Reklama

Jestem samotną matką. Dla wielu kobiet to oznacza bohaterstwo – bo wychowuję syna sama, bo „dajesz radę”, bo „jesteś taka dzielna”. Ale prawda jest taka, że ja wcale nie jestem dzielna. Ja jestem… pusta.

W sieci wyglądam jak ideał. Profil na Instagramie – idealne kadry z porannego śniadania Janka, lunchboxy w pastelowych barwach, ręcznie robione dekoracje, uśmiechy, wzruszenia, szczęśliwe matczyne oczy. „Tak cudownie wychowujesz swojego syna” – piszą do mnie kobiety. A ja im odpowiadam serduszkami i emotkami, bo nie umiem już inaczej.

Czasem mam dość

W rzeczywistości moje poranki zaczynają się od dźwięku budzika, który ignoruję. Potem od histerii – Janka, mojej, często obu naraz. Nie mam siły robić tych kolorowych śniadań. Często wstawiam stare zdjęcia, udaję, że to dzisiaj. A Janek… Janek to dobry chłopiec. Tylko ja nie potrafię być dla niego dobrą matką. Jestem jak statystka w jego życiu. Reaguję, gdy trzeba. Ale nie czuję. Nie kocham. Przynajmniej nie tak, jak powinnam.

Ojciec Janka, Michał, zniknął, gdy nasz syn miał trzy lata. Czasem dzwoni, ale ostatni raz widziałam go, kiedy przyszedł po swoje rzeczy i nawet nie spojrzał na dziecko, które tuliło się do mojej nogi. Mam czasem wrażenie, że to przez niego wszystko – że nie umiem kochać syna, bo przypomina mi o nim.

Sąsiadka Justyna z naprzeciwka coraz częściej patrzy na mnie jakoś dziwnie. Niby z troską, ale zbyt długo. Zbyt uważnie. A ja się boję, że ona wie. Że widzi przez te cienkie ściany, przez okna, przez uśmiechy w windzie. Że słyszy moje krzyki. Albo ciszę – bo czasem cisza boli bardziej.

Moja codzienność to dwa światy. Ten na pokaz, z filtrami, dobrym światłem i serduszkami. I ten prawdziwy – z wyrzutami sumienia, płaczem za drzwiami łazienki, i niepokojącym pytaniem w mojej głowie: co jeśli ja po prostu nie nadaję się do bycia matką?

Nie byłam czuła

– Mamo! – usłyszałam głos Janka z przedpokoju. Klucz zgrzytnął w zamku, plecak z hukiem spadł na podłogę. – Już jestem!

Stałam przy kuchennym blacie i próbowałam uchwycić odpowiedni kąt do zdjęcia lunchboxa. Marchewki musiały wyglądać jak uśmiech. Wzięłam telefon bliżej, ustawiłam światło. Klik. Klik. Jeszcze jedno.

– Mamo, przytulisz mnie?

Nie odwróciłam się. Udawałam, że nie słyszę. Klik. Klik. #zdrowelunchboxy #mamawformie #kochamsynka

Janek podszedł i otoczył mnie ramionami. Poczułam jego główkę przy moich plecach. Był ciepły, pachniał przedszkolem i kurzem. Ale ja poczułam tylko złość. Odsunęłam się lekko, niby delikatnie, ale stanowczo.

Mamo... czemu mnie nie lubisz?

Zamarłam. Serce stanęło mi na moment.

– Co ty mówisz, Jasiu... – próbowałam się uśmiechnąć, ale głos mi zadrżał. – Ja tylko... muszę dokończyć coś na Instagram.

Nie spojrzał na mnie. Wyszedł z kuchni. Zostawił po sobie cichy ślad, jakby nagle zmalał. Zostałam sama. Patrzyłam na zdjęcie na ekranie. Idealne, jak zawsze. Ale ręce mi się trzęsły.

W myślach zaczęłam się tłumaczyć: przecież jestem zmęczona, przecież to wszystko dla niego, dla nas. Tylko czemu czuję pustkę, kiedy mnie przytula? Czemu jego dotyk mnie drażni? Przecież nie tak miało być.

„To wszystko przez Michała” – w głowie znowu ten głos. On mnie zostawił, zniszczył. A teraz ja... niszczę Janka? Może jestem złą matką. Może nie powinnam mieć dziecka. Może...

Zasunęłam zasłony. Zgasiłam światło. I siedziałam w ciemności, słysząc jak mój synek w drugim pokoju rozpakowuje samotność.

Sąsiadka nie była głupia

Pukanie. Dwa krótkie stuknięcia. Jakby ktoś nie chciał przeszkadzać, tylko... zaznaczyć swoją obecność.

Otworzyłam drzwi. Justyna stała z kubkiem w ręku i uśmiechała się przesadnie szeroko.

– Hej, Patrycja. Pożyczysz trochę cukru? Skończył mi się, a mam ochotę na ciasto dyniowe – zaśmiała się lekko.

Wpuściłam ją do środka. Wzięła kubek z rąk i podałam jej słoik.

– Masz. Tylko zwykły, nie eko – powiedziałam, udając rozbawienie.

– E tam, ja aż tak ortodoksyjna nie jestem – rozejrzała się po kuchni. – Ale ty jesteś. Patrz, te pojemniki, te świece, wszystko takie piękne. U ciebie zawsze tak pachnie...

– Dziękuję. Staram się, wiesz, żeby Janek miał ciepło i domowo – odpowiedziałam jak automat.

Justyna nachyliła się i popatrzyła mi prosto w oczy.

– Słuchaj... Wiem, że to nie moja sprawa. Ale czasem słyszę przez ścianę, że Janek... płacze. Często. Wszystko w porządku?

Zatkało mnie. W głowie zabrzęczało jak przy szumie w uszach. Uśmiechnęłam się, mechanicznie, teatralnie.

– Dzieci. Wiesz, jak to jest.

– Jasne – odparła. – Chciałam tylko zapytać. Wiesz, czasem warto z kimś pogadać. Nawet bez konkretnego powodu.

Po jej wyjściu usiadłam przy stole i spojrzałam na Instagram. Powiadomienia. Nowe komentarze. „Jesteś inspiracją!” „Jak ty to robisz, że zawsze masz siłę?”

Chciałam odpisać. Ale nie mogłam. Przez chwilę po prostu siedziałam, patrząc na ekran. I myślałam: czy naprawdę nikt nie widzi, że ja się rozsypuję?

Syn czuł się niekochany

Zasnęłam na kanapie, z telefonem w ręce. Obudziło mnie skrzypienie drzwi. Janek stał w progu, trzymał mój telefon, patrzył na mnie tym swoim zbyt dorosłym wzrokiem.

– Mamo… kto to?

Zerwałam się i wyrwałam mu urządzenie z dłoni. Ekran jeszcze się świecił. Otwarty czat z Magdą. Wiadomość, którą pisałam wczoraj w nocy, ale nie wysłałam.

„Czasem mam ochotę zniknąć. Po prostu pójść i nie wracać. Ten dzieciak mnie zabija. To wszystko mnie zabija.”

Zamarłam. Czułam, jak moje serce bije w skroniach. Szum w uszach. Wstyd. Panika.

– To żart – powiedziałam. – Głupi żart do cioci Magdy.

Janek nie odpowiedział od razu. W jego spojrzeniu nie było już dziecięcej naiwności. Była pustka.

– Nie wierzę ci już, mamo – powiedział spokojnie. – Ty mnie wcale nie chcesz.

– Jasiu, nie mów tak… Przecież cię kocham. Jesteś moim synkiem. – Zbliżyłam się, ale on się cofnął.

– Nie. Nie jesteś taką mamą jak inne dzieci mają. One się przytulają. One rozmawiają. A ty tylko patrzysz w telefon. I robisz zdjęcia. I mówisz, że jesteś zmęczona.

Odwrócił się i poszedł do swojego pokoju. Zamknął drzwi. Cicho, bez trzaskania. Jakby już nie miał siły krzyczeć. Zostałam sama. Telefon upadł na podłogę, ale nie podniosłam go. Nie płakałam. Jeszcze nie. Siedziałam, patrząc w miejsce, gdzie przed chwilą stał mój syn. I wiedziałam, że coś się skończyło.

Miałam kryzys

– Michał, odbierz, no odbierz… – szeptałam do słuchawki, spacerując po kuchni z obłędem w oczach.

W końcu usłyszałam kliknięcie. Jego głos – spokojny, zmęczony, zbyt obcy.

– Coś się stało?

– Potrzebuję pomocy. Ja nie daję rady. Ja… Ja nie wiem, jak być matką. Nie wiem, co mam robić. Janek mnie nienawidzi. Ja... – głos mi zadrżał. – Michał, weź go chociaż na tydzień. Na weekend. Niech odpocznie. Ja odpocznę. Błagam cię.

– Ty chyba oszalałaś. Przecież sama go chciałaś.

– Bo ty spakowałeś torbę i zniknąłeś! – wrzasnęłam. – Nie było cię, jak uczył się chodzić, jak miał gorączkę, jak wymiotował na mnie całą noc! Nigdy cię nie było!

– To nie mój problem, Patrycja. Radź sobie. Jesteś matką, nie?

