Reklama

Zawsze myślałem, że wieś to miejsce, z którego się ucieka. Zwłaszcza jak się ma trochę oleju w głowie i ambicje większe niż dojenie krów o szóstej rano. Jako dzieciak przyjeżdżałem tu na wakacje – ciotka Stasia dawała mi po tyłku za brudne kolana i zmuszała do zbierania porzeczek, które potem i tak gniły w słoikach, bo nikt ich nie jadł. Od tamtej pory wieś oznaczała dla mnie zupę jarzynową, zimny wychodek i telewizor z trzema kanałami.

Nie chciałem tam wracać

Samochód sunął powoli przez listopadowe pustkowia – mijając stogi, ogołocone z liści drzewa i kolejne zrujnowane przystanki, miałem wrażenie, że wjeżdżam do czyjegoś wspomnienia. W powietrzu wisiał zapach dymu z palonych liści, a brudny śnieg na poboczach topniał jakby z oporem.

Zatrzymałem się przed domem ciotki. Zapisała mi go w testamencie. Był dokładnie taki sam jak zapamiętałem – ciężkie, drewniane drzwi, obdrapany ganek i cichy jęk starej furtki. Wszedłem do środka. Zimno, cicho, pachniało kurzem i pleśnią.

W pokoju gościnnym stała ta sama kanapa, której kiedyś nienawidziłem za skrzypiące sprężyny. Na stole – zaschnięte plamy po ziołowych herbatkach ciotki. I cisza, taka, której nie znosiłem jako dzieciak, a która teraz przynosiła mi ukojenie. Wiedziałem, że muszę tylko opróżnić dom, zamknąć go na cztery spusty i wrócić do miasta. Miałem trzy dni. Nie zamierzałem zostać dłużej. Przysięgałem sobie to jeszcze w samochodzie.

Wszystko było stare

Pierwszą noc spędziłem na kanapie w salonie, zawinięty w stary koc, który pachniał naftaliną i lawendą. Dom skrzypiał, jakby miał coś do powiedzenia. Przez okno wpadało matowe światło latarni, rzucając na ścianę cień gałęzi, który przypominał mi dłonie ciotki, zawsze energiczne, zawsze czymś zajęte.

Rano wstałem wcześniej, niż zamierzałem. Ciało bolało od twardej tapicerki, ale nie narzekałem. Chciałem mieć to wszystko za sobą jak najszybciej. Otworzyłem drzwi do pokoju ciotki. Powietrze stało w miejscu. Szafa wciąż była pełna ubrań – grube swetry, suknie z lat osiemdziesiątych, starannie powieszone. Każdy wieszak miał swój porządek. Przez chwilę tylko patrzyłem, potem wziąłem głęboki oddech i zabrałem się za pakowanie.

W kuchni zastałem zapiski przyklejone magnesami na lodówce – stare przepisy, jakieś numery telefonów. Przez szpary w oknie wpadał chłód. W kącie stały słoiki z przetworami. Zaschnięte etykiety przypominały mi czasy, gdy ciotka z dumą wyciągała je z piwnicy i mówiła, że jeszcze długo nie trzeba będzie jechać do sklepu.

Pachniało wspomnieniami

Telefon zadzwonił tuż przed południem. Spojrzałem na wyświetlacz – mama. Odebrałem niechętnie.

– Już jesteś? – zapytała bez przywitania.

– Tak, wczoraj późno dojechałem. Śpię w salonie.

– Trzeba wszystko wyrzucić. I nie zapomnij o skrzyniach w piwnicy.

– Poradzę sobie – odpowiedziałem krótko.

– W razie czego mogę podjechać w weekend – dodała po chwili.

– Nie trzeba – uciąłem.

