„Co roku w święta marzę, by ta szopka wreszcie się skończyła. Wolę samotność w domu niż rozmowy o niczym z rodziną”
„Myślałam wtedy, że jestem jak duch albo jak dekoracja, którą stawia się raz w roku i odkłada na półkę zaraz po świętach. Nawet obrus miał więcej sensu przy tym stole niż ja. Siedziałam cicho, uśmiechałam się, kiwałam głową”.

Każdego roku ten sam scenariusz. Wigilijny wieczór u mojego brata, gdzie wszystko jest doskonałe, sterylne, obce. A jednak – jadę tam, bo przecież tak trzeba. Samotna Wigilia to porażka, to stempel, że coś ze mną jest nie tak.
Zmuszam się
Od kiedy mama umarła, a ojciec zniknął z naszego życia szybciej, niż przyszło zawiadomienie o spadku, Michał został moją jedyną rodziną. Teoretycznie. W praktyce – jestem dodatkiem. Tymczasową ozdobą świąt, jak porcelanowy aniołek na choince – postawisz, popatrzysz, zapomnisz.
Gdy żyła mama, zawsze była bałagan, śmiech i dużo ciepła. Makowiec nierówno pokrojony, a karp zawsze trochę za suchy, ale w tym była czyjaś obecność. Czasem sobie mówię, że za rok zrobię coś innego. Wyjadę. Zostanę sama. Zrobię Wigilię dla siebie, ale przychodzi grudzień, a ja znów stoję przed drzwiami Michała i udaję, że wszystko gra.
Usiadłam przy stole trochę z boku. Moja szwagierka Agnieszka krążyła wokół stołu jak dyrygentka przed koncertem, poprawiała serwetki, wygładzała obrus, prostowała plecy Zosi i wywijała kołnierzyk Jasia. Wszystko miało swoje miejsce, każdy gest był zaplanowany. Michał stał przy garnku, nalewał barszcz, rzucał krótkie żarty, które miały rozładować napięcie.
Było sztywno
Patrzyłam na to z poczuciem, że jestem tu dodatkiem. Zbyt mało ważnym, by zawadzać, zbyt obecnym, by mnie pominąć całkiem. Spróbowałam znaleźć sobie rolę.
– Mogę pomóc w kuchni?
Agnieszka nawet na mnie nie spojrzała, uśmiech miała gotowy, jakby wyjęty z szuflady.
– Nie trzeba, Ewuś. Wszystko jest pod kontrolą.
Michał podał mi talerz i skinął głową w stronę krzesła.
– Siadaj, siostra. Jesteś tu gościem, nie zapominaj.
Gościem. To słowo zabrzmiało jak wyrok. Usiadłam więc i złożyłam ręce na kolanach. Dzieci wstały, wyrecytowały wierszyki, dokładnie tak, jak były nauczone. Agnieszka sięgnęła po telefon, zrobiła kilka zdjęć, sprawdziła, czy wszystko wygląda wystarczająco świątecznie. Michał spojrzał na mnie przelotnie, jakby chciał się upewnić, że też jestem w kadrze. Na talerzu leżał makowiec. Wzięłam mały kawałek, przesunęłam go widelcem, ale nie mogłam przełknąć. Gardło miałam ściśnięte, jakbym połknęła coś zbyt dużego.
Czułam się nieswojo
Myślałam wtedy, że jestem jak duch albo jak dekoracja, którą stawia się raz w roku i odkłada na półkę zaraz po świętach. Nawet obrus miał więcej sensu przy tym stole niż ja. Siedziałam cicho, uśmiechałam się, kiwałam głową i coraz wyraźniej czułam, że nikt nie potrzebuje mojego głosu, a nawet mojej obecności, najlepiej jak najmniej kłopotliwej.
Wstałam od stołu bez słowa. Nie było we mnie demonstracji ani potrzeby tłumaczenia czegokolwiek. Wszyscy byli zajęci prezentami, dzieci rozrywały papier z przejęciem, Agnieszka pilnowała, żeby każdy moment wyglądał dobrze, Michał śmiał się trochę za głośno. Nikt nie patrzył w moją stronę. Założyłam płaszcz, zawiązałam szalik, wyszłam. Drzwi zamknęły się za mną cicho.
Na klatce schodowej było chłodno i pusto. Zatrzymałam się na moment, jakbym liczyła, że ktoś mnie dogoni, zawoła po imieniu, zapyta, dokąd idę. Nic takiego się nie wydarzyło. Wyszłam na ulicę i ruszyłam przed siebie, a potem wsiadłam do pierwszego tramwaju, który nadjechał. Nie sprawdziłam, dokąd jedzie.
