„Codziennie robiłam mężowi śniadanie do pracy. Kiedy raz nie zdążyłam, posypało się całe nasze małżeństwo”
„Usłyszałam tylko trzaśnięcie drzwi. Dzieci spojrzały na mnie zaskoczone, ale po chwili wróciły do swoich spraw. Ja zostałam przy stole, z łyżeczką w dłoni, patrząc na pustą przestrzeń tam, gdzie zazwyczaj leżał jego lunchbox”.

- Redakcja
Nie wiem, kiedy dokładnie zaczęłam czuć się przezroczysta. W każdym razie, gdy drugie dziecko przyszło na świat, nikt już mnie nie pytał, jak się czuję. Kiedy wróciłam do pracy i z zegarkiem w ręku ogarniałam przedszkole, zakupy, zdalne zebrania i wieczorne pranie, nikt się nie zainteresował, czy sobie radzę. Z czasem Tomek przestał nawet mówić „dziękuję”, gdy jak co dzień wręczałam mu kanapki do pracy.
Zawsze wstaję pierwsza, cicho, żeby nie obudzić dzieci i żeby Tomek mógł sobie jeszcze chwilę pospać. Wstawiam wodę na herbatę, potem kroję chleb, zawsze świeży, bo nim zacznę, pamiętam, żeby zejść na dół, do piekarni, smaruję masło cienko, ale równo, nie jak on — byle jak, z grudkami. Szynka, plasterki ogórka, czasem sałata, czasem jajko, czasem dżem, w zależności od tego, co kupię. Potem wkładam wszystko do pojemnika. I tak w kółko. Taki mój sposób mówienia: „pamiętam o tobie”, „zależy mi, nawet jeśli nie mam już siły”. Moje małe, codzienne „kocham cię”, choć nie mówiłam tego od miesięcy na głos.
Dopiero później zaczynał się chaos. Jedno dziecko nie chce wstać, drugie już wylało mleko na stół. Szukam skarpet, próbuję związać włosy córce jedną ręką, drugą łapiąc kubek z kawą, który niebezpiecznie przechyla się nad podłogą. Czasem zasypiam potem w autobusie, czasem później, przy komputerze.
Nie mam kiedy pomyśleć o sobie. Nawet fryzjerka ostatnio zapytała: „Kiedy ostatni raz była pani u mnie? W maju?”. Chodziło o zeszły maj. Problem w tym, że Tomek tego nie zauważa albo po prostu nie chce nic widzieć. Wraca, je kolację, przegląda telefon, mówi „dobranoc” i zasypia.
Czasem w nocy myślę, że jestem jak robot z włączoną funkcją matki i żony. Automat do kanapek i czystych ubrań. Nikt nie pyta, co czuję i... ja też przestałam się nad tym zastanawiać. Śniadanie jednak przygotowywałam mu zawsze, aż do tego dnia, kiedy się nie wyrobiłam.
Dziś nie zdążyłam
Tego ranka wszystko poszło nie tak. Obudziłam się później niż zwykle, a dzieci od razu dały koncert: synek wylał kakao na podłogę, córka płakała, bo zgubiła opaskę do włosów, tę z jednorożcem, bez której nie zamierzała iść do przedszkola. Zanim umyłam podłogę i zlokalizowałam nieszczęsną opaskę pod kanapą, zostało mi może dziesięć minut do wyjścia.
W kuchni czekał zlew pełen naczyń z wczorajszego wieczoru, bo po kolacji nie miałam już siły czegokolwiek ogarniać. Ledwo zrobiłam teraz dzieciom szybkie śniadanie. Tomek w tym czasie jeszcze oczywiście spał. Zalałam herbatę, próbowałam ogarnąć plecaki, złożyć pranie, które wisiało od dwóch dni, i nawet nie zauważyłam, że on zszedł na dół. Stanął w drzwiach kuchni, spojrzał na stół, potem na mnie. Był w kurtce, z teczką do pracy, gotowy do wyjścia.
— Nie zdążyłaś? — zapytał. Jego głos był spokojny, ale w oczach zobaczyłam autentyczny zawód. Jakby to, że raz nie przygotowałam mu kanapek, było czymś niewybaczalnym.
— Nie miałam kiedy — odpowiedziałam cicho, zbyt zmęczona, żeby się tłumaczyć.
— Aha — rzucił tylko, po czym wyszedł bez słowa.
Usłyszałam tylko trzaśnięcie drzwi. Dzieci spojrzały na mnie zaskoczone, ale po chwili wróciły do swoich spraw. Ja zostałam przy stole, z łyżeczką w dłoni, patrząc na pustą przestrzeń tam, gdzie zazwyczaj leżał jego lunchbox.
Wszystkie te poranki, kiedy wstawałam wcześniej, choć bolała mnie głowa, choć miałam gorączkę, choć płakałam po nocach, nagle przestały mieć znaczenie. Robiłam mu śniadanie nawet wtedy, kiedy miałam ochotę wyjść z domu i nie wracać. Dziś raz nie zdążyłam i to wystarczyło, żeby trzasnął drzwiami.
Zaczęłam się zastanawiać, czy kiedykolwiek zależało mu na mnie, czy jedynie na wygodnym życiu. Czy wszystko, co robiłam, było naprawdę niezauważalne? A może po prostu nieważne?
Byłam zmęczona dawaniem
Wieczorem był bardziej oschły niż zwykle. Dzieci poszły spać szybciej, niż się spodziewałam, co zazwyczaj byłoby ulgą, ale tego wieczoru zostawiły po sobie tylko ciszę. Usiadłam przy stole z kubkiem herbaty, nie odgrzewałam niczego do jedzenia, nie miałam na to siły. Zastanawiałam się, czy Tomek coś powie, gdy wróci.
Przyszedł późno. Wszedł, odwiesił kurtkę, zdjął buty i poszedł prosto do lodówki. Otworzył ją, a potem zamknął bez słowa. Wzięłam głęboki oddech. Wiedziałam, że zaraz coś się wydarzy.
— Wiesz, nie wiem, co się z nami dzieje. Rano nawet śniadania nie było — powiedział, stojąc tyłem do mnie. Miał ten ton głosu, w którym udawał spokojnego, choć w środku już się gotował.
— U mnie dzieci, naczynia, pranie i ogólnie życie. A u ciebie? – rzuciłam, nie podnosząc głosu.
Odwrócił się, spojrzał na mnie zdziwiony, jakby nie rozumiał, o co mi chodzi.
— U mnie?
— No, kiedy na przykład ostatni raz zrobiłeś coś tylko dla mnie? — spytałam.
Spojrzał gdzieś obok, potem znów na mnie, jakby czegoś szukał, bo najwyraźniej nie miał gotowej odpowiedzi.
Wtedy zwaliło się na mnie wszystko. Nie chodziło przecież o to, że nie robił mi śniadania. On po prostu nigdy nie zrobił dla mnie nic. Ani razu nie zaparzył mi herbaty, choć wiedział, że lubię z cytryną, nie przyniósł czekolady, kiedy miałam gorszy dzień i nie zapytał, czy może położyć dzieci spać, żebym mogła się wykąpać w ciszy.
Byłam zmęczona dawaniem. Tą jednostronną wymianą, w której zawsze tylko ja coś od siebie odsuwałam, a on brał i teraz jeszcze patrzył na mnie jak na obcą. Może właśnie z tego powodu czułam się jak ktoś, kto właśnie odkrył, że w jego życiu nie ma domu, tylko chwilowy przystanek. Że wszystko, co do tej pory robiłam z serca, było brane jak coś oczywistego, co się po prostu należy.
Nie o to chodziło
Od tamtego wieczoru po prostu się mijaliśmy. Rozmowy ograniczały się do „dzieci odebrane”, „zupa w lodówce”, „pamiętaj o spotkaniu w przedszkolu”. Każde słowo było oszczędne, suche, mechaniczne. Gdy wchodził do kuchni, wychodziłam. Kiedy włączał telewizor w salonie, szłam do łazienki. Unikałam go z pełną premedytacją, bo nie miałam już siły udawać, że wszystko jest w porządku.
Tomek z kolei próbował udawać, że nic się nie stało. Wieczorami, gdy dzieci spały, siadał na kanapie i włączał mecz, tak jak zawsze. Czasem rzucał jakieś zdanie o pracy, jakby liczył, że podejmę temat, choć ja uparcie milczałam. Jednego dnia przyniósł ciastka z piekarni. Odłożyłam je na blat i nie tknęłam. Innym razem włączył zmywarkę, pierwszy raz od miesięcy, jakby to miało cokolwiek naprawić.
A potem zapytał:
— Może wyjedziemy gdzieś w weekend?
Nie patrzyłam na niego. Stałam przy kuchennym blacie, krojąc marchewkę do zupy.
— Z dziećmi? — spytałam obojętnie.
— Nie wiem… — powiedział cicho. — Może sami?
Odwróciłam się. Patrzył na mnie ostrożnie, pierwszy raz od dawna bez tej swojej pewności siebie, którą nosił jak zbroję.
— Teraz ci się przypomniało, że istnieję? — syknęłam.
Nie odpowiedział od razu. Spuścił wzrok, jakby to pytanie go zaskoczyło. Jakby nie rozumiał, skąd ta złość. A przecież sam na to zapracował: na rozczarowanie, zmęczenie, chłód, który narastał we mnie miesiącami, a teraz zamroził wszystko. Chciał załatwić sprawę jednym zaproszeniem, a to zupełnie nie o to chodziło. Czy naprawdę myślał, że tak odczaruje naszą codzienność?
Czy naprawdę chcę to ciągnąć?
Wieczorem siedziałam na łóżku, otulona ciszą, która kiedyś była spokojem, a teraz stała się ciężarem. Przypomniałam sobie nasze początki: jak Tomek czekał na mnie pod pracą, jak potrafił w nocy jechać przez pół miasta tylko po to, żeby się przytulić. Kiedyś nawet zapisał się na kurs gotowania, bo powiedział, że chce mnie czymś zaskoczyć. Ugotował najgorsze risotto, jakie jadłam, ale pamiętam, że byłam wtedy szczęśliwa.
Z czasem te gesty zniknęły. Zastąpiła je rutyna, obowiązki, szybkie posiłki i podzielone obowiązki przy dzieciach. Ja cały czas byłam dla wszystkich – dla nich, dla niego – a on nigdy nie był tylko dla mnie. Zaczęłam się zastanawiać, czy samotność w małżeństwie nie boli bardziej niż samotność w pustym mieszkaniu. I czy przypadkiem nie zaczęłam godzić się na coś, co zabiera mi powietrze. Jeśli tak ma wyglądać moje życie, czy naprawdę chcę to ciągnąć?
Nie tym razem
Tomek stanął w progu, jakby długo się zbierał, żeby coś powiedzieć. Dzieci już spały, a ja siedziałam przy stole z notesem, próbując zrobić listę zakupów, choć w rzeczywistości wpatrywałam się w pustą kartkę.
— Może nie jest za późno. Może jeszcze możemy... — zaczął cicho.
Spojrzałam na niego przeciągle, ze spokojem, który towarzyszy człowiekowi, gdy nie spodziewa się już niczego dobrego.
— Nie wiem, czy chcę — odpowiedziałam. — Nie wiem, czy masz pojęcie, jak bardzo mnie zraniłeś swoją obojętnością.
Usiadł naprzeciwko, ale spuścił wzrok. Jego dłonie leżały bezwładnie na stole.
— Nie miałem pojęcia, że aż tak — przyznał w końcu.
— Bo nie pytałeś. Nigdy nie pytałeś — dodałam bez emocji.
Wyglądał, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie wiedział, od czego zacząć. Nie zamierzałam mu tego ułatwiać. Nie tym razem.
Marta, 36 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Miałam być zrelaksowaną emerytką, a jestem darmową niańką dla wnuków. Moje nowe zasady nie spodobały się córce”
- „Wyszłam za bogacza, by nie skończyć w biedzie jak mama. I każdego dnia płacę za to wysoki rachunek”
- „Kochałam narzeczonego, a on odszedł tak szybko. Dopiero nad jego grobem dowiedziałam się, że byłam tylko planem B”