Połączenie zakończyło się szybciej, niż się zaczęło. Wiedziałem, że więcej nie zadzwoni. Taka była zawsze – rzeczowa, konkretna, oszczędna w słowach. Emocje trzymała w kieszeni, głęboko. Wróciłem do salonu. Otworzyłem jedną z szuflad w komodzie. Zdjęcia, czarno-białe, wyblakłe. Na jednym ciotka, jeszcze młoda, siedziała z kimś na ławce przed domem. Inne pokazywały mnie jako dziecko – z rozczochranymi włosami, zapatrzonego w dal.

Nie znałem jej

Wyjąłem kubek z szafki i nalałem kawy, którą ze sobą przywiozłem. Otworzyłem drzwi i wyszedłem przed dom. Mróz złapał mnie od razu za twarz, ale nie cofnąłem się. Usiadłem na drewnianym schodku i patrzyłem na ogród, którego od lat nikt nie pielęgnował. W pewnym momencie usłyszałem kroki.

– Dzień dobry – powiedziała kobieta, niosąc wiklinowy koszyk. – Ania – przedstawiła się. – Mieszkam dwa domy dalej. Przynosiłam czasem jajka pani Stasi.

Nie wiedziałem, co powiedzieć. Upiłem łyk kawy.

– Dużo się tu nie zmieniło – powiedziałem, rozglądając się.

– Tak, jakby czas się zatrzymał – odpowiedziała i spojrzała na mnie, jakby chciała coś dodać, ale zamiast tego pożegnała się i odeszła.

Zostałem na schodku jeszcze chwilę. Kawa już dawno ostygła, ale siedziałem dalej.

Plan był prosty – dokończyć porządki, zamknąć dom, wrócić. Ale gdy przyszedł wieczór, nie miałem ochoty jechać. Tłumaczyłem sobie, że zostało jeszcze trochę rzeczy do zrobienia, że pogoda niepewna. Zresztą kto wraca do miasta w sobotę wieczorem?

Zostałem tam

Wyszedłem na spacer. Ścieżka za domem prowadziła w stronę lasu, liście chrzęściły pod butami, powietrze było chłodne i rześkie. Wszystko tu trwało w jakimś uporządkowanym bezruchu. Wtedy zobaczyłem ją znowu – stała przy ogrodzeniu.

– Jeszcze pan tu jest? – zapytała.

– Jeszcze. Miałem wracać, ale…

– Coś zatrzymało?

Milczałem przez chwilę, aż w końcu przytaknąłem.

– Czasem mam wrażenie – powiedziała powoli – że ludzie, których tracimy, zostają w ciszy w swoich ukochanych miejscach. Tylko trzeba się zatrzymać, żeby ich usłyszeć.

– Może dlatego nie wszystko trzeba od razu zamykać – dodała.

Wieczorem zadzwoniłem do pracy i powiedziałem, że potrzebuję jeszcze tygodnia urlopu. Szef nie dopytywał, powiedział tylko, że rozumie. Nie wiem, co dokładnie rozumiał, bo ja sam jeszcze nic nie rozumiałem.

Coś się zmieniło

Minął kolejny tydzień. Wróciłem do miasta, ale nie na długo. Coś mnie ciągnęło z powrotem. Na początku to były weekendy, potem przyjeżdżałem też w środku tygodnia. Zawsze było coś do zrobienia – naprawić zawiasy, przynieść drewno, wyjąć kolejne pudła z piwnicy. Ale nie tylko o to chodziło.

Dom powoli się zmieniał. Ania przyniosła nowe firany, w kuchni pachniało świeżo parzoną kawą, nie tym starym kurzem, który zalegał w każdym kącie. Zaczęliśmy jeść razem posiłki i rozmawiać. Zdarzało się też, że nie mówiliśmy nic, i to również było w porządku.

– Myślałam, że już nie przyjedziesz – powiedziała pewnego dnia Ania, gdy znów przyjechałem do domu po ciotce.

– Chyba chciałem. Może to ten dom, a może kawa tutaj lepiej smakuje?

Uśmiechnęła się i dodała cicho:

– Albo towarzystwo.

Nie odpowiedziałem, ale w końcu zostałem już tam na zawsze. I nie czułem się z tym źle.

Tomasz, 33 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama