„Codziennie robiłam mojemu mężowi tę samą kanapkę do pracy. Gdy raz zmieniłam składniki, on zrobił coś niepojętego”
„Zerknął na mnie. Dosłownie przez sekundę. I znowu wbił wzrok w telewizor. Byłam wściekła, ale bardziej… upokorzona. Przez tyle lat uważałam, że jesteśmy dobrą parą. Że choć jest chłodny, to jednak obecny. A teraz milczał. Jakby mnie nie było”.

- Redakcja
Mam na imię Daria, mam trzydzieści sześć lat, jestem graficzką – projektuję okładki książek. Pracuję głównie z domu, najczęściej w starym dresie i z kubkiem kawy, który ciągle gdzieś gubię. Od sześciu lat byłam żoną Eryka. Mieliśmy cichy ślub, mieszkanie po jego ciotce i wspólne poranki z radiem grającym w tle.
Eryk to typowy introwertyk. Mało mówił, dużo pracował, cenił rutynę. Ja odwrotnie – potrafię gadać do siebie, a zmiana planów w ostatniej chwili to dla mnie sport ekstremalny. Mimo to przez długi czas byłam pewna, że się uzupełniamy. On dawał mi spokój, ja jemu trochę chaosu. I to działało… do pewnego momentu.
Nasze życie było poukładane, bez kłótni, ale też bez uniesień. Wieczory przed telewizorem, wspólne zakupy, sporadyczne wyjścia. Niby wszystko w porządku, ale czegoś brakowało. Zaczęłam to czuć coraz mocniej. Jakbyśmy byli obok siebie, a nie razem. Jednak codziennie robiłam mu śniadanie. Zawsze to były kanapki z masłem orzechowym – dwie kromki, bez dodatków, dokładnie tak, jak lubił. To był nasz znany rytuał. I chyba ostatni element czułości, który jeszcze istniał między nami. Aż któregoś dnia masło orzechowe się skończyło. Zrobiłam kanapkę z dżemem. I wtedy wszystko się zmieniło.
Traktował mnie jak powietrze
– Nie było masła orzechowego, to zrobiłam z dżemem. W sumie nawet lepsza wyszła – rzuciłam przez ramię, odkładając nóż do zlewu.
Eryk siedział przy stole. Talerz leżał przed nim. Jedna kanapka była zjedzona do połowy. Druga nieruszona. Patrzył gdzieś w bok, jakby toczył wewnętrzny dialog z kafelkiem na ścianie.
– Halo? Eryk?
Cisza. Nawet nie mrugnął. Początkowo uznałam to za kaprys. Może ma zły dzień. Może zatopił się w myślach. Ale wieczorem, kiedy zapytałam, czy obejrzymy coś razem, znowu zero reakcji. Jakbym mówiła do ściany. Albo do kogoś, kogo już nie ma.
Kolejne dni były jak dziwna gra. Pytałam o cokolwiek – co kupić na obiad, czy widział klucze, czy pamięta o rachunku. Nic. Milczenie. Nawet nie udawał, że mnie słyszy.
– Naprawdę nie rozmawiasz ze mną przez kanapkę? Obraziłeś się? – rzuciłam czwartego dnia, głośniej niż planowałam. – Bo jeśli tak, to powiedz wprost. Nie musisz się bawić w teatr niemy.
Zerknął na mnie. Dosłownie sekunda. I znowu wbił wzrok w telewizor. Byłam wściekła, ale bardziej… upokorzona. Przez tyle lat uważałam, że jesteśmy parą. Że choć jest chłodny, to jednak obecny. A teraz milczał. Jakby mnie nie było. Jakby ta kanapka z dżemem wymazała mnie z jego rzeczywistości.
Zaczęłam się zastanawiać: czy przez te wszystkie lata on po prostu... udawał, że jest ze mną? A może ja udawałam, że jest związek? A może chodzi o coś zupełnie innego?
To nie był pierwszy raz
– Nie odzywa się od tygodnia. Przez to śniadanie – powiedziałam, mieszając kawę, choć już dawno wystygła.
– Na pewno nie przez śniadanie – Milena spojrzała na mnie znad kubka. – On po prostu nie ma odwagi ci nic powiedzieć. Śniadanie to tylko pretekst.
Siedziałyśmy w naszej ulubionej kawiarni, tej z miękkimi poduszkami i sernikiem, który zawsze zamawiałyśmy na pół. Milena jak zwykle była ubrana z nonszalancką precyzją – długi płaszcz, rude włosy spięte w niedbały kok. Ja wyglądałam jakby mnie właśnie wyrzuciło z pralki: za duży sweter, włosy w nieładzie, podkrążone oczy, zaciśnięta szczęka.
– A jeśli on naprawdę się obraził o kanapkę?
– Daria, ty serio w to wierzysz? Chyba nie chodzi o kanapkę. On się zamknął w sobie dawno temu. Pamiętasz, jak chciałaś z nim rozmawiać o terapii? Uciekł z domu, bo „bolała go głowa”. Albo jak płakałaś po tej robocie, którą ci odebrali, a on tylko spytał, co na kolację?
Zamilkłam. Pamiętałam. Aż za dobrze.
– Ale przecież... nie wszystko było aż takie złe. Były też dobre momenty. Wspólne podróże. Ten raz, jak zatańczyliśmy w kuchni, pamiętasz?
– To było sześć lat temu. I to był jedyny raz, jak spontanicznie tańczyliście. Reszta to była cisza, kompromisy i twoje wieczne „może jutro on się zmieni”.
Wpatrywałam się w kawę, jakby miała wszystkie odpowiedzi.
– Może jestem z nim, bo boję się być sama – wyszeptałam.
– A nie jesteś już sama? – Milena spojrzała na mnie łagodnie.
Wtedy dotarło do mnie, że tak. Jestem sama. Już od dawna.
Nie chciał o nas walczyć
Drzwi skrzypnęły tak jak zawsze. Ten dźwięk znałam na pamięć. Również to, jak Eryk nie podnosi głowy, tylko dalej wpatruje się w ekran laptopa, jakby praca była ważniejsza niż wszystko inne. Ale dziś nie miałam już siły na udawanie, że nic się nie dzieje
– Musimy chociaż raz porozmawiać. To się nie może tak skończyć – powiedziałam, stając obok niego.
– Ty zawsze tyle mówisz. Ja po prostu nie mam już nic do dodania – odparł cicho, prawie szeptem.
– To powiedz chociaż, co cię tak boli? To masło orzechowe?
Podniósł wzrok. W oczach miał coś dziwnego – nie złość, nie smutek. Coś pękniętego.
– To było jedyne, co się nie zmieniało. Jedyne, co miałem stabilnego.
Zatkało mnie.
– Ta kanapka?
– Nie tylko kanapka – powiedział twardo. – Ta kanapka była jedyną rzeczą, która wciąż była taka sama. Nie oceniasz, nie pytasz, nie narzucasz. Po prostu kładziesz ją rano na stole. I wtedy czuję, że coś jeszcze działa, że my działamy.
– Eryk... przecież próbowałam do ciebie dotrzeć. Rozmawiać, śmiać się, być... partnerką.
– A ja próbowałem nie zniknąć. Ale z tobą wszystko trzeba robić „jakoś”. Mówić, analizować, tłumaczyć. Ja się w tym gubię.
Zrobiło się cicho. Cisza nie była nowa. Ale teraz była ostra. Podeszłam do szafy, wyjęłam torbę. Spakowałam szczoteczkę, dwie pary majtek, ładowarkę. Nie płakałam. Nawet się nie trzęsłam. Po prostu wiedziałam, że tu już mnie nie ma.
Wychodząc, powiedziałam:
– Nie wrócę. I nie dlatego, że nie ma masła orzechowego. Tylko dlatego, że ty nie widzisz, że mnie już tu nie ma od dawna.
Nie chciałam tak dłużej żyć
– Co się dzieje, kochanie? – zapytała mama przez telefon. Jej głos był ciepły, jak zawsze, ale też zmartwiony. Czuła. Zawsze czuła.
– Po prostu… wszystko nagle przestało mieć sens – powiedziałam, siedząc w pociągu, z torbą przy nogach i ręką zaciśniętą na papierowym kubku z kawą.
– Pokłóciliście się z Erykiem?
– Nie. Właściwie to… nie. Tylko milczeliśmy. Już od dawna. Tylko ja tego nie chciałam widzieć.
Po drugiej stronie słyszałam ciche westchnięcie.
– Twój ojciec też tak milczał – powiedziała po chwili. – Przez całe lata. Myślałam, że to minie. Że to tylko faza. Ale on po prostu taki był. A ja czekałam, aż się zmieni. Aż nagle zacznie mówić. Ale to się nie stało, nie zaczął.
Słowa mamy uderzyły mnie mocniej, niż się spodziewałam.
– To czemu zostałaś? – zapytałam cicho.
– Bo wierzyłam, że to jest miłość. Że ona właśnie tak wygląda. Że jest cierpliwa, wyrozumiała, cicha. A potem… już było za późno. Wiesz, jak raz się nauczysz żyć bez słów, to potem trudno sobie przypomnieć, jak się w ogóle rozmawia.
Milczałam długo. Patrzyłam za okno na mijające drzewa, jakby tam była odpowiedź.
– Mamo… ja nie chcę tak żyć.
– To nie żyj. Masz czas, Daria. Masz wybór.
Zrozumiałam, że ten wybór mam od zawsze. Tylko nigdy wcześniej nie miałam odwagi po niego sięgnąć.
To zaszło za daleko
Spotkaliśmy się przypadkiem. To był park, do którego oboje zawsze chodziliśmy, kiedy trzeba było się przewietrzyć. Może Eryk też tego dnia potrzebował oddechu. Siedział na ławce z rękami w kieszeni, patrząc gdzieś przed siebie. Usiadłam obok, nie pytając, czy mogę. Przez chwilę żadne z nas się nie odzywało.
– Nie wiem, jak to się stało, że przestaliśmy być sobą – powiedziałam w końcu.
– Może nigdy nie byliśmy – odpowiedział, nie patrząc na mnie.
Zabolało. Ale była w tym jakaś prawda.
– Czułem się niepotrzebny – dodał po chwili. – Jakby wszystko działo się obok mnie. Ty zawsze wiedziałaś lepiej. Decydowałaś. Organizowałaś. Ja po prostu... byłem.
– Mogłeś mi to powiedzieć – spojrzałam na niego. – Naprawdę mogłeś.
– Nie umiałem – wzruszył ramionami. – Ja... nie umiem mówić o takich rzeczach.
Pokręciłam głową z lekkim uśmiechem. Smutnym.
– A ja nie umiem o ich nie mówić.
Przez chwilę patrzyliśmy przed siebie, jakby w tej przestrzeni między drzewami miała się znaleźć jakaś odpowiedź.
– Nie chcę wracać do tego, co było – powiedziałam.
– Ja też nie – przytaknął.
Nie było krzyku, nie było dramatów. Tylko cicha zgoda. I jakaś ulga, choć jeszcze nie potrafiłam jej nazwać. Wstałam pierwsza. On został na ławce. Nie oglądałam się za siebie. Nie musiałam.
Zbyt długo udawałam
Czasem związek nie kończy się nagle. Nie ma zdrady, nie ma wielkiej awantury z tłuczeniem talerzy. Czasem to ciche, powolne znikanie. Jakby ktoś zakręcił kurek z tlenem i zostawił cię w pomieszczeniu, w którym przez lata coraz trudniej się oddycha. Nasze małżeństwo umarło nie wtedy, kiedy spakowałam torbę. I nie wtedy, kiedy zjadł tę kanapkę z dżemem i nic nie powiedział. Umarło dużo wcześniej. Tylko ja długo udawałam, że żyje.
Długo też myślałam, że cisza jest oznaką dojrzałości. Że jak się nie kłócimy, to znaczy, że jest dobrze. A przecież cisza też może ranić. Może być bronią. I może być wymówką. Masło orzechowe było tylko symbolem. Ostatnią nitką, która nas łączyła. Rytuałem, który miał znaczyć „jeszcze jesteśmy razem”. Ale nawet to się skończyło. I dobrze. Czasem coś musi się rozpaść, żeby można było zobaczyć, co było tylko atrapą.
Daria, 36 lat
Czytaj także:
- „Dostałam od mojej teściowej sprawdzoną poradę na leniwego męża. Udało się go naprawić, ale wyszło aż zbyt dobrze”
- „Mój mąż mnie olewał, więc przy płocie pomógł mi sąsiad. Po ogrodzie zajął się moją kuchnią, a na koniec – sypialnią”
- „Robiłam jesienne porządki w szafie i znalazłam coś dziwnego w kieszeni męża. Już wiedziałam, że muszę się rozwieść”

