Reklama

Znowu wracałam do domu z pracy, a we mnie aż się gotowało. W torbie miałam rachunki, w głowie listę rzeczy do zrobienia, a na plecach cały świat, który codziennie dźwigałam sama. Weszłam, ściągnęłam buty, minęłam przedpokój i skierowałam się do salonu. I co zobaczyłam?

– O, mama! Dobrze, że jesteś. Mogę coś zamówić do jedzenia? Mam ochotę na kebsa – powiedział Tomek, mój trzydziestoletni syn leżący na kanapie, z padem do konsoli w rękach.

Nie, nie zapytał, jak mi minął dzień. Nie spytał, czy pomóc mi z siatkami. Jemu nawet przez myśl nie przeszło, że mógłby sam coś ugotować. A przecież był zdrowy, miał dwie ręce, dwie nogi i więcej czasu niż prezydent. Bo nie robił nic. Absolutnie nic. Żył z moich pieniędzy i mojej łaski.

– A sam nie możesz sobie czegoś zrobić? – zapytałam ostro, choć wiedziałam, że odpowiedź mnie tylko wkurzy.

– Ale przecież nie ma nic w lodówce. Poza tym... jak wrzucę coś na patelnię, to znowu będziesz narzekać, że bałagan – westchnął, jakby był najbardziej niezrozumianą ofiarą tego domu.

Wyszłam do kuchni, żeby nie wybuchnąć. Oparłam się o blat i zamknęłam oczy. Jak do tego doszło? Jak to się stało, że moja największa miłość, moje dziecko, zamieniło się w kogoś, kogo zaczynałam się wstydzić?

Tomek kiedyś był zupełnie inny. Był uśmiechnięty, błyskotliwy, ciekawy świata. Pamiętałam, jak recytował wierszyki na przedszkolnej scenie z takim zapałem, że pani z przedszkola zadzwoniła do mnie, żeby powiedzieć, że mam wyjątkowego syna. A teraz? Teraz miałam w domu darmozjada.

A Tomek pracuje? – zapytała dziś rano Anka, sąsiadka z parteru, kiedy zbiegałam po schodach do pracy.

Zawahałam się. Na chwilę spuściłam wzrok i rzuciłam przez zęby:

– Szuka czegoś odpowiedniego…

Odpowiedniego. Ha! Gdyby to ode mnie zależało, to choćby na kasę by poszedł. Albo na budowę. Byle coś robił. Bo ja już nie dawałam rady. I bałam się, że któregoś dnia to wszystko we mnie pęknie.

Pokłóciłam się z synem

Drzwi mieszkania skrzypnęły, jakby same nie chciały mnie wpuścić. Zajrzałam do salonu – Tomek spał na kanapie, a obok stał talerz z niedojedzoną pizzą i puszka coli. Zegar na ścianie pokazywał 14:10.

Ty sobie chyba żarty robisz! – powiedziałam przez zaciśnięte zęby. – Śpisz o tej godzinie?

Tomek ziewnął przeciągle, nie patrząc mi w oczy.

– A co mam robić? Pracy nie ma…

– Masz trzydzieści lat! Trzydzieści! A ja cię dalej utrzymuję!

W końcu usiadł i podparł się na łokciach.

Nie moja wina, że nie ma pracy! Poza tym i tak nie ogarniasz dzisiejszego świata!

– Nie ogarniam?! Ja przynajmniej mam odwagę wstać rano i zrobić coś ze swoim życiem!

– Wiesz co? – wycedził z zimną pogardą. – Szkoda, że tata nie wziął mnie do siebie. Przynajmniej bym nie słuchał tego wiecznego biadolenia.

Zatkało mnie. Stałam tam przez chwilę, jakbym dostała w twarz. Wiktor, ten tchórz, który zostawił mnie samą z małym dzieckiem, miałby być lepszy?

– To do niego masz żal? Że odszedł? To weź się w garść i pokaż, że potrafisz coś sam! – wrzasnęłam. – Bo ja nie dam już rady!

Zatrzasnęłam drzwi do swojej sypialni. Oparłam się plecami o ścianę. Czy ja naprawdę wychowałam pasożyta? Może to moja wina. Może za bardzo wyręczałam. Może za bardzo się starałam, żeby niczego mu nie brakowało... i przez to nigdy nie poczuł, że musi się postarać sam.

Musiałam się wyżalić

– I co ja mam z nim zrobić, Ewa? – zapytałam, zanim jeszcze dobrze zdjęłam płaszcz. – On śpi, żre i ogląda seriale. Dzień w dzień. A jak coś powiem, to tylko wzrusza ramionami.

Siostra zrobiła nam po herbacie, położyła na stole talerz z ciastkami.

– Usiądź. Oddychaj. Pogadamy.

Usiadłam ciężko, jakby moje ciało też miało już dosyć tego wszystkiego.

– Może ty za bardzo go ciśniesz? – zaczęła ostrożnie Ewa. – Zastanawiałaś się, czy on może nie ma depresji?

– Depresji?! On ma wszystko podane na tacy! Nigdy nie zaznał biedy! Nigdy nie musiał walczyć o cokolwiek. I właśnie dlatego teraz leży i czeka, aż ktoś znowu za niego coś zrobi.

– A może właśnie dlatego? Może zawsze miałaś dla niego rozwiązanie. Nie pozwoliłaś mu się potknąć, to nie nauczył się wstawać.

Zamilkłam. Nie spodziewałam się, że to tak we mnie trafi. Ewa miała rację. Może faktycznie przyzwyczaiłam go, że wszystko "się robi". Samo. Przez matkę.

Ty nie jesteś złą matką, Danusia – powiedziała cicho. – Po prostu może pora go wyrzucić z gniazda. Inaczej tam zgnije.

Wróciłam do domu z mętlikiem w głowie. Patrzyłam na Tomka, który siedział przy komputerze, jakby nic się nie stało. A mnie ogarniał strach, że naprawdę mogę być winna jego bezczynności.

Miałam dość

Stał w kuchni i smarował chleb pasztetem. Beztrosko, jakby był nastolatkiem, który właśnie wrócił ze szkoły. Wzięłam głęboki wdech.

– Tomek, musimy porozmawiać.

Spojrzał na mnie z lekkim zniecierpliwieniem.

– Co znowu?

– Nie znowu. Po raz ostatni. Jestem zmęczona, Tomek. Nie dam rady już dłużej tak żyć. Albo idziesz do pracy, albo...

– Albo co? Wyrzucisz mnie na ulicę?

W jego głosie było niedowierzanie. Może też trochę kpiny. Ale ja nie żartowałam.

– Jeśli trzeba. Przykro mi. Ale nie mogę być matką do końca życia. Potrzebuję też zadbać o siebie.

Odstawił nóż, ale nie zjadł kanapki. Patrzył na mnie tak, jakby dopiero teraz pierwszy raz mnie usłyszał.

Ty naprawdę chcesz mnie wyrzucić?

– Chcę, żebyś się obudził. Bo ja już nie mam siły być twoim całodobowym wsparciem.

– Nie ogarniam tego... – szepnął i wyszedł z kuchni.

Zostałam sama. Ręce mi się trzęsły. Oparłam się o lodówkę. Serce mi pękało, ale wiedziałam, że muszę to zrobić. Inaczej nigdy nie ruszy. Tego wieczoru nie rozmawialiśmy już ani słowem. Siedział zamknięty w swoim pokoju, a ja w salonie słuchałam ciszy, która między nami wisiała jak mur.

Ojciec chciał go przekonać

Telefon zadzwonił późnym wieczorem. „Wiktor” – aż mnie ścisnęło w żołądku. Nie rozmawialiśmy od miesięcy. Odebrałam z wahaniem.

– Danuta? Cześć. Słyszałem… o Tomku. Może... może powinienem z nim pogadać?

Nie wierzyłam własnym uszom. Ten sam Wiktor, który zniknął do Niemiec, zostawiając mnie z rocznym dzieckiem, nagle chce pomóc?

– Dobrze – powiedziałam po chwili milczenia. – Przyjedź. Choć raz zrób coś porządnie.

Spotkaliśmy się u mnie dwa dni później. Wiktor posiwiał, postarzał, ale miał ten sam urok cwaniaka, który zawsze potrafił wywinąć się z odpowiedzialności. Tomek wszedł do salonu niechętnie. Przez chwilę panowało milczenie.

– Synu, nie jesteś już dzieckiem. Czas wziąć odpowiedzialność – zaczął ojciec.

Tomek prychnął.

– Łatwo ci mówić. Zniknąłeś i nie interesowałeś się mną latami.

– To prawda. Schrzaniłem wiele rzeczy. Ale teraz masz wybór. Albo robisz coś ze swoim życiem, albo zostajesz w tej klatce, którą sam sobie zbudowałeś.

Tomek milczał. Patrzył na podłogę, zaciskał pięści.

Nie wiem, czy umiem – powiedział w końcu cicho.

Po rozmowie Wiktor wyszedł bez słowa. Może zrobiło mu się głupio. Może po prostu znowu uciekł. Zostałam z Tomkiem. I z tą przerażającą świadomością, że nikt poza mną nie będzie już go ratował.

Spakowałam go

Wstałam wcześniej niż zwykle. Weszłam do jego pokoju. Spał jak dziecko. Tylko że dzieci śpią z czystym sumieniem. Wyjęłam walizkę spod łóżka. Pakowałam powoli: kilka koszulek, bluzy, spodnie. Ręce mi drżały. A on się nawet nie obudził.

Zamknęłam drzwi i pojechałam do pracy. Przez całą zmianę myślałam tylko o tym, co zastanę po powrocie. Czy walizka będzie ruszona? Czy zostanie pusty pokój?

Gdy wróciłam, siedział przy stole. Spuchnięty od płaczu, blady jak ściana.

– Mamo… ja nie wiem, jak to wszystko ogarnąć. Nie potrafię. Wszyscy oczekują, że będę kimś, a ja nawet nie wiem, kim jestem.

Usiadłam obok. Bez słowa.

– Boję się dorosłości. Boję się porażki. I wstydzę się, że niczego nie osiągnąłem. Czuję się… nieudacznikiem.

Położyłam mu dłoń na ramieniu.

– To się nazywa dorastanie, Tomek. Każdy przez to przechodzi. Ale nie możesz ciągle uciekać. Bo życie nie czeka.

Wtedy pierwszy raz od lat się do mnie przytulił. Jakby coś w nim pękło. A może dopiero zaczęło się sklejać.

Danuta, 58 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama