wszystko poza mną.

O śmierci Alicji dowiedziałam się w nocy z soboty na niedzielę. Zadzwonił telefon – nieznany numer. Pomyślałam, że to pomyłka. Ale gdy odebrałam, usłyszałam mężczyznę z policji z Piotrkowa Trybunalskiego. Mówił coś o wypadku samochodowym, o mojej córce, o identyfikacji.

– To niemożliwe – wyszeptałam. – Przecież Alicja pojechała z koleżankami nad jezioro... do Kasi...

– Proszę pani... Alicja N. zginęła na miejscu. Była pasażerką. Kierowca... mężczyzna... przeżył – odpowiedział głos w słuchawce.

Krew odpłynęła mi z twarzy. Mężczyzna? Jaki mężczyzna? Z kim, do cholery, była moja córka? Przez następne godziny świat przestał istnieć. Działałam mechanicznie – pakowanie, pociąg, zmarznięte dłonie, zimny dworzec. Na miejscu pokazali mi jej ciało. Nie musiałam patrzeć długo. Poznałam ją po rzęsach. Zawsze zazdrościłam jej tych rzęs. I wtedy zaczęłam rozumieć, że coś się nie zgadza. To nie była wycieczka z koleżankami. To był wyjazd z jakimś dorosłym facetem, o którym nigdy nie słyszałam. Alicja miała drugie życie. I najwyraźniej zrobiła wszystko, żebym się o nim nigdy nie dowiedziała.

Kim on był?

– Pani Anna N.? – Policjant spojrzał na mnie zza cienkich oprawek okularów, kiedy w końcu dotarłam na komisariat.

– Tak… To ja – odpowiedziałam, jakby na próbę. Jakby ktoś inny mógł mieć moje nazwisko, moją twarz, moje zmarszczki pod oczami.

– Proszę usiąść. Musimy ustalić kilka szczegółów – jego głos był suchy, urzędowy, ale nie nieprzyjemny.

Usiadłam. Krzesło było twarde. Nieznośnie.

– Pani córka, Alicja N., była pasażerką samochodu, który wypadł z drogi na łuku. Kierowcą był mężczyzna około czterdziestu lat.

– Co? – Zmroziło mnie. – Jaki mężczyzna?

– Marek K.. Mieszka niedaleko. Prowadzimy postępowanie...

Nie słyszałam reszty. Czterdziestoletni mężczyzna. Nie chłopak. Nie kolega. Mężczyzna. Dorosły facet. Pamiętam, jak tydzień wcześniej Alicja mówiła:

– Mamo, w weekend jedziemy z Martą i Wiktorią do Kasi. Nad jezioro. Odetchnąć przed sesją.

Uśmiechała się, jak zawsze. Beztrosko. A ja się cieszyłam, że ma koleżanki. Że nie siedzi samotnie, jak ja w jej wieku. Teraz nagle słyszę o jakimś Marku. Jakimś nieznanym dorosłym mężczyźnie, z którym jechała nocą samochodem. Do innego miasta. Dlaczego? Kim on jest? Wyschło mi w ustach. Policjant mówił dalej, ale ja myślami byłam gdzie indziej. Przypominałam sobie wszystko: dziwne wiadomości, które przychodziły nocami. „To tylko Marta” – mówiła. Albo: „Grupa na uczelni się wygłupia”.

I te wyjazdy... Coraz częstsze. Zawsze z dziewczynami. Tak mówiła. A ja wierzyłam. Zrobiło mi się niedobrze. Nie znałam własnego dziecka. Nie miałam pojęcia, kim był mężczyzna, który z nią jechał. Ale wiedziałam już jedno – Alicja miała przede mną sekrety. Duże. I teraz już nie mogłam jej o nie zapytać.

Czego jeszcze nie wiem?!

– Marta, ja tylko chcę wiedzieć, co się działo z moją córką. Tyle lat ją wychowywałam, a teraz czuję, jakby była dla mnie zupełnie obca – powiedziałam, patrząc jej prosto w oczy.

Siedziałyśmy naprzeciw siebie przy stole w kawiarni. Marta nerwowo bawiła się łyżeczką, stukając nią o spodek. Jej spojrzenie uciekało gdzieś na bok.

– Pani Anno… ja… naprawdę nie wiem, co mam powiedzieć – wyszeptała w końcu. – To wszystko jest takie… trudne.

– Trudne?! Marta, moja córka nie żyje. Zginęła w samochodzie z dorosłym facetem, o którym nigdy w życiu nie słyszałam. A ty mi mówisz, że „to trudne”?

Zadrżała. Może z zimna, może z emocji. Przesunęła kubek z kawą, jakby chciała zyskać chwilę.

– Alicja… Ona nie mówiła pani wszystkiego. Ale nie robiła tego złośliwie. Ona po prostu… nie chciała pani martwić. I bała się. Naprawdę się bała.

– Bała? Czego?! Ciebie też się bała? – rzuciłam ostro.

Marta spuściła głowę. Milczała dłuższą chwilę, aż w końcu powiedziała cicho:

– Nie wiem, co mogę pani powiedzieć. Nie jestem pewna, czy Alicja by tego chciała.

– Czy ona by tego chciała?! – parsknęłam gorzko. – A ja? Ja, która ją wychowywałam, martwiłam się o nią, zrywałam noce, kiedy miała gorączkę? Ja nie mam prawa wiedzieć?

Głos mi zadrżał. Poczułam, że zaraz się rozpłaczę, ale złość trzymała łzy w ryzach.

– Marta, proszę... nie okłamuj mnie. Nie próbuj mnie zbywać. Powiedz mi prawdę.

Wtedy wstała. Jej krzesło zaskrzypiało na kafelkach.

– Przepraszam – powiedziała, już z oczyma pełnymi łez. – Naprawdę… przepraszam.

I wyszła, zostawiając mnie samą. Z niedopitą kawą, z narastającym gniewem i z jednym przerażającym pytaniem: czego, do cholery, ja jeszcze nie wiem?

On ją skrzywdził. Wiele razy

– Marta, weź te bluzy. A to chyba jej książki… – usłyszałam zza uchylonych drzwi. Stałam w kuchni, parzyłam sobie herbatę, kiedy do mieszkania przyszła Marta razem z jakąś dziewczyną. Najpierw ich nie zauważyłam.

– Wiktoria, połóż tam, przy drzwiach. I szybko, zanim…

– Matka nie może się dowiedzieć, prawda? – Wiktoria parsknęła nerwowo.

Zamarłam. Matka. Czyli ja. Zanim zdążyłam przemyśleć, co robię, weszłam do pokoju.

– A co ja mam niby usłyszeć?

Obie zamarły. Marta zrobiła się blada jak ściana, Wiktoria spojrzała na mnie z takim przerażeniem, jakby właśnie złapano ją na kradzieży.

– Pani Anno, to nie tak… – zaczęła Marta, ale przerwałam jej ruchem ręki.

– Słyszałam. „Matka nie może się dowiedzieć”. Więc teraz bardzo proszę – powiedzcie mi, czego „nie mogę się dowiedzieć”.

Wiktoria spojrzała na Martę, jakby czekała, aż ta ją uratuje. Ale Marta spuściła wzrok. Cisza wisiała między nami jak ciężka zasłona.

– Marek… – odezwała się w końcu cicho Wiktoria. – Ten mężczyzna… z którym była Alicja… To nie był kolega. To był jej facet. Mieli romans.

Poczułam, że ziemia usuwa mi się spod nóg.

– Co?! – krzyknęłam. – Jaki romans?! Ona miała dziewiętnaście lat!

– On ma czterdzieści trzy. Jest żonaty – dodała Marta, jakby wbijała we mnie kolejne ostrze.

– Ale ona go kochała. Alicja czasami w nocy płakała. - powiedziała Wiktoria. – I że pani nie może się dowiedzieć. Że nie zrozumie pani.

Nie zrozumiem? Oczywiście, że nie rozumiem! Moje dziecko było w toksycznej relacji z dorosłym, żonatym facetem, a ja... robiłam jej kanapki na drogę. Ręce mi drżały. Patrzyłam na te dziewczyny i nie mogłam wydobyć z siebie słowa. Moja córka żyła drugim życiem. I umarła, zanim zdążyłam zrozumieć, kim naprawdę była.

Rozmowa z Markiem

Zadzwoniłam do niego trzy dni po rozmowie z Martą i Wiktorią. Marek. Wiedziałam już, jak się nazywa, gdzie pracował, z kim mieszkał. Jego żona... była w szoku. "On? Z jakąś dziewiętnastolatką?" – zapytała mnie, jakbym opowiadała jej kiepski serial. Spotkaliśmy się w małej kawiarni pod Warszawą. Przyszedł punktualnie. W czarnej kurtce, z siwymi włosami przy skroniach. Był przystojny. I ohydny.

– Dziękuję, że pani przyszła – zaczął.

– Nie przyszłam dla ciebie – przerwałam chłodno. Przyszłam, żeby usłyszeć, co moja córka robiła z tobą w aucie tej nocy. I co robiła z tobą przez ostatni rok.

Marek spuścił wzrok. Milczał przez chwilę, jakby zbierał myśli. Potem powiedział zaskakująco spokojnie:

– Alicja była... niezwykła. Mądra. Wrażliwa. Miała w sobie tyle emocji, że aż paliła się od środka. Nie rozumiała siebie.

– Miała dziewiętnaście lat – wysyczałam. – A ty ponad czterdzieści. Jesteś żonaty.

– Nie zmuszałem jej do niczego. Nigdy. Ona chciała ze mną być. To wszystko było jej wybór.

Prychnęłam.

– Bo dziewiętnastolatki słyną z rozsądnych wyborów, prawda?

Marek wzruszył ramionami. W jego twarzy nie było skruchy. Może trochę żalu, że sprawa się wydała. Ale winy? Nie. Tego nie widziałam.

– Ona była zagubiona, ale silna. Zdolna do wszystkiego. Pisała mi wiersze. Nie miała z kim o tym porozmawiać. Myślała, że pani jej nie zrozumie.

Zrozumieć. To słowo wracało jak echo. Każdy myślał, że jej nie zrozumiem. A może to ja nigdy nie próbowałam? Wróciłam do domu. Usiadłam na podłodze w pokoju Alicji. Wszystko było, jak zostawiła. Pled na łóżku. Pusty kubek po herbacie. Zeszyt. I telefon. Ten drugi. Czarny, porysowany, stary model, którego nigdy wcześniej nie widziałam. Trzymała go w skrzynce na szaliki. Od razu wiedziałam, że to coś ważnego. Spróbowałam wpisać hasło. Zaryzykowałam jedno imię. Imię jej zmarłego ojca.

Telefon się odblokował.

„Znikam powoli, ale nikt nie woła”

Przez chwilę patrzyłam na ekran, jakby to był zapalnik. Czułam, że to, co zaraz zobaczę, nie cofnie się już nigdy. Alicja patrzyła na mnie przez ten telefon. Z innego świata. Z życia, które prowadziła beze mnie.

Ikonka Instagrama. Kliknęłam. Konto prywatne, nazwa: @lucid_rose. Zdjęcie profilowe – rozmazany autoportret w lustrze. Przewinęłam w dół. I zamarłam. Nie mogłam złapać tchu. Przewijałam dalej – znajomi ją obserwowali. Mężczyźni komentowali. Komplementy, serduszka. I on – Marek – też tam był. Lubił wszystko.

Czuję się oszukana

Siedzę w jej pokoju. Nie ruszam niczego. Ubrania wciąż pachną jej perfumami. Myślałam, że znam moją córkę. Ale znałam tylko jej wersję dla matki. Tę spokojną, ułożoną. Tę, która mówiła „zaraz wracam”, a wracała z nowymi ranami, których nie widziałam. Czuję się oszukana. Ale bardziej – winna. Nie ochroniłam jej. Nie patrzyłam wystarczająco uważnie. Nie słyszałam jej ciszy. A teraz… teraz pozostaje mi tylko jedno pytanie, które dźwięczy jak pusty pokój:

Kim naprawdę była moja córka?

Anna, 48 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama