„Córka miała korepetycje z młodą studentką. Uczyła ją matematyki, a mężowi dawała prywatne lekcje biologii”
„Nie wiedziałam, że ta młoda korepetytorka stanie się początkiem końca. Że wystarczy kilka spotkań, kilka spojrzeń, kilka niedopowiedzianych słów. Że obudzi we mnie najpierw podejrzenie, a później niepokój. A potem pewność, którą przyniósł dziecięcy rysunek.”.

- Redakcja
Mam na imię Justyna. Mam 38 lat. Przez większość mojego dorosłego życia wszystko toczyło się jednym, przewidywalnym rytmem: praca w biurze rachunkowym, zakupy, obiad, kolacja, czasem bajka z córką. Tomek, mój mąż, wracał późno, często zmęczony, bez słów. Z czasem przestaliśmy nawet próbować rozmawiać – milczenie było łatwiejsze. Czułam się coraz bardziej niewidzialna. Jak element wystroju naszego salonu: potrzebny, ale niezauważany.
Zuzia, nasza ośmioletnia córka, była moją jedyną radością. Mądra, wrażliwa, zawsze z głową pełną pytań. Kiedy zaczęła mieć trudności z matematyką, uznałam, że potrzebuje kogoś, kto do niej trafi. Tak w naszym domu pojawiła się Magda – 24-letnia studentka pedagogiki. Energiczna, uśmiechnięta, z tym błyskiem w oku, którego ja już dawno nie miałam. Od razu ją polubiłam. Zuzia też.
Nie wiedziałam jeszcze, że to ona stanie się początkiem końca. Że wystarczy kilka spotkań, kilka spojrzeń, kilka niedopowiedzianych słów. Że obudzi we mnie najpierw podejrzenie, a później niepokój. A potem pewność, którą przyniósł dziecięcy rysunek. Ale wtedy… jeszcze łudziłam się, że to tylko etap. Przemęczenie. Może kryzys wieku średniego. Może wszystko wróci do normy. Jeszcze wtedy wierzyłam, że moja rodzina istnieje.
Czułam, że coś jest nie tak
Zaczęło się od drobiazgów. Tomek zbyt długo żegnał się z Magdą w przedpokoju. Zostawał w kuchni podczas korepetycji pod pretekstem „zrobienia sobie kawy”, chociaż przecież nigdy nie pił jej o tej porze. A kiedy przypadkiem wchodziłam do salonu, natrafiałam na niezręczną ciszę, jakby coś zostało przerwane.
Pewnego dnia weszłam właśnie wtedy, gdy Magda zbierała swoje rzeczy. Stała przy szafce, poprawiała włosy i... Tomek był tuż za nią. Zbyt blisko. Odskoczyli od siebie odruchowo, jak dzieci przyłapane na psoceniu. Magda zaśmiała się nerwowo.
– Dziękuję, do widzenia – rzuciła i szybko wyszła.
Poszłam za nią, niby odprowadzić, ale bardziej… poczuć.
– Zuzia dobrze się dziś zachowywała? – zapytałam z pozorną troską.
– Tak, jak zawsze. Wszystko w porządku – odpowiedziała z uśmiechem.
– A mąż... był w domu cały czas? – dodałam, niby od niechcenia.
Magda zająknęła się lekko.
– Tak… W sumie… Chyba tak.
Uśmiechnęłam się, ale w środku coś się we mnie napięło. Wiedziałam. Nie miałam dowodów, ale czułam, że coś jest nie tak. Później, siedząc sama z kubkiem herbaty, patrzyłam na niego, gdy przeglądał coś w telefonie. Nie podnosił wzroku, nie powiedział słowa. „Czy ja naprawdę zaczynam wariować?” – myślałam. „To tylko korepetytorka… Ale czemu Tomek uśmiecha się do niej tak, jak nie uśmiechał się do mnie od miesięcy?”. Zaczęłam się bać, że moja intuicja mnie nie oszukuje.
A może… w końcu zaczęła mówić prawdę?
Rysunek ukazał mi prawdę
– Mamo, narysowałam coś w szkole – powiedziała Zuzia, wręczając mi kartkę.
Byłam właśnie w kuchni, zmywałam naczynia, więc nie spojrzałam od razu. Ale Zuzia stała przy mnie z tą swoją dumą w oczach, więc wytarłam ręce i spojrzałam. Zamarłam. Na rysunku był nasz salon. Rozpoznałam firanki, stolik, nawet ten mały czerwony dywanik, który kupiliśmy jeszcze przed ślubem. A w środku – dwie postacie. Dziewczyna z długimi brązowymi włosami i mężczyzna. Przytuleni. Trzymali się za ręce. Nad ich głowami – narysowane czerwone serduszko.
