„Córka chciała, żebym zapłaciła za całą Komunię wnuczki. Może i jestem bogatą emerytką, ale nie bankomatem”
„– Monika... – zaczęłam ostrożnie. – A skąd pomysł, że ja...? – Oj mamo, nie rób scen – westchnęła, jakby mówiła do rozwydrzonego dziecka. – Przecież to oczywiste, że pomożesz. Julka cię uwielbia, nie? A ty przecież zawsze powtarzasz, że warto inwestować w rodzinę”.

Zawsze powtarzam, że człowiek może być sam, ale nie musi być samotny. Ja akurat jestem jednym i drugim – wdowa od dwunastu lat, dwie córki, wnuczka – oczko w głowie. Ale jak człowiek siedzi sam w domu, to zaczyna rozmawiać z telewizorem i z kwiatami w doniczkach. Mnie uratował ogródek. I wyjazdy do sanatoriów – tam się przynajmniej coś dzieje. A że jestem bogatą emerytką, jak to mówi Monika? Dobre sobie. Przez całe życie liczyłam każdą złotówkę. Nie dla innych – dla siebie. Na starość chciałam mieć święty spokój i kilka groszy na masaż limfatyczny albo nowy kapelusz. Tyle i aż tyle.
Monika, moja starsza córka, zawsze była bardziej... praktyczna. W sensie, że jak coś jej się wydawało, to po prostu to robiła. Nieważne, czy mnie zapyta, czy nie. A już od kiedy urodziła Julkę, to tak jakoś się zrobiło, że mama = portfel. Bo jak to – babcia ma, a wnuczka potrzebuje, więc się należy, prawda?
Córka mnie zaskoczyła
– Mamo, tylko spójrz – Monika wyjęła z torebki kolorowy skoroszyt i położyła go przede mną na stole. – Wszystko tu jest, podliczone co do grosza.
Zamrugałam. Na środku widniał napis wielkimi literami: Komunia Święta Julii – plan, budżet, dostawcy. Już od pierwszej linijki serce mi zabiło szybciej.
– Sala – 5200 zł, catering – 2300 zł, dekoracje – 870 zł, animatorka – 600 zł… – wyliczała, nie czekając, aż coś powiem. – No i jeszcze kiecka dla Julki, wiadomo, musi być porządna, nie jakaś chińszczyzna.
– Monika... – zaczęłam ostrożnie. – A skąd pomysł, że ja...?
– Oj mamo, nie rób scen – westchnęła, jakby mówiła do rozwydrzonego dziecka. – Przecież to oczywiste, że pomożesz. Julka cię uwielbia, nie? A ty przecież zawsze powtarzasz, że warto inwestować w rodzinę.
Zaparzyłam sobie herbatę, choć ręce mi się trzęsły. Usiadłam z powrotem i spojrzałam na ten cholerny kosztorys.
– To jest ponad dziesięć tysięcy złotych, Monika – powiedziałam cicho. – Wiesz, że na to się nie umawiałyśmy.
– No ale przecież masz! – parsknęła. – Emerytura i to wysoka, dodatkowe oszczędności… Ty nie rozumiesz, ile to dla niej znaczy? Ja nie mogę sobie pozwolić, Michał ma teraz mniej zleceń, a ty…
– A ja co? – przerwałam jej. – Mam być bankomatem?
Cisza. Spojrzała na mnie z wyrzutem.
– Myślałam, że chcesz, żeby wnuczka miała piękny dzień – rzuciła chłodno. – Ale jak nie, to trudno. Tylko pamiętaj, że dzieci wszystko zapamiętują.
A ja poczułam, że zaczynam się gotować.
Postawiłam granice
– Nie, Monika. Tym razem nie – powiedziałam stanowczo, choć serce waliło mi jak młot.
– Jak to nie? – spojrzała na mnie jak na wariatkę. – Przecież to twoja wnuczka. Twoja krew!
– Właśnie dlatego nie pozwolę, żeby ktoś uczył ją, że ważniejsza jest liczba balonów niż miłość.
Zamilkła na chwilę, ale już po sekundzie znowu zaczęła:
– Czyli co? Nic nie dasz? Ani grosza? Nawet na sukienkę?
– Nie powiedziałam, że nie dam nic, ale nie zapłacę za wszystko.
– No pięknie – prychnęła. – A jak umrzesz, to i tak wszystko dostaniemy. Ale teraz żal ci dać na komunię.
To zdanie uderzyło mnie w brzuch. Nie dlatego, że zabolało. Bo to już było coś więcej niż ból – to była rana. Otwarta. Pulsująca.
– Powiedziałaś to naprawdę? – szepnęłam.
Monika spuściła wzrok, ale tylko na moment. Zaraz dodała:
– Przepraszam, po prostu… nie rozumiesz, jak bardzo chcę, żeby ten dzień był wyjątkowy. Dla niej.
– Ja też chcę – odpowiedziałam spokojniej. – Ale wyjątkowość nie rośnie w cenie za talerz z polędwicą.
Milczała.
– Pomogę, ale na moich warunkach – dodałam. – I nie dlatego, że muszę. Bo chcę. Dla niej. Ale nie dla ciebie.
Monika wstała. Nie powiedziała już nic. Tylko zabrała skoroszyt i wyszła. Trzasnęła drzwiami.
Czułam się jak bankomat
Zamknęłam drzwi na zamek i chciałam wrócić do kuchni, kiedy usłyszałam głosy z przedpokoju. Nie, nie na klatce – za ścianą. Monika rozmawiała z Michałem. Przez cienką ścianę słychać było wszystko.
– …no i się wypięła. Mówi, że „nie zapłaci, bo nie chce być bankomatem” – zadrwiła. – Serio? A czego się spodziewała? Że komunie są za darmo?
– Mówiłem ci, żebyś najpierw zapytała – westchnął Michał.
– Daj spokój! Gdyby nie wnuczka, to byśmy się nie odzywali miesiącami. Ale jak trzeba się pochwalić znajomym, to pierwsza z telefonem. Tylko teraz nagle święta matrona się znalazła. Pewnie wolałaby zabrać Julkę na spacer, żeby nic nie wydać.
Zamarłam. Nie wiem, co mnie bardziej zabolało – ton głosu, czy to, że Michał nie zaprzeczył. Bo milczenie też jest odpowiedzią. Nie zastanawiając się długo, chwyciłam klamkę. Otworzyłam drzwi i stanęłam w progu.
– No to słuchajcie, skoro już mnie obgadujecie, to nie musicie szeptać. I nie, nie wezmę Julki do sanatorium. Ale może by jej się to bardziej przydało niż stado klaunów i tort z jednorożcem.
Monika zbladła. Michał stał jak wryty.
– Nie jestem bankomatem – powiedziałam cicho. – A Julka bardziej potrzebuje ciepła niż pokazówki. I wiecie co? Może jak dorośnie, to wam to wytłumaczy.
Zatrzasnęłam drzwi.
Porozmawiałam z wnuczką
Julka przyjechała do mnie kilka dni później. Oczywiście za pozwoleniem Moniki.
– Babciu, mogę do ciebie? – zapytała nieśmiało w drzwiach.
– No jasne, kotku. Chodź, mam lody w zamrażarce – uśmiechnęłam się i odsunęłam krzesło w kuchni.
Usiadła naprzeciwko, z nogami podciągniętymi na fotel. Trochę jeszcze dziecko, trochę już panna. Westchnęła i zaczęła jeść lody. Mówiła, że przyszła, bo się nudziła. Ale ja wiedziałam, że przyszła, bo coś ją gryzło.
– Babciu, a czemu mama się złości? – zapytała nagle.
Zamrugałam. Nie wiedziałam, czy udawać, że nie wiem, o co chodzi, czy być szczera. Wybrałam to drugie.
– Bo się czasem nie dogadujemy, kochanie – powiedziałam łagodnie. – Mama chce dla ciebie wszystkiego, co najlepsze. Ja też. Tylko czasem każdy z nas widzi to trochę inaczej.
– Ale przecież ty też mnie kochasz, prawda?
– Oczywiście, że cię kocham – przytuliłam ją mocno. – I właśnie dlatego nie chcę, żebyś myślała, że wszystko, co ważne, da się kupić.
Popatrzyła na mnie uważnie.
– A ty miałaś komunię?
– Miałam. W białej sukience po kuzynce i z jednym ciastkiem na stole. Ale czułam się wtedy najważniejsza na świecie. Bo obok byli ludzie, którzy mnie kochali.
Julka uśmiechnęła się niepewnie. A potem objęła mnie za szyję i szepnęła:
– Jesteś najlepszą babcią na świecie.
Zacisnęłam powieki, żeby nie uronić łzy.
Musiałyśmy się jakoś dogadać
Monika przyszła kolejnego dnia wieczorem. Bez słowa zdjęła płaszcz, usiadła przy stole. W oczach miała cień zmęczenia, którego wcześniej nie zauważałam.
– Przyszłam pogadać – powiedziała cicho. – Nie chcę się kłócić.
– Ja też nie – odpowiedziałam i dolałam jej herbaty. Dymek z filiżanki unosił się między nami jak mgła, za którą od lat się chowamy.
– Przemyślałam to – zaczęła. – I wiem, że przesadziłam. Po prostu… ja się boję, że nie dam Julce tyle, ile bym chciała. Że będzie pamiętać, że wszystko było „na pół gwizdka”.
– A wiesz, co będzie pamiętać? – przerwałam jej. – Że była kochana. Albo, że była tylko wyreżyserowaną gwiazdką na imprezie dla dorosłych.
Monika spuściła wzrok.
– Pomogę – powiedziałam łagodnie. – Ale na moich warunkach. Dam na sukienkę. I upiekę ciasta. Mogę też dorzucić coś do zdjęć. Ale nie wezmę na siebie całej uroczystości.
– Dobrze – kiwnęła głową. – Dziękuję.
Zapadła cisza. Po raz pierwszy od dawna – spokojna.
– I nie dlatego, że muszę – dodałam. – Tylko dlatego, że chcę. Dla niej. Nie dla ciebie.
Monika tylko skinęła głową, a potem wstała. Zanim wyszła, powiedziała cicho:
– Mamo… przepraszam. I… dziękuję.
Zostałam sama. Ale tym razem było w tym coś ciepłego. Jakby między nami, na chwilę, znów było coś, co nie wymagało wyceniania w złotówkach.
Wnuczkę wychowam lepiej
Wieczorem poszłam do swojego ogródka. Powietrze pachniało wiosną i ziemią, która zaczynała budzić się do życia. Usiadłam na ławeczce pod jabłonią i patrzyłam, jak wiatr porusza młode pędy bazylii. Cisza. Tylko śpiew ptaków i ja. I moje myśli.
Zrozumiałam, że nie zmienię Moniki. Jej podejścia do pieniędzy, do życia, do relacji – to wszystko już w niej zakorzenione. Ale może zasiałam w niej coś nowego. Maleńkie ziarno. A może nie. Może tylko postawiłam granicę, żeby nie zgubić siebie.
Najważniejsze, że Julka wie. Że czuje. Że w jej świecie babcia to nie skarbonka, ale ktoś, kto potrafi upiec sernik bez spodu, opowiedzieć o swojej komunii i zabrać na lody, kiedy jest za głośno i za sztucznie.
Nie będzie happy endu w klasycznym sensie. Monika nie zmieniła się nagle w czułą córkę. Ale przestała naciskać. Ustąpiła. A ja pierwszy raz od dawna poczułam, że zrobiłam coś właściwego. I jeśli Julka z tego coś wyniesie, to nie będzie to złoty łańcuszek czy zdjęcia z dymem w tle. Tylko coś, czego nie da się kupić. Wartości.
Halina, 67 lat
Czytaj także:
- „Teściowej wpadł w ręce mój PIT. Teraz robi listę życzeń, żeby mnie trochę wydoić z kasy, ale nie będę jej sponsorem”
- „Po 3 latach małżeństwa miałem już dość parówek na obiad. Co to za żona, która nie potrafi ugotować nawet rosołu?”
- „Sprawdziłam nasz wspólny PIT w kwietniu i aż się wystraszyłam. Mój mąż ukrywał coś takiego tuż pod moim nosem”