Rozłączył się. Stałam z telefonem w ręku, nie czując już nawet złości. Tylko pustkę. Ciężką, gęstą, jakby ktoś przydusił mnie do ziemi. Upadłam na podłogę. Plecy oparły się o szafkę. Kolana przyciągnęłam do piersi. Płakałam. Wreszcie.

Drzwi się otworzyły. Justyna.

– Patrycja? – zatrzymała się w progu. – Były otwarte… Słyszałam… jesteś cała?

Nie odpowiedziałam. Nie miałam siły. Podeszła. Uklękła obok mnie i bez słowa objęła. Pachniała cynamonem i normalnością.

Potrzebujesz pomocy? – zapytała cicho.

Skinęłam głową. Po raz pierwszy bez kłamstw, bez filtrów. Tylko ja. Rozbita. I ktoś, kto to widzi.

W końcu się wyżaliłam

– Wejdź – powiedziałam cicho kolejnego dnia, otwierając drzwi Justynie.

Usiadłyśmy w kuchni. Ja z herbatą, ona z sokiem. Siedziałyśmy chwilę w milczeniu.

– Janek jest u mojej mamy. Zabrała go na weekend. Sama zaproponowała – powiedziałam.

– I co? Ulga?

– Nie wiem. Cisza w mieszkaniu jest jak echo moich myśli. I to nie są dobre myśli.

Justyna pokiwała głową. Nie przerywała. Więc mówiłam dalej.

Czasem myślę, że byłoby mu lepiej beze mnie. Że ja go tylko psuję. Bo ja nie potrafię być matką.

– Czemu tak mówisz?

– Bo nie czuję... tego, co chyba powinnam. Nie mam w sobie czułości. Tylko lęk i... wstyd. Że jestem zimna. Że nie kocham go tak jak inne matki. Że udaję – powiedziałam szczerze.

– A jak było z twoją mamą?

Roześmiałam się, ale gorzko.

– Moja matka? Ona była królową obojętności. Jak raz przytuliła mnie w podstawówce, to myślałam, że coś się stało. Nigdy nie mówiła, że mnie kocha. Tylko wymagała. Żebym była grzeczna. Dobra. Wzorowa.

– Więc ty też wymagasz od siebie.

– Tak. Ale ja nie jestem wzorowa. Jestem wrakiem. A Janek... on patrzy na mnie jak na obcą. I ja się tego wzroku boję.

Justyna wzięła moją dłoń.

– Ale jesteś tu. Mówisz o tym. Nie chowasz się. I wiesz co? Może to właśnie jest miłość. Taka twoja, pokraczna. Ale prawdziwa.

Zacisnęłam powieki. Nie chciałam płakać. Ale płakałam. A ona nie puszczała mojej dłoni.

Muszę to zmienić

Usunęłam konto na Instagramie. Bez pożegnania. Bez posta z cytatem o „nowym początku”. Po prostu klik – i nie ma. Przez chwilę czułam się naga. Potem… wolna.

Janek wrócił od mojej mamy w niedzielne popołudnie. Był cichy. Ominął mnie spojrzeniem i poszedł do swojego pokoju. Nie pytałam. Nie ciągnęłam go za język. Zrobiłam kolację.

Postawiłam przed nim talerz z jajecznicą. Bez brokułów w kształcie serduszek. Bez uroczej serwetki. Zwykły talerz. Zwykła kolacja.

Usiadłam naprzeciwko. Nic nie mówiłam.

Janek jadł powoli. Potem podniósł wzrok.

Nie robiłaś zdjęcia?

– Nie.

– Aha.

Cisza.

Zamieszał widelcem w talerzu, a potem, nie patrząc na mnie, zapytał:

– Czemu jesteś smutna?

Bo się boję, Jasiu.

– Czego?

Wzięłam głęboki oddech. Nie chciałam kłamać.

– Że zrobiłam ci krzywdę. Że nie byłam dla ciebie dobrą mamą. I że nie potrafię tego naprawić.

Spojrzał na mnie długo. Za długo, jak na swoje dziewięć lat.

– Ale próbujesz, nie?

Pokiwałam głową. Uśmiechnął się lekko. Nie powiedział: „kocham cię”. Nie rzucił się w ramiona. Ale zjadł do końca. A potem przyniósł swój talerz do zlewu. To był pierwszy raz.

Zgasiłam światło w kuchni. W pokoju Janka paliła się lampka. Siedziałam na kanapie i myślałam: to nie będzie happy end. Ale może będzie jakiś inny koniec. Albo początek. Dla mnie. Dla niego. Bez filtrów.

Patrycja, 38 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama