„Córka chciała mnie oddać do domu opieki i przejąć mieszkanie. Smak mojej zemsty pozna w testamencie”
„Teraz mam święty spokój. I Marka. Nie jest idealny – spóźnia się, czasem zapomina o maśle, pali te swoje papierosy. Ale to mój syn. I wiem, że kiedyś, kiedy już przyjdzie mój czas, to on przy mnie będzie. A nie ktoś z teczką i listą miejsc wolnych w ośrodkach”.

- Redakcja
Odkąd zmarł mój Stefan, dni zaczęły się zlewać w jeden. Wstaję rano, zaparzam sobie herbatę w tym samym kubku co zawsze i przesiaduję przy oknie, patrząc na życie, które toczy się beze mnie. Mam 74 lata. Sama robię zakupy, czasem wpadam do kościoła, posiedzę chwilę w parku. Staram się być samodzielna, ale nie oszukuję się – nogi bolą, a serce czasem zaskoczy nieprzyjemnym kołataniem. Czasami czuję się jak cień, który kiedyś był kobietą.
Mam dwoje dzieci: Marka i Annę. Marek – spokojny, zamknięty w sobie, ale jak dzwoni, to wiem, że z potrzeby, nie z obowiązku. Anna… była kiedyś moją małą córeczką. Teraz częściej przypomina kontrolerkę niż córkę. Co chwilę: „Mamo, a mierzyłaś ciśnienie?”, „A masz jeszcze te pieniądze z lokaty?”, „Zrobiłaś już testament?”. Udaje zatroskaną, ale wiem, że patrzy na mnie jak na kogoś, kto zaraz zniknie.
Wczoraj zadzwoniła znowu. Niby pogadać. Niby zapytać, czy nie potrzebuję pomocy. Ale w jej głosie było coś, co sprawiło, że aż mnie ścisnęło w żołądku. Jakby chciała przyspieszyć coś, na co nie jestem gotowa. I wtedy zrozumiałam – chyba czas się obudzić.
Córka miała propozycję
– Mamo, naprawdę myślę, że powinnaś to przemyśleć – powiedziała Anna, stukając paznokciami o stół. – W twoim wieku… samotność, schody, no i te omdlenia, o których wspominałaś…
– To nie było omdlenie. Zasłabłam. Zmęczenie, pogoda… – próbowałam się uśmiechnąć, ale czułam, że mięśnie twarzy mi sztywnieją. – A poza tym dobrze się czuję. Sama sobie gotuję, piorę, chodzę po zakupy. Po co mi dom starców?
– Mamo, nie „dom starców”, tylko ośrodek spokojnej starości. Prywatny, z opieką lekarską, terapią zajęciową, ogródkiem. Tam nie ma pieluch i kałuż moczu, jak ci się może wydawać. Tam żyją normalni ludzie. I są bezpieczni.
Zamarłam. Zrobiło mi się gorąco. Odeszłam od stołu i stanęłam przy oknie, jakbym chciała uciec wzrokiem. Na dworze jakaś kobieta szarpała się z psem, dzieciaki biegały po chodniku.
– Ty naprawdę tak myślisz? – wyszeptałam. – Że nie jestem już bezpieczna we własnym domu?
– Nie o to chodzi – westchnęła Anna. – Ale przecież ja nie mogę być tu codziennie. Marek ma swoje życie, ja mam swoje. A ty jesteś tu sama…
– I dobrze mi tak – odparłam szorstko. – Przynajmniej nikt mnie nie pogania, nie ocenia, nie próbuje zapakować do jakiegoś… ośrodka.
Wyszła bez słowa po tej rozmowie. Usiadłam ciężko w fotelu i długo nie mogłam dojść do siebie. Czy naprawdę tak mnie widzi? Jak problem do rozwiązania?
Syn był troskliwy
Marek przyszedł w niedzielę. Jak zawsze z torbą z marketu i nieśmiałym uśmiechem.
– Cześć, mamo. Mam dla ciebie ten twój kefir i ciastka owsiane. I pomidory – dodał, rozpakowując zakupy na kuchennym blacie. – Powiedziałaś kiedyś, że lubisz te malinowe.
– Dziękuję, kochanie – odparłam cicho. – Usiądź, zrobię herbaty.
Usiedliśmy naprzeciwko siebie. Marek nigdy nie był wylewny. Taki typ, co wszystko nosi w środku. Ale miał w sobie coś, co koiło – obecność bez presji. Długo milczeliśmy. W końcu zebrałam się na odwagę.
– Anna była tu ostatnio. Mówiła… o ośrodku.
Marek spojrzał w bok, jakby szukał odpowiedzi w pustej przestrzeni.
– Domyśliłem się, że coś kombinowała – powiedział. – Anka ma ostatnio fazę na „porządkowanie życia”. Wszystkiego. Twojego też.
– Myślisz, że ona… że jej chodzi tylko o wygodę?
Wzruszył ramionami.
– Nie wiem, mamo. Anka zawsze była konkretna. I zawsze chciała mieć wszystko pod kontrolą. A teraz… może naprawdę się boi. Może się nie boi. Może po prostu nie umie już cię widzieć jako mamę. Tylko jako staruszkę z mieszkaniem w centrum.
Siedzieliśmy jeszcze chwilę w milczeniu. Nie mówiłam mu, że zaczęłam przeglądać stary testament. Że myślę o zmianach. Nie był na to gotowy. Ale ja byłam. Powoli dojrzewała we mnie decyzja.
Nie podobało mi się to
Zadzwoniła przed południem. Jak zwykle bez zapowiedzi.
– Mamo, będę za pół godziny, mam chwilę, przywiozę ci te witaminy, o których mówiłaś.
Nie mówiłam. Ale niech będzie. Byłam jeszcze w szlafroku, z wałkami na głowie – nie chciało mi się specjalnie starać. Przyjechała zadowolona z siebie, energiczna. Z torbą pełną zakupów i kolorowych broszur.
– Zobacz, tu masz jeden ośrodek nad jeziorem, a tu – prywatny, pod Warszawą. Naprawdę wysoki standard.
Podała mi folder, jakby wręczała bilet na wczasy i poszła do łazienki. I wtedy usłyszałam – zza uchylonych drzwi łazienki – jak rozmawia przez telefon. Głośno, pewna, że nie słyszę.
– Tak, no… nie da się z nią rozmawiać. Ale spokojnie, coś wymyślę. Przecież to mieszkanie nie może tak stać. W środku miasta. Gdyby ją gdzieś przenieść, moglibyśmy to wynająć…
Zacisnęłam dłoń na poręczy fotela. Jakby mnie ktoś kopnął w brzuch. Gdy weszła z powrotem do pokoju, uśmiechała się.
– I co myślisz, mamo? Może nad morzem? Tam jest i opieka, i świeże powietrze…
– Myślę – odpowiedziałam sucho – że powinnaś się wynieść.
Zamarła. Patrzyła na mnie jak na obcą. Jakby nie rozumiała, co się właśnie stało. A ja już wiedziałam, co zrobię. Tego samego wieczoru wyjęłam stary testament i rozłożyłam go na stole.
Byłam zdecydowana
Na drugi dzień wzięłam taksówkę i pojechałam do kancelarii notarialnej, tej, gdzie ze Stefanem podpisywaliśmy akt kupna mieszkania. Notariuszka mnie rozpoznała, mimo upływu lat.
– Pani Heleno, w czym mogę pomóc?
– Chcę zmienić testament – powiedziałam bez owijania. – Mam dwoje dzieci. Ale tylko jedno dziecko pamięta, że jestem człowiekiem, nie przeszkodą w planach.
Sporządziliśmy dokument. Prosty, bez emocji. Całość – mieszkanie, oszczędności, nawet książki po Stefanie – zapisałam Markowi. Tego wieczoru Ania znów zadzwoniła. Z nowym pomysłem.
– Mamo, przyniosę ci katalog z jeszcze jednym domem opieki. Naprawdę powinnaś to zobaczyć…
Podniosłam wzrok i powiedziałam najspokojniej, jak umiałam:
– Jeśli jeszcze raz potraktujesz mnie jak problem, a nie człowieka, więcej nie przekroczysz progu tego mieszkania.
Córka chyba się obraziła
Od tamtego dnia minęło kilka tygodni. Anna się nie odzywała. Zero telefonów, zero wiadomości. Może się obraziła. A może... przeliczyła. Marek zaczął przychodzić częściej. Nie dopytywał. Nie naciskał. Raz tylko, przy herbacie, rzucił:
– Wszystko już uregulowane?
– Tak – odpowiedziałam. – Sprawy mam załatwione.
Skinął głową, nic nie powiedział. W jego oczach była mieszanka ulgi i... współczucia? Nie wiem. Ale w tej chwili bardziej niż czegokolwiek potrzebowałam jego obecności.
Zaczęliśmy spacerować. Krótkie rundki do parku, po drożdżówki, na ławkę. Nie mówił wiele, ale trzymał mnie pod ramię, jakby pilnował, żebym się nie rozsypała.
Czasem myślę o Annie. O tym, jak wygląda teraz jej twarz – czy ma w sobie jeszcze coś z tej dziewczynki, która kiedyś lepiła dla mnie laurki i wkładała kwiatki do wazonu. Ale potem przypominam sobie jej głos, ten zimny ton, gdy mówiła o mieszkaniu jak o pustym lokalu użytkowym. Nie tęsknię. Nie tak jak kiedyś.
Teraz mam święty spokój. I Marka. Nie jest idealny – spóźnia się, czasem zapomina o maśle, pali te swoje papierosy. Ale to mój syn. I wiem, że kiedyś, kiedy już przyjdzie mój czas, to on przy mnie będzie. A nie ktoś z teczką i listą miejsc wolnych w ośrodkach.
Dobrze zrobiłam
Całe życie poświęcałam się dla dzieci. Tak mnie wychowano – że matka ma zawsze czekać, zawsze wybaczać, zawsze dawać. Ale dziś wiem jedno: nie można kochać kogoś bardziej niż siebie. Bo wtedy nie zostaje już nic. Nie żałuję, że zmieniłam testament. To był mój ostatni głos. Moje „dość”. Moja granica, której przez całe życie nie umiałam postawić.
Nie wiem, czy Anna kiedyś to zrozumie. Może któregoś dnia, zaglądając w lustro, zobaczy w sobie mnie i zapyta: „Jak to się stało?” Może wtedy zadrży. A może nie. Może wzruszy ramionami i pójdzie dalej.
Ale ja już nie czekam. Nie mam czasu na tęsknoty. Mam herbatę, ciepły koc i ciszę, której się nauczyłam słuchać. Mam Marka, który czasem zadzwoni, czasem przyniesie świeże bułki i powie, że coś go w pracy wkurzyło. Mam swoje książki, wspomnienia, zdjęcia Stefana, których już się nie boję oglądać.
Helena, 74 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Na pielgrzymce w sierpniu modliłam się o dziecko. Teraz mąż ogłosił cud, ale nie wie, że to nie jego nasionko”
- „Myślałam, że teściowa mnie lubi, aż usłyszałam, co mówiła o mnie mojej córce. Pierwszy raz poczułam się jak śmieć”
- „Pożyczyłam teściowej 10 tysięcy i to był błąd. Babsko bez honoru robi z siebie ofiarę losu, byle nie oddać mi kasy”

