„Co miesiąc znajdowałam w kopercie 200 zł. Śmialiśmy się, że to od anioła stróża na rachunki, aż poznałam gorzką prawdę”
„Piotr twierdził, że to na pewno ktoś z rodziny – brat, kuzyn, może moja mama. Ja snułam swoje domysły, ale nikt się nie przyznawał. Zamiast wdzięczności czułam w środku dziwny ciężar, jakby dług wobec kogoś nieznajomego”.

- Redakcja
W szafce nad butami w kuchni trzymam starą puszkę po kawie. Na pierwszy rzut oka nic niezwykłego – obdrapana, wieczko wgniecione. Ale w środku nie ma kawy, są koperty. Białe, zwyczajne, każda opisana długopisem moim charakterem pisma. Tylko data, żadnych innych znaków. A w środku – zawsze ten sam banknot: dwieście złotych.
Pierwsza pojawiła się pół roku temu. Leżała w skrzynce, między rachunkiem za gaz a kolorową ulotką z marketu. Pomyślałam, że ktoś się pomylił – może sąsiad wrzucił nie do tej przegródki. Otworzyłam, zobaczyłam banknot, serce mi mocniej zabiło. Chciałam od razu odnieść na pocztę, zgłosić… ale Piotr, mój mąż, powiedział: „Schowaj. Na gorszy czas”. I schowałam.
Gorszy czas przyszedł szybciej, niż się spodziewaliśmy. Piekarnia, w której pracuję, obcina godziny, Piotr jeździ dostawczakiem i też ledwo wiąże koniec z końcem. Rachunki rosną, jedzenie drożeje, samochód w każdej chwili może się rozsypać. Te dwieście złotych nie ratowało świata, ale sprawiało, że mogliśmy odetchnąć choć na chwilę.
Zaczęliśmy żartować, że mamy anioła stróża. Piotr twierdził, że to na pewno ktoś z rodziny – brat, kuzyn, może moja mama. Ja snułam swoje domysły, ale nikt się nie przyznawał. Zamiast wdzięczności czułam w środku dziwny ciężar, jakby dług wobec kogoś nieznajomego.
Kuba, nasz trzynastoletni syn, czasem patrzył na nas spod oka, gdy o tym rozmawialiśmy. Wzruszał ramionami i wracał do zeszytów albo do gitary. Wtedy byłam pewna, że to nie jego świat.
Mąż czuł się na czyjejś łasce
Kłótnie wybuchają zawsze przez drobiazgi. Tym razem poszło o herbatę.
– Kupujesz tę najtańszą, jakbyśmy nie zasługiwali na nic lepszego – rzucił Piotr, stawiając kubek na stole tak, że aż się chlapnęło ze środka.
– A na co zasługujemy, jak nie mamy na rachunki? – odpowiedziałam zmęczonym głosem, ale już czułam, jak we mnie rośnie złość.
– Na normalne życie! – podniósł ton. – A nie na koperty ze skrzynki, jakby ktoś nam rzucał resztki!
– Resztki? – prawie krzyknęłam. – To dwieście złotych! Dzięki nim mamy na ogrzewanie przez zimę!
Piotr przeszedł się po kuchni, ręce w kieszeniach, głowa spuszczona. Wiedziałam, że się gotuje.
– Nie chcę żyć z jałmużny. Ktoś traktuje nas jak dzieci – syknął.
– To może twój brat? Ma teraz dobrze, może tak pomaga.
– Nie chcę nic od niego! – huknął pięścią w stół. – Wolę pracować dniem i nocą niż brać od kogoś łaskę.
– A może to jedyny powód, że jeszcze się nie rozpadliśmy? – powiedziałam ciszej, niż zamierzałam.
Na te słowa Piotr nagle zamilkł. Usiadł ciężko na krześle, jakby nagle coś w nim się złamało. Patrzył w stół, blady, miał zaciśnięte usta.
– Nie rozgrzebuj tego. Mamy dziecko – powiedział w końcu, ale ton miał dziwnie pusty.
Nie uspokoiło mnie to. Wręcz przeciwnie. To milczenie, ta nagła cisza… jakby wiedział coś, czego nie chciał mi powiedzieć. Poczułam lodowaty ciężar w żołądku. A może to nie tylko ja czegoś nie wiedziałam?
Nie znalazłam rozwiązania
Nie wytrzymałam. Czułam, że jeśli nie znajdę odpowiedzi, to oszaleję. Zaczęłam pytać rodzinę.
Najpierw poszłam do matki. Siedziała w fotelu, cerowała skarpetkę.
– Mamo, gdybyś chciała nam pomóc, jak byś to zrobiła? – zapytałam niby od niechcenia.
