„Córka jeździ co weekend do spa, a mi żałuje pożyczki na rachunki. W podeszłym wieku można liczyć już tylko na siebie”
„Kiedy przyszedł rachunek za gaz, usiadłam przy stole i przez dłuższą chwilę tylko gapiłam się na tę kwotę. Nie wiem, kto wymyśla te podwyżki, ale musiał mieć serce z kamienia. Pomyślałam, że może źle odczytałam”.

- Redakcja
Odkąd przeszłam na emeryturę, moje życie zwolniło. Dni zaczęły się do siebie kleić jak kromki chleba w starym chlebaku. Wstaję codziennie o siódmej, parzę kawę w moim wyszczerbionym kubku, siadam przy oknie i patrzę, jak ludzie śpieszą się do pracy. Lubię ten moment. Nie mam wiele, ale nauczyłam się cieszyć z drobiazgów. Kawałek sernika z cukierni raz w tygodniu, świeże kwiaty z bazaru, krótki spacer po parku. Emerytura nie starcza na cuda, ale człowiek się przyzwyczaja. A przynajmniej próbuje.
Kiedy Magda, moja córka, powiedziała, że będzie mi pomagać, dopóki się nie podniosę, łzy same mi napłynęły do oczu. Przez pierwsze miesiące wszystko było jak z obrazka – przychodziła z zakupami, płaciła rachunki, siedziałyśmy razem przy herbacie. Mówiła, że nie chce, żebym się o cokolwiek martwiła.
Ale od pewnego czasu coś się zmieniło. Telefony coraz rzadsze, wizyty krótsze. Zawsze w pośpiechu, zawsze z wymówką. „Mamo, Tomek czeka, mamo, muszę lecieć, mamo, zadzwonię jutro”. A potem cisza. Wiem, że ma swoje życie, nie chcę być ciężarem. Ale kiedy wieczorem w mieszkaniu robi się tak cicho, że słychać tylko tykanie zegara, trudno nie czuć się zapomnianą.
Kiedy przyszedł rachunek za gaz, usiadłam przy stole i przez dłuższą chwilę tylko gapiłam się na tę kwotę. Nie wiem, kto wymyśla te podwyżki, ale musiał mieć serce z kamienia. Pomyślałam, że może źle odczytałam, że to jakaś pomyłka, ale nie – wszystko się zgadzało. Tyle że ja nie miałam z czego zapłacić.
Zostawiła mnie
Przez dwa dni chodziłam z tym papierem po mieszkaniu, odkładałam go z kąta w kąt, jakby od tego miał się sam zapłacić. W końcu wzięłam telefon i zadzwoniłam do Magdy.
– Potrzebuję trochę wsparcia, rachunek przyszedł wyższy niż zwykle – powiedziałam spokojnie, choć serce biło mi jak oszalałe.
Po drugiej stronie usłyszałam westchnięcie.
– Mamo, teraz naprawdę nie mogę. Wiesz, jak jest, wszystko drożeje.
– Rozumiem, ale obiecałaś, że dopóki się nie podniosę… – zaczęłam nieśmiało, ale nie pozwoliła mi skończyć.
– Nie rób mi wyrzutów, dobrze? I tak ledwo wiążę koniec z końcem.
Zrobiło mi się gorąco. Przełknęłam ślinę, powiedziałam tylko:
– Nie robię wyrzutów, chciałam tylko zapytać.
– Poradzisz sobie, mamo, zawsze sobie radzisz – rzuciła szybko i po chwili w słuchawce zapadła cisza.
Zgasiłam światło w kuchni, choć wcale nie było jeszcze późno. Usiadłam w fotelu i długo słuchałam ciszy. Może naprawdę trzeba nauczyć się radzić sobie samemu, choćby od nowa, choćby z trudem?
Nie miała czasu
Następnego dnia wieczorem postanowiłam pojechać do Magdy. Nie dzwoniłam wcześniej, nie chciałam, żeby miała czas na wymówki. Wsiadłam w autobus i po półgodzinie byłam pod jej blokiem.
– Mamo, czemu nie uprzedziłaś? – zapytała, zaskoczona, ale nie wyglądała na zachwyconą.
– Nie chciałam ci przeszkadzać. Chciałam tylko porozmawiać – odparłam cicho.
Weszłam do środka. Było ładnie, nowoczesne meble, błyszczące zasłony, dywan, w który zapadała się noga. Tomek właśnie wychodził. Uśmiechnął się, rzucił krótkie „do zobaczenia” i zniknął.
– Nie przyszłam się kłócić, tylko zapytać, dlaczego udajesz, że cię nie stać – powiedziałam po chwili.
– Mamo, to nie jest takie proste. Mam swoje życie – odpowiedziała chłodno.
– A ja nie mam? Myślisz, że starość to koniec życia? – zapytałam, patrząc jej w oczy.
– Nie dramatyzuj – odparła, zerkając na zegarek.
Stałam jeszcze chwilę w progu. Czułam się jak nieproszony gość w miejscu, które kiedyś było dla mnie domem. Wyszłam bez słowa. W drodze powrotnej patrzyłam przez okno autobusu na mijane ulice i myślałam o mojej sąsiadce Helenie. Miała rację – nikt za mnie życia nie przeżyje.
Musiałam sobie radzić
Minęło kilka dni i Magda się nie odezwała. Telefon milczał, a ja udawałam przed samą sobą, że to nic takiego. Chodziłam po mieszkaniu, podlewałam kwiaty, gotowałam zupę, której potem nie jadłam. Czułam się pusta. Kiedy człowiek przez lata żyje dla kogoś, a ten ktoś nagle znika, trudno znaleźć w tym wszystkim sens.
Pewnego wieczoru rozbolała mnie głowa, a w gardle czułam drapanie. Pomyślałam, że się przeziębiłam. Położyłam się pod kocem i czekałam, aż przejdzie. Ale nie przechodziło. Czułam się coraz słabsza. Nie miałam komu powiedzieć, że źle się czuję. Magda pewnie była z Tomkiem.
Po południu telefon zawibrował. Pomyślałam, że to ona. Ale to był tylko komunikat – link do zdjęcia w mediach społecznościowych. Zdjęcie mojej córki z wyjazdu. Uśmiechy, wino, słońce. „Weekend pełen miłości” – przeczytałam i wtedy coś we mnie opadło. Wyłączyłam telefon.
Usiadłam przy oknie. Światła w sąsiednich blokach zapalały się po kolei, jakby ktoś włączał cudze życie. Moje stało w miejscu. Patrzyłam na to długo i w końcu powiedziałam cicho do siebie:
– Czas nauczyć się liczyć tylko na siebie.
Stanęłam na nogi
Następnego dnia przyszła Helena. Zobaczyła, że siedzę zawinięta w koc.
– Basiu, chorujesz? – spytała z troską.
– Troszkę, ale to minie – odparłam. – Myślę, że muszę coś zmienić.
– Widzisz, życie uczy nas późno, ale skutecznie – powiedziała i uśmiechnęła się lekko.
Tego popołudnia otworzyłam szufladę, w której trzymałam starą biżuterię. Wyjęłam ją i po raz pierwszy pomyślałam, że może warto ją sprzedać, żeby zacząć od nowa.
Sprzedałam kilka pierścionków i broszkę, którą nosiłam tylko na święta. Nie było tego wiele, ale wystarczyło, żebym mogła zapłacić rachunki i kupić sobie nowy płaszcz. Nie luksusowy, zwykły, ciepły i wygodny. Poczułam, że znowu mam nad czym panować.
Helena namówiła mnie, żebym zapisała się na zajęcia w domu kultury. Poszłam z wahaniem, bo myślałam, że takie rzeczy są dla innych – pogodnych, odważnych ludzi, nie dla mnie. A jednak zostałam. Spotkałam tam kilka kobiet w moim wieku. Jedna opowiadała, że mąż ją zostawił, inna, że dzieci wyjechały za granicę i słyszy je tylko w święta. Każda z nas coś straciła, ale wszystkie próbowałyśmy się jeszcze czegoś nauczyć.
Żyję nadzieją
Zaczęłam wychodzić częściej z domu. Chodziłam na spacery, odwiedzałam targ, czasem siadłam w kawiarni, żeby po prostu popatrzeć na ludzi. Nikt nie wiedział, że jeszcze kilka tygodni wcześniej bałam się spojrzeć w lustro, bo widziałam w nim kobietę, która już nic nie znaczy. Pewnego dnia spotkałam Helenę w sklepie.
– Patrz, a mówiłaś, że nie dasz rady – zaśmiała się, widząc mnie z torbą pełną zakupów i uśmiechem.
– Nie chciałam, ale musiałam. Czasem to jedno i to samo – odpowiedziałam.
Wieczorem usiadłam przy stole, zapaliłam lampkę i spojrzałam na swoje dłonie. Były pomarszczone, ale silne. Pomyślałam, że może wcale nie jestem taka słaba, jak mi się wydawało.
Barbara, 69 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Kupiłam teściowej na 60. urodziny eleganckie francuskie perfumy. Jej reakcja zaskoczyła nawet mojego męża”
- „Córka nie wie, że sprzedaję podgrzybki, by opłacić jej studia. Z emerytury nie wystarczy mi nawet na najtańszy akademik”
- „Jesienią odkryłam, że mąż ma kochankę. Zasiał nasionko tak blisko, że aż trudno mi było uwierzyć”