Uciekłam stamtąd
Miasto było inne niż zwykle. Puste, wyciszone, jak po jakimś wydarzeniu, które już się skończyło. Światła odbijały się w szybach, ludzie siedzieli pojedynczo, wpatrzeni w okna albo w swoje myśli. Nikt na mnie nie patrzył. Telefon milczał w kieszeni płaszcza. Z każdą kolejną minutą docierało do mnie, że nikt mnie nie szuka. Nikt nawet nie zauważył, że wyszłam.
Przypomniała mi się ostatnia Wigilia z mamą. Siedziałyśmy wtedy przy stole, na którym nic do siebie nie pasowało, śmiałyśmy się z byle czego, a ona mówiła, że najważniejsze, że jesteśmy razem. Tamten wieczór był ciepły, nawet jeśli za oknem było zimno. Teraz czułam tylko pustkę. Wtedy pomyślałam, że może naprawdę mnie nie ma. Skoro nikt nie zauważył mojego wyjścia, to może nigdy tak naprawdę nie siedziałam przy tym stole.
Telefon zadzwonił późno, kiedy siedziałam już w domu, zawinięta w koc. Spojrzałam na ekran i przez moment zastanawiałam się, czy odebrać. W końcu przesunęłam palcem.
– Gdzie jesteś? – głos Michała był zmęczony, jakby rozmowa była kolejnym obowiązkiem. – Dzieci pytają, gdzie jest ciocia. Agnieszka powiedziała, że źle się poczułaś.
Nie dostrzegali mnie
Zacisnęłam palce na telefonie.
– Wyszłam – odpowiedziałam.
Zapadła chwila ciszy.
– Nie chcę ci robić wyrzutów – powiedział po chwili. – Tylko… może trzeba było powiedzieć, że coś jest nie tak?
Poczułam, jak zbiera się we mnie cały żal, nagromadzony przez lata.
– A może trzeba było zauważyć, że mnie nie ma?
– Nie wiedziałem, że jest ci aż tak źle – odpowiedział szybko, jakby chciał zamknąć temat.
– Bo mnie nie widzisz – powiedziałam. – Nikt mnie nie widzi. Od lat.
Westchnął ciężko.
– Ewa, jesteś częścią rodziny…
– Częścią, której nie widać przy stole.
Po drugiej stronie zapadła cisza. Słyszałam jego oddech, jakieś odgłosy w tle, życie, które toczyło się dalej, beze mnie. Wiedziałam, że nie znajdzie słów. Może nigdy ich nie miał.
– Porozmawiamy innym razem – rzucił w końcu chłodno.
Rozłączył się pierwszy. Odłożyłam telefon i poczułam ulgę zmieszaną z bólem. Powiedziałam to na głos. Za późno, nieporadnie, ale powiedziałam. I wiedziałam już, że nawet jeśli on tego nie zrozumie, ja nie mogę dłużej udawać, że wszystko jest w porządku.
Miałam ich dość
Obudziłam się późno, bez budzika. W mieszkaniu panowała cisza, taka inna niż zwykle, bardziej miękka. Zrobiłam sobie herbatę i stanęłam przy oknie. Na ulicy ktoś szedł z torbą pełną prezentów, ktoś inny ciągnął dziecko na sankach. Święta trwały dalej, jakby nic się nie stało. Telefon leżał nieruchomo na stole. Nie było żadnych wiadomości. Żadnego „jak się czujesz”, żadnego „wszystko w porządku?”. Ta cisza bolała, ale jednocześnie była uczciwa.
Włączyłam radio. Poleciała kolęda, ta sama, której mama zawsze słuchała, krzątając się po kuchni. Przypomniałam sobie jej ręce, ciepłe, i sposób, w jaki potrafiła spojrzeć, jakby widziała mnie całą, nawet wtedy, gdy sama nie wiedziałam, kim jestem. Wiedziałam, że jutro znów przyjdą pytania, wątpliwości, może żal, ale tego dnia byłam tu, obecna. I pomyślałam, że to ostatni taki rok, spędzony z wyrzutami sumienia.
Ewa, 38 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „W tym roku stać mnie tylko na obrus z lumpeksu i uszka z promocji. Dzieci mogą pomarzyć o prezentach od Mikołaja”
- „Zabrałam dzieci na jarmark bożonarodzeniowy. Przedzierając się przez tłum ludzi na mrozie, straciłam pieniądze i męża”
- „Na Nowy Rok dostałem od swojej kobiety rogi. Po wszystkim bezczelnie myślała, że nadal będę jej bankomatem”

