Reklama

Nie tak wyobrażałam sobie emeryturę. Miało być spokojnie, może trochę samotnie, ale na pewno nie tak… męcząco. Wstaję o szóstej rano, zanim jeszcze kogokolwiek obudzą ptaki. W kuchni już czekają dwa talerzyki – jeden dla Antosia, drugi dla Klary. Ten pierwszy musi mieć kanapkę bez skórki, ten drugi – kakao dokładnie w tej filiżance z myszką Minnie. Bo inaczej będzie płacz.

Kiedyś mówiłam, że cieszę się, że jestem babcią. Teraz… też się cieszę, tylko że czasem brakuje mi powietrza. Czuję się, jakbym była rekwizytem w czyimś spektaklu – na zawołanie. Przypominam sobie, jak to było, gdy Anna była mała – ile serca wkładałam, by miała wszystko, czego potrzebuje. A teraz to ja potrzebuję. Chwili ciszy. Własnego życia.

– Znowu ci je zostawiła? – zapytała ostatnio Bożena, sąsiadka z naprzeciwka, zerkając na moje zaspane oczy i podkrążone powieki. – A ty co, niańka na etacie?

Uśmiechnęłam się wtedy słabo. Bo co miałam powiedzieć? Że czasem płaczę wieczorem do poduszki, ale rano wstaję i robię to samo? Nie wiem, kiedy moje życie przestało należeć do mnie.

Nie podobało mi się to

Zegar w kuchni pokazywał 1:47. Siedziałam przy stole w szlafroku, palce kurczowo zaciśnięte na kubku z wystygłą herbatą. Antoś kręcił się w łóżku, Klara właśnie zapłakała przez sen. I wtedy usłyszałam – szczęk klucza w zamku.

– No wreszcie... – wyszeptałam do siebie, a gdy drzwi się otworzyły, podniosłam wzrok.

Anna weszła jakby nigdy nic, rozchełstana, pachnąca winem i jakimiś perfumami, które znałam tylko z reklam. Spojrzała na mnie zdziwiona.

– Mamo, co ty tu robisz? Nie śpisz?

– A ty gdzie byłaś? – zapytałam sucho.

– Na spotkaniu. Potrzebowałam... odetchnąć. Mam prawo do życia, prawda?

Wybuchłam. – A ja?! Ja nie mam prawa? Siedzę tu z twoimi dziećmi dzień w dzień, noc w noc, a ty? Włóczysz się po mieście, jakbyś nie miała obowiązków!

– Przesadzasz! – Anna odrzuciła torebkę na fotel. – To nie tak, jak myślisz. Daj mi chwilę, to pogadamy rano.

– Nie rano, teraz! – głos mi się załamał. – Nie jestem twoją pomocą domową, Aniu.

Zamarła. Po raz pierwszy zobaczyłam w jej oczach coś więcej niż znużenie – coś jak... zawstydzenie?

– Wiem, że ci ciężko, ale... ja też mam swoje życie.

– A ja miałam. Ale gdzieś je po drodze zgubiłam.

Odwróciła wzrok.

– Dobranoc, mamo.

Nie odpowiedziałam. Zostałam w kuchni, w tej ciszy, która wcale nie przynosiła ulgi.

Próbowałam rozmawiać z córką

Następnego dnia, gdy dzieci wreszcie zasnęły po obiedzie, podeszłam do Anny. Siedziała na kanapie z telefonem w ręku, nogi podkurczone, wzrok wbity w ekran. Usiadłam obok. Poczuła moją obecność, ale udawała, że nie.

– Musimy pogadać – zaczęłam cicho, żeby nie obudzić Klary.

– Jeśli znowu chcesz mieć do mnie pretensje, to może nie teraz, mamo.

Nie mam pretensji – odparłam, choć to było kłamstwo. – Mam tylko... pytania.

Spojrzała na mnie niepewnie. Odsunęła telefon, opadła plecami na oparcie.

– Zmęczona jestem – mruknęła.

– A ja nie? – zapytałam, łagodnie, ale bez uśmiechu. – Kocham twoje dzieci, Aniu, naprawdę. Ale nie dam rady być dla nich wszystkim, gdy ty sobie "oddychasz". Ty jesteś ich matką.

Przewróciła oczami, jakbyśmy cofnęły się do czasów jej liceum.

– Mamo, ja nie uciekam. Ja próbuję żyć. Zrozum, że ja się duszę w tym domu – powiedziała.

– Ja ci nie każę siedzieć tu całymi dniami. Ale to też nie znaczy, że możesz wychodzić i wracać, kiedy ci się podoba, zostawiając mnie z dwójką małych dzieci!

– Nie zrzucam wszystkiego na ciebie!

– Ale ja tak to czuję.

Przez chwilę milczałyśmy. Anna wbiła wzrok w podłogę.

Może popełniłam błąd, że z tobą zamieszkałam – powiedziała w końcu.

Poczułam, jak serce ściska mi się w klatce.

– A może to ja popełniłam błąd, że nie postawiłam granic.

Zgasiłam lampkę i wyszłam z pokoju. Znowu z poczuciem winy, chociaż to nie ja zostawiam kogoś samego każdej nocy.

Było mi przykro

Było po dwudziestej, dzieci bawiły się jeszcze w pokoju obok, a ja zmywałam naczynia po kolacji. Niby zwyczajny wieczór. Dopóki nie usłyszałam rozmowy z drugiego pokoju.

– Tak, serio. Moja matka kompletnie nie rozumie, że ja się duszę – Anna mówiła do telefonu. – Ona chyba myśli, że jestem jak ona. Że poświęcę życie dla dzieci. Nie zamierzam być jak ona. Mam prawo być kimś więcej niż tylko matką.

Stanęłam jak wryta. Woda w kranie lała się dalej, ale ja już jej nie słyszałam. Wszystko we mnie zamarło. „Nie zamierzam być jak ona”. Czyli jak kto? Jak kobieta, która ją wychowała? Jak kobieta, która nie spała nocami, bo Anna miała gorączkę? Jak ja? Weszłam do pokoju. Cicho. Jakby moje stopy ledwo dotykały podłogi.

– Może i wszystko dla innych – powiedziałam spokojnie, stając w drzwiach – ale przynajmniej nie kosztem swoich dzieci.

Anna poderwała wzrok z telefonu. Zbladła. W jej oczach pojawiło się coś, czego dawno nie widziałam – autentyczny wstyd.

– Mamo… ja nie chciałam…

Słyszałam. Każde słowo.

Chciała coś powiedzieć, ale tylko otworzyła usta i zaraz je zamknęła.

– Nie musisz się tłumaczyć. Po prostu… może czasem pomyśl, zanim powiesz.

Odwróciłam się. Chciałam wyjść z godnością, ale kolana miałam miękkie. W łazience pozwoliłam sobie na ciszę i kilka łez, które paliły jak wrzątek.

Może czas się zbuntować

– Basiu, ty się wykończysz – westchnęła Bożena, dolewając mi herbaty. Siedziałyśmy u niej w kuchni, jak za starych, dobrych czasów, zanim jeszcze Klara się urodziła. – Ty im tylko gotujesz, sprzątasz, niańczysz, a co ty masz z tego?

– Miłość wnuków – uśmiechnęłam się słabo. – Ich śmiech, kiedy się bawią, jak Antoś mówi, że jestem jego najlepszą babcią.

Ale ty jesteś też kobietą, nie tylko babcią – spojrzała na mnie poważnie. – Masz swoje życie. Miałaś jakieś plany na emeryturę?

Zamilkłam. Bo przecież miałam. Chciałam chodzić na zajęcia z tai-chi, zapisać się do klubu książki. Nawet rozważałam krótkie wyjazdy dla seniorów. A potem Anna zapytała, czy mogę się do nich wprowadzić „na chwilę, pomóc, bo nie daje rady sama z dwójką”. I tak „chwila” trwa już trzy lata.

– Może czas powiedzieć dość, Basiu? – powtórzyła Bożena. – A jeśli wtedy ona sobie nie poradzi?

– Przecież to moje wnuki… – głos mi zadrżał. – Jak mogę zostawić te dzieci, kiedy wiem, że ich matka wraca do domu, kiedy już śpią?

Bożena pokiwała głową, nie mówiąc nic. Wiedziała, że odpowiedź nie jest prosta. Wiedziała też, że coraz trudniej mi oddychać w tej roli, którą kiedyś przyjęłam z miłości, a która dziś zaczyna mnie dusić. Zaparłam się wtedy, że znajdę w sobie siłę. Że coś się zmieni. Ale nie wiedziałam jeszcze jak.

Chcę szacunku

Noc była trudna. Klara miała koszmary, budziła się z płaczem, tuliłam ją do siebie, aż w końcu zasnęła wtulona w moje ramię. Rano czułam się jak cień samej siebie. Ale wiedziałam, że muszę to zrobić. Nie mogłam już dłużej krzyczeć – chciałam, żeby Ania w końcu mnie usłyszała.

Siadłam przy stole. Wzięłam kartkę i zaczęłam pisać. Pisałam o zmęczeniu, o nieprzespanych nocach, o tym, jak kocham jej dzieci, ale i o tym, jak coraz trudniej mi oddychać, kiedy codziennie zapominam o sobie. Pisałam o samotności, nawet kiedy dom pełen był ludzi.

„Nie proszę o wiele. Tylko o trochę szacunku. I odrobinę przestrzeni dla siebie” – zakończyłam.

Złożyłam kartkę, ale nie zostawiłam jej na stole. Zamiast tego weszłam do pokoju Anny. Siedziała na kanapie, bez makijażu, z kubkiem kawy, jakby czekała na mnie.

– Muszę z tobą porozmawiać – powiedziałam.

Skinęła głową. Usiadłam obok i podałam jej kartkę.

Napisałam to, bo bałam się, że znowu się pokłócimy. Ale przeczytaj, proszę.

Czytała długo. W końcu spojrzała na mnie, oczy miała wilgotne.

– Nie wiedziałam, że aż tak ci ciężko... – wyszeptała.

– Bo nigdy nie pytałaś – odpowiedziałam cicho. – Nie chciałam nic zabierać. Chciałam tylko być częścią waszego życia. Ale nie kosztem siebie.

– Przepraszam. Naprawdę.

Nie obiecywała cudów. Ale wtedy, po raz pierwszy od dawna, poczułam, że może coś się w nas ruszyło. Że zaczynamy mówić do siebie jak kobieta do kobiety. Nie tylko jak matka i córka.

Coś się zmieniło

Minęły dwa miesiące od naszej rozmowy. Nie było rewolucji. Ania wciąż bywa zmęczona, wciąż czasem wraca za późno. Ale coś się zmieniło. Pyta mnie, czy może wyjść. Czasem zostaje w domu, żeby to ona położyła dzieci spać. Zdarza się, że wraca z zakupów z moją ulubioną czekoladą i mówi: *"Dzięki, mamo, że jesteś"*. Te słowa potrafią ukoić więcej niż tysiące przeprosin.

A ja? Zaczęłam wychodzić z domu. Zapisałam się na warsztaty z rękodzieła w ośrodku kultury. W piątki spotykam się z Bożeną – pijemy herbatę, śmiejemy się z własnych zmarszczek, które wcale nie są takie złe. Znalazłam też chwilę, żeby iść na koncert chóru seniorów. Tylko chwilę, ale była moja.

Nie jestem naiwna. Wiem, że nie odzyskam całego życia. Ale każdy taki drobny moment – kiedy ktoś pyta, jak się czuję, kiedy dzieci uśmiechają się z wdzięcznością, kiedy trzymam w dłoniach coś, co stworzyłam sama – to moje małe zwycięstwa. Czasem patrzę w lustro i widzę nie tylko babcię, nie tylko "matkę Anny". Widzę siebie. Barbarę. Kobietę. Czuję, że jeszcze istnieję. Że też mam prawo do życia. I wreszcie – zaczynam z tego prawa korzystać.

Barbara, 65 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama