„Codziennie obowiązkowo dzwoniłam do teściowej. Nikt tego nie rozumiał, nawet mój mąż, ale ja miałam ważne powody”
„– Do mnie dzwonisz raz w tygodniu – rzuciła cicho, ale z tym tonem, który znałam aż za dobrze. Lodowaty, urażony, pełen pretensji. – Mamo, nie o to chodzi. Po prostu… z Haliną mi łatwiej. Tak naturalnie wychodzi. – Naturalnie? Z teściową?”.

- Redakcja
Najpierw był pierwszy dźwięk – delikatny szum czajnika. Zaraz potem unosił się zapach kawy i podgrzanego mleka. Wtedy wiedziałam, że dzień się zaczął. Ale zanim robiłam pierwszy łyk, zanim dzieci zaczęły rozsiewać chaos po całym mieszkaniu, musiałam… zadzwonić.
– No wreszcie, myślałam, że zginęłaś pod lawiną pieluch – żartowała teściowa, gdy odbierała telefon.
– Dzieci jeszcze spały, a ja próbowałam złapać pięć minut spokoju. Jak tam, mamo? – odpowiadałam z uśmiechem, już z kubkiem w dłoni, oparta o blat w kuchni.
Nie pamiętałam dokładnie, kiedy te rozmowy stały się codziennością. Na początku było sztywno. Ona – moja teściowa z Przemyśla, ja – młoda żona jej syna, mieszkająca w Gdańsku. Nasze światy dzieliła nie tylko odległość, ale i różnice pokoleniowe, uprzedzenia, styl życia. Rozmawiałyśmy głównie o pogodzie, zdrowiu Marka i przepisach na bigos. Ale potem… urodziła się Hania.
Teściowa stała się pierwszą osobą, do której zadzwoniłam, kiedy Hania dostała 39 stopni gorączki, a mój mąż był akurat w delegacji w Krakowie. Potem zadzwoniłam znowu, gdy mała nie chciała jeść. A potem… właściwie codziennie musiałam coś omówić.
– Będę robić dziś rosół. Próbowałaś tego triku z imbirem, o którym ci mówiłam? – dopytywała Halina przez telefon, a ja właśnie rozważałam, czy dzieci przeżyją trzeci dzień zupki pomidorowej.
– Mamo, jakbym miała teraz gotować rosół, to sama bym zwariowała. Rano były grzanki i jogurt – śmiałam się.
– No i dobrze! Wiesz, że jak się przemęczysz, to kto się nimi zajmie? Ty masz też dbać o siebie, a nie tylko o wszystkich dookoła – mówiła z troską, a mnie ściskało w gardle. Bo to jedno zdanie bywało dokładnie tym, czego mi brakowało.
Z czasem nauczyłyśmy się słyszeć w swoim głosie rzeczy niewypowiedziane. Kiedy mówiłam: „wszystko w porządku”, a w tle słychać było trzaskanie drzwiami i płacz dziecka, teściowa nie zadawała więcej pytań. Ona po prostu była. A ja też byłam – dla niej. Bo te rozmowy nie były już tylko o obiedzie i pieluchach. To było nasze codzienne „wszystko dobrze?”, „co słychać?” i „jestem tutaj”.
Zamykałam oczy, brałam głęboki wdech. Jeszcze kilka sekund, zanim zacznie się tornado. Ale zanim ruszała karuzela dnia, wiedziałam, że miałam swoją „chwilkę”. I to wystarczało.
Zawsze mnie wspierała
Ten dzień zaczął się od kichania. Potem płacz. Potem jedno dziecko zwymiotowało na moje spodnie, a drugie rozlało mleko na laptop. Zanim zdążyłam otworzyć służbowego maila, miałam ochotę schować się pod kołdrą.
Chwyciłam telefon.
– Halo? – teściowa odebrała po dwóch sygnałach.
– Mamo... ja nie daję rady – powiedziałam i głos mi zadrżał.
– Co się stało, Madziu?
I wtedy pękłam. Płakałam, mówiłam, że wszystko się wali – dzieci chore, pracy po kokardę, Marek jak zwykle „na spotkaniu z klientem” gdzieś trzy miasta dalej. Teściowa nie przerywała. Nie próbowała dawać rad. Po prostu słuchała.
– Ja nawet nie wiem, kiedy ostatni raz zjadłam coś na ciepło – wyszeptałam.
Przez chwilę było cicho, aż w końcu powiedziała jedno zdanie:
– Jestem tu. I słyszę cię, skarbie.
Te dwa zdania wbiły się we mnie głębiej niż jakikolwiek wykład motywacyjny. Czasem człowiek nie potrzebuje rozwiązania. Tylko świadomości, że nie jest sam.
Tego dnia się nie załamałam. Posprzątałam, postawiłam dzieciom termos z herbatą na stoliku, wyjęłam pizzę z zamrażarki i po raz pierwszy od dawna... usiadłam spokojnie. Z kubkiem zimnej kawy i ciepłym słowem teściowej w głowie.
Wolałam ją od własnej matki
– Dzwonisz do niej codziennie? – zapytała mama, mieszając herbatę. Siedziałyśmy w jej kuchni, Hania bawiła się w kącie, a ja odruchowo wspomniałam o teściowej.
– No… jakoś tak wyszło. Czasem na pięć minut.
– Do mnie dzwonisz raz w tygodniu – rzuciła cicho, ale z tym tonem, który znałam aż za dobrze. Lodowaty, urażony, pełen pretensji.
– Mamo, nie o to chodzi. Po prostu… z Haliną mi łatwiej. Tak naturalnie wychodzi.
– Naturalnie? Z teściową?
Westchnęłam. Już wiedziałam, że to nie będzie miła rozmowa.
– Może po prostu masz z nią więcej wspólnego niż ze mną? – dodała z wyrzutem.
– Nie, po prostu… czuję się przy niej dobrze – powiedziałam i poczułam, że mówię prawdę. – Ona mnie nie ocenia.
– A ja oceniam?
Nie odpowiedziałam. Zamiast tego spojrzałam na Hanię, która w tym momencie coś do mnie zawołała. Idealna ucieczka.
Mama siedziała nieruchomo, z herbatą w dłoniach. Czułam napięcie w powietrzu jak przed burzą. Wyszłam wcześniej, niż planowałam.
W drodze do domu pomyślałam o tym, jak bardzo tęskniłam kiedyś za ciepłem mamy. A teraz… to ciepło dostawałam od kogoś innego.
Nawet mąż miał pretensje
– Wiesz, że ostatnio częściej mówisz „mamo” do mojej mamy niż do swojej? – rzucił Marek przy kolacji, nie patrząc mi w oczy.
Zamarłam z widelcem w ręce.
– No i? Co to za tekst?
– Nic, tylko mówię. Codziennie do niej dzwonisz. Czasem nawet dwa razy.
– Bo jej potrzebuję. Bo mnie rozumie. Bo mnie słucha – wyliczałam, zanim zdążyłam się powstrzymać.
– A ja nie słucham?
Spojrzałam na niego. Zmęczony, wpatrzony w ekran, z głową pełną spotkań, maili i jakiegoś dziwnego napięcia, które przenosił do domu. Od miesięcy rozmawialiśmy tylko o dzieciach i rachunkach.
– Marek… Halina czasem wie o mnie więcej niż ty.
– No to może powinnyście razem zamieszkać?
Zamrugałam, zaskoczona. Cisza między nami zrobiła się gęsta.
– Przepraszam. To było głupie – powiedział po chwili. – Po prostu… czasem mam wrażenie, że uciekasz w te rozmowy.
– Może tak – przyznałam. – Ale wiesz, dlaczego? Bo ona daje mi coś, czego ty już dawno przestałeś mi dawać. Uwagę.
Nie odpowiedział. Odłożył widelec. I po raz pierwszy od długiego czasu spojrzał na mnie naprawdę.
Próbowałam coś zmienić
Nie zadzwoniłam tego dnia. Po raz pierwszy od miesięcy. Dzieci zasnęły wcześniej, Marek też. Siedziałam na kanapie z telefonem w ręce, wpatrzona w ekran. Wiedziałam, że Halina już czeka. Zawsze czekała.
Zamiast zadzwonić, zaczęłam pisać wiadomość: „Dziś nie dam rady. Chcę pobyć sama”. Ale nie wysłałam jej. Schowałam telefon do kieszeni.
Piętnaście minut później przyszła od niej krótka wiadomość: „Wszystko w porządku, kochanie?”. Zacisnęłam powieki. Tak. To było do mnie. Ktoś o mnie myślał, zanim musiałam cokolwiek tłumaczyć. Ale tym razem potrzebowałam ciszy.
Na drugi dzień sama zadzwoniłam.
– No i jak tam twoje „nie mam siły”? – zapytała ciepło Halina.
– Mamo, wczoraj… musiałam pogadać ze sobą – powiedziałam.
– I co sobie powiedziałaś?
– Że czasem za bardzo się chowam za naszymi rozmowami.
– To niedobrze? – spytała.
– Nie. Ale… muszę pamiętać, że jestem dorosła. I sama mam coś do powiedzenia światu. Nie muszę tylko słuchać.
– Masz rację. Ale pamiętaj też, że nie musisz być twarda codziennie – odpowiedziała.
Tego dnia rozmowa była krótsza. Ale zostawiła we mnie spokój.
Sama muszę być odpowiedzialna
Minęło kilka dni. Dzwoniłam do teściowej rzadziej, ale za każdym razem bardziej świadomie. To nie było już uciekanie. To było wybieranie.
W międzyczasie zaczęłam też częściej pisać do matki. Krótkie wiadomości: „Jak się czujesz?”, „Zrobiłam dziś twoje naleśniki”. Odpowiadała zdawkowo, ale zawsze. Może też potrzebowała czasu.
Teściowa nie dopytywała. Czułam, że rozumiała więcej, niż mówiła.
– Wiesz, że pierwszy raz od dawna nie miałam potrzeby od razu do ciebie dzwonić? – powiedziałam jej któregoś wieczoru.
– I bardzo dobrze. To znaczy, że coraz stoisz mocniej na nogach – zaśmiała się. – Ale i tak zawsze możesz zadzwonić. Choćby tylko na chwilkę.
– Wiem. I to jest dla mnie najważniejsze – odpowiedziałam.
Zaczęłam bardziej o siebie dbać. Chodziłam na spacery bez telefonu. Zapisałam się na jogę. A kiedy Hania i Kubuś zasypiali, nie włączałam już automatycznie telefonu. Czasem po prostu siadałam w ciszy. Czułam, że wracam do siebie.
W końcu zadzwoniłam do teściowej wieczorem, po dłuższej przerwie.
– A myślałam, że już całkiem o mnie zapomniałaś – zażartowała.
– Jak bym mogła? – uśmiechnęłam się. – Przecież ty jesteś jak prawdziwa mama. Tylko przez telefon.
Teściowa zamilkła na moment.
– A ty, Magda, jesteś jak córka. Choć nie rodzona.
Zawsze będą ją cenić
Zamykałam oczy i słyszałam jej głos. Czasem tylko jedno zdanie: „Jak się dziś masz, kochanie?” – i już wiedziałam, że wszystko jakoś się ułoży. Te rozmowy były dla mnie jak poręcz na schodach – nie musiałam się jej trzymać, ale dobrze było wiedzieć, że jest.
Nie sądziłam nigdy, że więź z teściową stanie się czymś tak ważnym. Że kobieta, którą kiedyś traktowałam jak obowiązek w kalendarzu świąt, stanie się najbliższą osobą. Moją codzienną „chwilką” w świecie, który chciał wszystkiego „na już”.
Czasem Marek patrzył, jak rozmawiam z teściową i tylko się uśmiechał. A ja już się nie tłumaczyłam. Wiedział, że to jest dla mnie ważne. Wiedział, że to nie ucieczka. To wybór.
Z moją mamą zbliżyłyśmy się nieco. Powoli, niepewnie. Bez wielkich deklaracji. Ale każde „cześć” było już mniej ostre. Może kiedyś też stanie się czymś więcej.
Teściowa wciąż czekała na mój telefon. Czasem to ja dzwoniłam. Czasem ona pisała. Nie codziennie. Ale zawsze wtedy, gdy któraś z nas tego potrzebowała.
Zrozumiałam jedno – rodzina to nie tylko geny i nazwiska. Czasem to ktoś, kto odbiera telefon o szóstej rano i mówi: „Dobrze, że jesteś”. Czasem to te rozmowy – „na chwilkę” – które stają się kotwicą w największym sztormie.
Magdalena, 35 lat
Czytaj także:
- „Teściowa udawała moją przyjaciółkę, byle kryć swojego synka. W głowie się nie mieści, jak mnie oszukali”
- „Moja matka na starość zmieniła się nie do poznania. Wygląda jak reklama drogerii i uważa się za gwiazdę internetu”
- „Zięć obraził mnie przy stole, a córka udawała, że tego nie słyszała. Nie pozwolę sobą pomiatać”

