„Żona codziennie rano wychodziła biegać i wracała rumiana jak jabłko. Domyślałem się, że raczej nie trenuje do maratonu”
„Spojrzałem na jej buty. Stały obok drzwi, schludne, suche, jasne jak zawsze. Nie było na nich ani błota, ani ciemnych plam od kałuż. Nawet sznurówki wyglądały jak świeżo wyprane.
– Strasznie leje – powiedziałem spokojnie. – Biegłaś po parku?”.

- Redakcja
Zawsze zaczynam dzień tak samo: kawa z ekspresu, czarna, bez cukru, w tym samym kubku z odpryśniętym uchem. Mam kilka takich rytuałów, które dają mi poczucie, że życie jest poukładane. Że świat się nie wali.
Wkręciła się
W tej ciszy poranka, kiedy jeszcze nie dzwonią klienci, kiedy Ewa wychodzi z domu, wszystko wydaje się jasne. Uporządkowane.
– Lecę! – krzyczy codziennie, zawiązując buty przy drzwiach.
– Za ile wrócisz? – zapytałem z kuchni.
– Dzisiaj pobiegam dłużej. Chcę przetestować nową aplikację – odpowiedziała z entuzjazmem, a ja słyszałem, jak dźwięczy jej głos. Taki świeży, jakby naprawdę ją to kręciło.
Bieganie – nowa pasja. Przyszła nagle, razem z nowymi legginsami i aplikacją w telefonie, która zlicza tętno, tempo i – o dziwo – nawet nawodnienie. Ewa wracała zawsze z błyskiem w oku, zmachana, ale szczęśliwa. Przynajmniej tak to wyglądało.
Tamtego dnia lało od rana. Prawdziwa ściana wody. Otworzyłem balkon, żeby wypuścić wilgoć z mieszkania, ale szybko pożałowałem – zimne powietrze wdarło się do środka z takim impetem, że zadrżałem. Spojrzałem na termometr: trzynaście stopni. Ewa mimo to wyszła biegać w krótkim rękawie.
– Na pewno chcesz iść w taką pogodę? – zapytałem z kuchni, gdzie właśnie dopijałem kawę.
– Przecież nie jestem z cukru – rzuciła przez ramię, zakładając opaskę na głowę. – I nie chcę wypaść z rytmu. A poza tym deszcz podobno oczyszcza.
– Ale nie z błota – odparłem, patrząc, jak zamyka za sobą drzwi.
Była zawzięta
Podeszła do sprawy z typowym dla niej entuzjazmem. Jeszcze przed miesiącem nie znosiła zimna. Nawet jak jechaliśmy nad jezioro w czerwcu, narzekała, że wiatr zbyt ostry. A teraz deszcz jej nie przeszkadzał. Uznałem, że może to i dobrze – każdemu potrzebna jakaś odskocznia.
Dwie godziny później usłyszałem przekręcany zamek. Weszła do mieszkania i zdjęła buty. Przyszła do kuchni z szerokim uśmiechem, jakby właśnie zdobyła medal.
– Masz pojęcie, co się dziś działo? Myślałam, że mnie zmiecie z trasy. Ale dałam radę. Sześć kilometrów, choć pod koniec czułam, że nogi mam jak z waty.
Spojrzałem na jej buty. Stały obok drzwi, schludne, suche, jasne jak zawsze. Nie było na nich ani błota, ani ciemnych plam od kałuż. Nawet sznurówki wyglądały jak świeżo wyprane.
– Strasznie leje – powiedziałem spokojnie. – Biegłaś po parku?
– Tak, ale tylko trochę. Szybciej wróciłam. Zresztą, miałam szczęście, ominęłam największe kałuże.
Skinąłem głową. Nie komentowałem, choć coś mi nie pasowało. Nie było błota na butach, nie było zapachu mokrych ubrań, nie było deszczu na jej włosach. To nie był bieg. Nie w taką pogodę.
Miałem podejrzenia
Następnego dnia udawałem, że pracuję. Ewa wyszła jak zwykle o siódmej, w tych samych butach, które znów wyglądały zbyt czysto, by przejść przez cokolwiek mokrego. Poczekałem kilka minut, ubrałem się i ruszyłem za nią.
Szła szybkim krokiem, ale nie w stronę parku. Skręciła w przeciwnym kierunku, po jakimś czasie zatrzymała się przy starej kamienicy i zniknęła za drzwiami. Nie musiałem sprawdzać adresu. Znałem go na pamięć. Mój przyjaciel Darek mieszkał tam od liceum, jeszcze z matką. Potem matka wyjechała do siostry, a on został. Bywaliśmy tam razem tyle razy, że znałem klatkę schodową lepiej niż własne mieszkanie.
Kolejnego dnia, kiedy Ewa powiedziała, że idzie biegać, kiwnąłem tylko głową. Kilka minut po jej wyjściu ruszyłem za nią i po kwadransie stałem już pod blokiem Darka. Nie czekałem. Wszedłem na klatkę po cichu. Mieszkanie na drugim piętrze. Nie zamknęli drzwi na zamek, więc po cichu je otworzyłem. Usłyszałem śmiech i ich głosy.
Przyłapałem ich
Mój przyjaciel i moja żona. Stała w kuchni boso, w samej koszulce, którą dobrze znałem. Pocałowała go w szyję. On złapał ją za biodra. Wszedłem wtedy do środka. Oparłem się o framugę i patrzyłem.
– To było dobre kardio, co? – zapytałem, spokojnie.
Ewa znieruchomiała. Darek odsunął się jak oparzony.
– Michał… – zaczął, ale nie chciałem go słyszeć.
Przez chwilę nikt nic nie mówił. Potem ona sięgnęła po jakiś pretekst, jakby słowo mogło odwrócić rzeczywistość.
– To nie tak…
– To dokładnie tak – odpowiedziałem.
Darek zrobił krok w bok. Wszedłem do pomieszczenia, ale nie usiadłem. Stanąłem na środku, jak gość, który przyszedł załatwić sprawę.
– Od kiedy? – zwróciłem się do niej.
– Michał, ja… – zaczęła, ale nie miała siły skończyć.
– Miesiąc? Dwa? – dopytywałem dalej. – Ile razy wychodziłaś z domu w legginsach i wracałaś bez potu?
Zdradzili mnie
Milczenie.
– Dwa miesiące – powiedziała w końcu, nie patrząc mi w oczy.
– I dobrze się bawiliście? – przeniosłem wzrok na Darka. – Fajna zabawa?
– To nie była zabawa – odparł cicho. – Po prostu… to się wydarzyło.
Parsknąłem. Śmiech, który wyrwał mi się z gardła, był pusty. Nawet mnie samego zaskoczył.
– Ty zawsze byłeś dobry w „to się po prostu wydarzyło” – powiedziałem. – Zwłaszcza kiedy coś wymagało odwagi, prawda?
Ewa w końcu wstała. Próbowała coś powiedzieć, ale nie dałem jej dojść do głosu.
– Nie przyszło wam do głowy, że moglibyście mi po prostu powiedzieć? Że można nie kłamać codziennie rano, wychodząc z domu z butelką wody i opaską na nadgarstku?
Próbowała się bronić
Darek spuścił głowę. Ewa przygryzła wargę.
– Darek rozumiał mnie… – powiedziała w końcu. – Ty ciągle tylko patrzyłeś na ekran.
– Darek rozumie wiele. Zwłaszcza jak zdejmuje ci stanik – odparłem zbyt szybko. – A ekran, Ewa, był zawsze obok. Tak jak ja.
Zrobiło się cicho. Tylko tykanie zegara gdzieś z kuchni.
– To się po prostu… stało – powiedziała jeszcze raz.
– Jak bieg. Bez błota, bez potu, bez serca.
– Pamiętasz, jak powiedziałeś mi kiedyś, że zdrada to tchórzostwo?
Kiwnął głową.
– Miałeś rację.
Szukali wymówek
Nie miał już nic do powiedzenia. Widziałem to w jego oczach – zmęczenie, żal, może nawet wstyd. Ale nie było w nim odwagi. Ani teraz, ani wcześniej.
– Biegacie razem? – zapytałem z sarkazmem. – Bo oboje uciekacie od odpowiedzialności.
Odwróciłem się i wyszedłem, zanim zdążyli cokolwiek odpowiedzieć.
W myślach wracały obrazy. Nasz ślub, na którym Darek był moim świadkiem, wakacje w górach, gdy padało przez tydzień, a oni śmiali się, że przynajmniej mamy czas na planszówki. Nie potrafiłem odpowiedzieć sobie na pytanie, czy to koniec. Rozwód? Wybaczenie? Nie wiedziałem, nie byłem jeszcze gotów, ale jedno było pewne: zdrada nie boli dlatego, że ktoś cię zostawił. Boli dlatego, że przestałeś wierzyć w ludzi, w ich słowa, w lojalność.
Michał, 41 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Po śmierci męża teściowej puściły wszelkie hamulce. Nie wiem, czy bardziej się jej wstydzę, czy podziwiam za odwagę”
- „Po rozwodzie były mąż zabrał mi wszystko, nawet chęci do życia. Tę szarą rzeczywistość zmienił kurs hiszpańskiego”
- „Latami budowałem dom dla syna, ale stoi pusty. Wybrał małą klitkę w Warszawie na kredyt, bo wstydzi się wsi”