– Kto to? – zapytałam ostrożnie, choć czułam, jak ściska mnie w żołądku.
– No… tata i pani Magda – odpowiedziała z uśmiechem. – Widziałam ich wtedy, jak byłam w pokoju, ale otworzyłam drzwi. Tata mówił, że musi jej pomóc z komputerem.
Usiadłam. Ręce mi się trzęsły, ale twarz miałam jak z kamienia.
– A to było kiedy? – zapytałam spokojnie.
– No… niedawno chyba. Pamiętasz, jak kazałaś mi odrabiać zadania sama? To wtedy – odpowiedziała zadowolona.
– Śliczny rysunek, kochanie – powiedziałam mechanicznie i przytuliłam ją.
Gdy wyszła, zostałam sama z kartką w dłoni. Kreska była dziecinna, krzywa, zrobiona pastelami. Ale prawdziwa. Dziecięce rysunki nie kłamią. Dzieci nie kłamią. Nie o takich rzeczach. Nie powiedziałam nic Tomkowi. Jeszcze nie. Zaczęłam tylko uważniej patrzeć, nasłuchiwać, zapisywać. Czekać. Jak ktoś, kto już wie, ale czeka na idealny moment, by to ujawnić.
Zbierałam na niego haki
Zaczęłam od rzeczy prostych. Hasło do laptopa znałam od lat – Tomek nigdy nie zmienił. Robił to, co większość zdradzających mężczyzn: był ostrożny, ale nie wystarczająco. Albo raczej – nie podejrzewał, że ktoś zacznie go sprawdzać. Najpierw były wiadomości. Krótkie, niby niewinne. „Dzięki za dziś”, „Miło cię było znów zobaczyć”, „Uśmiecham się, jak przypomnę sobie wczoraj”. Nic konkretnego. Ale między wierszami dała się z tego wyczytać coś więcej.
Potem zdjęcia – zrzuty ekranu rozmów, zapisane gdzieś na pulpicie. W folderze nazwanym „projekty_2022”. Cynicznie sprytne. A potem rezerwacja hotelu. Pokój dwuosobowy w Krakowie, weekend, gdy niby był „na spotkaniu z klientem”. Znałam to kłamstwo. Nawet wtedy podał mi nazwę tej firmy. Sprawdziłam – nie mieli żadnej konferencji. Nigdy nie mieli.
Zgrałam wszystko na pendrive’a. Każdy plik, każdy ślad. Nazwałam go „plan B”. Ukryłam go w starym pudełku po biżuterii – tym samym, w którym trzymałam kiedyś listy miłosne od Tomka. Wieczorem, jak co dzień, siedział naprzeciw mnie, z telefonem w ręku.
– Jadę jutro do Wrocławia. Klient, duża sprawa – powiedział.
Kiwnęłam głową.
– Rozumiem. Dobrze, że masz tyle zleceń.
Nie podniósł nawet wzroku. Następnego dnia, przy lunchu z koleżanką z pracy, zapytałam mimochodem:
– Zastanawiałaś się kiedyś, co byś zrobiła, gdyby twój mąż cię zdradził?
– Ja? – uniosła brew. – Zniszczyłabym go. Z zimną krwią.
Uśmiechnęłam się. „Właśnie to robię.”
Podjęłam już decyzję
Wiedziałam, że musi się poczuć bezpieczny. Że nie mogę odpalić się za szybko. Zaczął wracać wcześniej do domu, przywoził Zuzi drożdżówki, a mnie pytał, czy czegoś nie potrzebuję z apteki. Czasem przynosił nawet kwiaty. Te same, które kupował mi dziesięć lat temu, gdy byłam w ciąży. Róże, zawsze trzy. Symboliczne. Udawałam, że w to wierzę.
W międzyczasie spotkałam się z prawnikiem. Wszystkie dokumenty były gotowe – pozew rozwodowy, załączniki, nawet wniosek o zabezpieczenie alimentów. Pendrive z dowodami dołączony w opieczętowanej kopercie. Prawnik spojrzał na mnie z lekkim zdziwieniem.
– Ma pani wszystko. Nawet daty się zgadzają z korespondencją. To pójdzie szybko.
Tomek nie podejrzewał niczego. Może sądził, że przeszło mi przez głowę, ale w końcu uznałam, że to tylko kryzys. Że nie chcę burzyć tego, co jeszcze można było uratować. A ja po prostu czekałam. W czwartek wieczorem usiedliśmy przy kolacji.
– Może byśmy gdzieś pojechali? – zapytał niespodziewanie. – Wiesz… na weekend. Tylko my.
– Świetny pomysł – odpowiedziałam spokojnie. – Ale zanim zaplanujemy, zerknij na coś.
Podałam mu kopertę. Uśmiechnęłam się.
– To tylko taka formalność.
Otworzył. Przez kilka sekund nie odzywał się. Potem przeczytał nagłówek i spojrzał na mnie.
– Justyna… co to jest?
– To prawda, Tomek. Cała. Każda wiadomość, każde zdjęcie. I twoja wycieczka do Krakowa.
Milczał.
– Możesz się jeszcze pośmiać, ale lepiej zrób to szybko. Masz 24 godziny, żeby się wyprowadzić.
Wzięłam łyk herbaty. Była zimna. Ale mnie już to nie obchodziło.
Koniec przedstawienia
Nie wyprowadził się następnego dnia. Wrócił do domu późnym popołudniem z siatką zakupów – jakby to miało cokolwiek zmienić. Bez słowa wyjął z torby jakąś butelkę, mój ulubiony ser, bagietkę. Rozstawiał wszystko na stole, podczas gdy ja siedziałam na kanapie i patrzyłam, jak odgrywa scenę z życia, którego już nie było. W końcu usiadł naprzeciwko. Jego twarz była blada, oczy podkrążone.
– Justyna… ja wiem, że zawiodłem. Ale nie chciałem, żeby tak to się potoczyło.
– Ale się potoczyło – przerwałam chłodno. – Opowiedz mi, jak to było. Chcę to usłyszeć.
Zamilkł na chwilę.
– To nie miało znaczenia… To był moment słabości. Chciałem… czuć się znowu młody. Ważny. Magda... ona po prostu patrzyła na mnie tak, jak ty kiedyś.
– I pomyślałeś, że się nie zorientuję? Że mnie nie będzie bolało?
Spojrzałam mu prosto w oczy.
– A wiesz, co mnie najbardziej zabolało, Tomek?
– Co?
– Że nie ukrywałeś się wystarczająco dobrze. Że traktowałeś mnie jak idiotkę. Jakbyś był pewien, że nie zauważę. Że nie zapytam.
Zamilkł.
– Nie krzyczałam, bo nie chcę dać ci tej satysfakcji. Zniszczyłeś rodzinę. Nie z miłości, nie z namiętności. Po prostu – bo mogłeś.
Podniósł się powoli, jakby nagle postarzał się o dziesięć lat.
– Justyna… przepraszam.
– To za mało.
Wstałam i wyszłam do sypialni. Zuzia spała już od dawna, przytulona do misia. A ja… po raz pierwszy od dawna – zasnęłam bez strachu.
Zostałyśmy we dwie
Tomek wyprowadził się tydzień później. Bez dramatów, bez łez. Nawet nie próbował walczyć – może dlatego, że sam nie wierzył, że warto. Magda zniknęła z naszego życia równie cicho, jak się w nim pojawiła. Pewnie zrozumiała, że romans z żonatym mężczyzną nie jest bajką, którą chciała przeżyć. Zuzia… zadawała pytania. Delikatnie, jakby bała się, że coś rozsypie jeszcze bardziej.
– Mama, a czemu tata już z nami nie mieszka?
– Bo czasem dorośli się rozstają, kochanie – odpowiedziałam jej spokojnie. – Ale on cię bardzo kocha. I ja też.
Nie skłamałam. Tomek może był kiepskim mężem, ale dobrym ojcem chciał być zawsze. Przynajmniej próbował. Zaczęłyśmy układać świat od nowa – we dwie. Rano kanapki do szkoły, popołudniowe spacery z psem sąsiadki, wieczorne czytanie książek. Było cicho, ale nie pusto.
Pewnego dnia Zuzia przyniosła mi nowy rysunek. Tym razem to była ona i ja – trzymamy się za ręce na tle domu, w oknie serduszko. Powiesiłam ten rysunek na lodówce. Stałam przed nim długo, w ciszy, i poczułam... spokój. Nie ulgę, nie radość. Ale coś stabilnego. Jakby ziemia przestała się chwiać pod stopami.
Nie jestem już tą samą kobietą. Może nigdy nią nie byłam. Może dopiero teraz się obudziłam, ale lepiej późno niż wcale. A rysunek? Ten pierwszy – włożyłam do szuflady. Nie po to, by pamiętać. Tylko po to, by nigdy więcej nie przegapić prawdy.
Justyna, 38 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Na urodziny dostałam od teściowej krem na zmarszczki. Chciała, żeby mi poszło w pięty, ale ja też umiem być złośliwa”
- „Córka zamiast wybierać kreację na studniówkę, kupuje śpioszki. Inaczej wyobrażałam sobie jej egzamin dojrzałości”
- „Po 11 latach razem mój mąż wciąż wolał mecz i telewizor, niż żonę i dziecko. Zrobiłam mu ostatni sprawdzian z życia”