– Najpierw bym zapytała, czy chcecie – odparła bez wahania. – Nie bawię się w podchody. Jak mam coś dać, to prosto w rękę.
Westchnęłam. To nie ona.
Potem był brat Piotra. Spotkaliśmy się pod blokiem, akurat wysiadał z samochodu.
– To nie ty podrzucasz nam pieniądze? – zapytałam od razu.
Spojrzał na mnie jak na wariatkę.
– Ja? W życiu! Jakbym chciał pomóc, to przywiózłbym worek ziemniaków, a nie bawił się w prezenty.
Wracałam do domu bardziej sfrustrowana niż uspokojona. Gdy weszłam, w mieszkaniu panowała nienaturalna cisza. Kuba siedział przy stole, książki rozłożone równiutko, plecak zamknięty jak sejf.
– To nie mama, nie twój brat – rzuciłam, siadając obok Piotra.
– To może ktoś z pracy. Nie drąż, proszę – odpowiedział szybko, za szybko.
Nagle z końca stołu odezwał się cichy głos Kuby:
– Mamo, mogę zszywacz?
Zamarłam. Spojrzałam na niego. Zbyt spokojny, zbyt dorosły w tej ciszy. Podałam mu zszywacz, a on tylko podziękował i wrócił do kartki, jakby nic się nie działo.
Ale coś we mnie drgnęło. Po raz pierwszy przemknęła mi przez głowę myśl, że on też może coś wiedzieć. I że wcale nie jest tak obojętny, jak udaje.
Odkryłam, kto był darczyńcą
Wracałam z nocnej zmiany. W kuchni panowała cisza, ale z pokoju Kuby dobiegł mnie jego szept. Zatrzymałam się pod drzwiami.
– Tak, wystawiłem gitarę. Bez futerału. Cena ta sama. Wrzucę do paczkomatu, jak zawsze… – mówił do telefonu.
Serce mi ścisnęło. Drzwi były uchylone. Wsunęłam się po cichu i zobaczyłam na biurku rozłożone kartki, marker i… koperty. Te same, które chowałam do puszki.
– Kuba… co to jest? – wyszeptałam.
Syn podskoczył jak rażony prądem. Telefon wypadł mu z dłoni.
– Mamo… to ja. To ja dawałem wam te koperty – powiedział drżącym głosem.
Zanim zdążyłam coś odpowiedzieć, w drzwiach stanął Piotr, zmęczony, potargany. Spojrzał na nas i na stół.
– Skąd miałeś pieniądze? – zapytał cicho, jakby bał się usłyszeć odpowiedź.
Kuba spuścił wzrok.
– Sprzedawałem swoje rzeczy. Gry, karty, telefon… gitarę też. Chciałem pomóc. Żebyście się nie kłócili.
Przez chwilę nikt się nie odzywał. Świat jakby się zatrzymał. Słyszałam tylko własny oddech, ciężki, urywany.
Piotr usiadł powoli na brzegu łóżka, twarz miał mokrą od łez, choć nawet nie zauważyłam, kiedy zaczął płakać. Ja poczułam, że nogi mam jak z waty.
– Boże, dziecko… – wymamrotałam, ale głos mi się załamał.
Nie było krzyku, nie było wrzasków. Było tylko nasze dziecko, które zamiast prosić o pieniądze na kino, biegało z paczkami do automatu, żebyśmy mieli czym zapłacić rachunki.
Nagle wszystkie koperty, wszystkie nasze żarty o „aniołach stróżach” stały się czymś, czego wcale nie chciałam odkrywać.
Miałam łzy w oczach
Siedzieliśmy przy stole, a Kuba mówił powoli, jakby każdy szczegół musiał przejść mu przez gardło z wysiłkiem.
– Najpierw sprzedałem jedną grę. Już w nią nie grałem. Poszła w godzinę. Potem karty, potem słuchawki. Pan Rafał z komisu powiedział, żebym zawsze opisywał uczciwie. Pomagał mi sprawdzać ceny, żebym nie był stratny.
Piotr aż drgnął.
– Byłeś w komisie sam?
– Raz. Potem już sprzedawałem przez automat. Bezpieczniej – odpowiedział Kuba, jakby mówił o czymś zupełnie zwyczajnym.
Czułam, jak mnie dławi.
– Dlaczego nie powiedziałeś? – wyszeptałam.
Syn wzruszył ramionami.
– Bo jak mówiliście, że to ktoś z rodziny, byliście szczęśliwi. Nie chciałem wam tego zabierać. A jakbym przyznał się, że to ode mnie, to byście się tylko czuli gorzej.
Nie wytrzymałam. Wyszłam z mieszkania, zanim rozpłakałam się przy nim. Szłam szybkim krokiem przez pół osiedla, aż stanęłam przed komisem elektroniki.
Rafał, właściciel, siedział za ladą, liczył drobne. Spojrzał na mnie pytająco.
– Mój syn sprzedawał u pana rzeczy. Gry, gitarę, telefon. Potem przynosił pieniądze w kopertach… – zaczęłam, ale głos mi się załamał.
Rafał skinął głową.
– To mądry chłopak. Uczciwy. Pytał nawet o podatki, czy nie powinien czegoś zgłaszać. Proszę go nie karać. On naprawdę chciał dobrze.
Pokiwałam głową, nic nie mówiąc. Wyszłam ze sklepu i poczułam, jak serce mi się kurczy. Trzynastolatek uczył się dorosłości, podczas gdy my bawiliśmy się w zgadywanki o aniołach stróżach.
Chciał tylko nam pomóc
Wieczorem poprosiłam Piotra, żeby wyszedł. Chciałam zostać z Kubą sam na sam. Usiadłam obok niego na łóżku.
– Nie jestem zła, że chciałeś nam pomóc – zaczęłam cicho. – Jestem zła na siebie, że musiałeś.
Kuba spojrzał na mnie spod przymrużonych powiek.
– W szkole mówią, że trzeba być odpowiedzialnym. To jest odpowiedzialność, prawda?
Złapałam go za rękę.
– Tak. Ale nie twoja. To nasza odpowiedzialność – rodziców. Ty masz prawo być trzynastolatkiem. Masz prawo marudzić, że nie ma twojej ulubionej gry, a nie liczyć koperty, żeby rachunki się zgadzały.
Kuba spuścił głowę.
– A jak odkupię gitarę, to będzie dobrze? – zapytał szeptem.
Łzy same napłynęły mi do oczu.
– Nie chodzi o gitarę. Chodzi o to, żebyś nie musiał dorastać szybciej, niż trzeba.
Przytulił się do mnie nagle, mocno, tak jak dawno tego nie robił. Poczułam, że jego ramiona drżą.
– Mamo… zostawmy jedną kopertę. Na pamiątkę. Żeby pamiętać, że czasem dzieci też mogą coś zmienić.
Nie wytrzymałam. Łzy popłynęły mi po policzkach. Przytulałam go i miałam wrażenie, że płaczemy oboje – on, bo chciał być dorosły za wcześnie, ja, bo mu na to pozwoliłam.
Wieczór skończył się w ciszy. Tylko ta cisza była inna niż dotąd – nie pełna strachu, ale pełna ulgi, że w końcu wiemy prawdę.
Dostaliśmy wszyscy nauczkę
Nie wiem, jak będzie wyglądała nasza rodzina za rok czy dwa. Wiem tylko, że puszka z kopertami zostanie już na zawsze symbolem tego, czego nie chcieliśmy dostrzegać. Trzynastolatek próbował być rodzicem, a my – rodzice – udawaliśmy, że to normalne, że ktoś rzuca nam pieniądze znikąd.
Nazajutrz poszliśmy do szkoły. Pani Iwona, wychowawczyni Kuby, wysłuchała nas spokojnie.
– To się zdarza częściej, niż myślicie. Dzieci czują, że muszą ratować dorosłych. Ale to dla nich za ciężkie – podała nam namiary na poradnię i dodała: – Najważniejsze, żebyście zaczęli mówić głośno o tym, co was boli, zanim dzieci zrobią to za was.
Wracając, ustaliliśmy nowe zasady. Żadnych anonimowych pieniędzy. Jeśli Kuba chce coś sprzedać, to tylko za naszą wiedzą i zgodą. Piotr przyznał, że jego duma była w gruncie rzeczy strachem, że zawodzi rodzinę. Ja przyznałam, że moja oszczędność była wygodną wymówką, żeby nie prosić nikogo o pomoc.
Wieczorem otworzyłam puszkę. Koperty ułożyłam w równy stosik. Jedną, na prośbę Kuby, zostawiłam na dnie. Resztę postanowiliśmy wydać na coś wspólnego – coś, co przypomni nam, że jesteśmy razem.
Ewa, 38 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Prowadzę życie na kredycie i nic nikomu do tego. Będę się martwić, jak w portfelu zabraknie mi gotówki”
- „Córka ma do mnie żal, że zamiast spłacać jej kredyt, spełniam swoje zachcianki. A przecież to moje pieniądze”
- „Gdy moja żona odeszła, zostałem sam z nastoletnim synem. Nie sądziłem, że jego wychowanie będzie tak trudne”

