Reklama

Jeszcze pół roku temu dzieliłam czterdzieści dwa metry kwadratowe z Tomkiem, moim partnerem. Pracowałam zdalnie, więc dzień w dzień siadałam przy blacie w kuchni, między zlewem a czajnikiem, wpatrzona w ekran, z widokiem na balkon sąsiadki, która namiętnie karmiła gołębie. Nie było źle.

Wszystko się zmieniło

A potem nadszedł list od notariusza i cały świat stanął na głowie. Daleka ciotka, której nie widziałam od podstawówki, zmarła i zapisała mi dom. W takiej zapomnianej wsi, że nawet Google Maps miały z tym problem. Pamiętam, jak trzymałam ten list w dłoni i powtarzałam szeptem:

– To znak, że czas na zmianę, na nowy rozdział.

Tomek nie był zachwycony.

– Ale tam nawet nie ma sklepu – marudził.

Ale ja czułam, że to decyzja, która uratuje mnie przed życiem z drugiej ręki. Wzięłam nowe zlecenia i w trzy tygodnie przeniosłam się na wieś. Zostawiłam za sobą beton, korki i weekendy spędzane w galeriach handlowych.

Drzwi zaskrzypiały, kiedy je pierwszy raz otworzyłam, jakby ostrzegały mnie przed tym, co znajdę w środku. Weszłam do domu, jeszcze z euforią, która towarzyszyła mi od kilku dni. Jeszcze nie wiedziałam, co mnie czeka. Czułam tylko ekscytację i irracjonalne przekonanie, że oto właśnie wszystko się układa. Że to będzie mój początek.

Byłam u siebie

Po południu przyjechał polecony przez sąsiada budowlaniec. Obejrzał wszystko w milczeniu, skrupulatnie, z miną człowieka, który już widział takie rzeczy. Na koniec powiedział cicho, że konstrukcja dachu jest naruszona, izolacja praktycznie nie istnieje, a w ścianach zbiera się wilgoć, która prędzej czy później przejdzie w grzyb. Potem rzucił kwotę. Wysoką.

Tomek przyjechał tego dnia wieczorem. Chciałam mu wszystko pokazać, wciąż łudząc się, że wspólnie to ogarniemy. Miałam już w głowie plan – jasne ściany, ciemna podłoga, podwieszane lampy, regały pełne książek. W kuchni wyspa, na której moglibyśmy robić naleśniki w sobotnie poranki. Opowiadałam mu o tym z błyskiem w oczach, rozemocjonowana, rozentuzjazmowana.

– Przecież mówiłem, że to pułapka – powiedział, nawet nie wchodząc do kuchni. – Chcesz żyć w tej ruinie?

Poczułam, jak coś ściska mnie w gardle, ale starałam się mówić spokojnie.

– To mój dom.

Spojrzał na mnie bez złości, bez kpiny, po prostu obojętnie, jakby już wiedział, że nic go tu nie zatrzyma. I może właśnie ta jego obojętność zabolała mnie najbardziej.

Wpakowałam się w pułapkę

Zostałam sama w kuchni. Spojrzałam na ścianę, na której kiedyś wisiał zegar. Został tylko brudny ślad i wbity gwóźdź. Siedziałam w milczeniu, a z sufitu powoli kapała woda.

Pieniądze skończyły się szybciej, niż zakładałam. Kredyt, który miał wystarczyć na najpilniejsze prace, okazał się tylko kroplą w morzu potrzeb. Zamiast dachówek musiałam kupić wiadra, bo przecieki były w trzech pokojach. Ocieplenie? Odłożone na bliżej nieokreśloną przyszłość. Elektryk złapał się za głowę, kiedy zobaczył instalację, a hydraulik zapytał, czy przypadkiem nie cofnęłam się w czasie.

Zaczęłam brać dodatkowe zlecenia. Wieczorami klepałam teksty do katalogów wnętrzarskich, patrząc na własne, obdrapane ściany i panele, które odkształcały się od wilgoci. Nocami pracowałam przy lampce, bo światło w salonie przestało działać. Nie miałam siły ani gotować, ani nawet rozmawiać. Telefon dzwonił, ale nie odbierałam.

Tomek przyjechał któregoś dnia bez zapowiedzi. Stał na ganku, oparty o framugę drzwi, jakby nie wiedział, czy wejść, czy jednak się rozmyślić. Miał na sobie tę samą kurtkę, którą nosił, gdy się poznaliśmy. Trochę już przetartą, jakby z niej też uleciało to, co kiedyś było świeże.

Wszystko się sypało

Wpuściłam go do środka. Usiadł na krześle przy kuchennym stole, którego jedna noga była podparta cegłą. Nie pytał, czy mam coś do picia, nie rozglądał się po pomieszczeniu. Siedział z rękami splecionymi, patrząc w swoje dłonie. Milczałam, czekając, aż powie to, po co tu przyjechał.

– Kocham cię – powiedział w końcu. – Ale nie chcę być tylko kolejnym problemem na twojej liście.

– Więc zostaw mnie samą, skoro tak łatwo rezygnujesz.

Nie spojrzał na mnie od razu. Dopiero po chwili uniósł wzrok.

– Nie rezygnuję. Po prostu nie chcę tonąć razem z tobą.

Wyszłam z kuchni i zatrzasnęłam za sobą drzwi do pokoju. Wiedziałam, że nie pójdzie za mną, i miałam rację. Usłyszałam, jak wstaje, jak otwiera drzwi wejściowe i jak zamyka je za sobą. Usiadłam na łóżku i patrzyłam przez okno. Na drzewie przy drodze siedziała sroka. Zerkała w moją stronę, jakby się dziwiła, że nadal tu jestem.

Ten dom miał być schronieniem, miejscem, w którym wszystko się zacznie od nowa. A teraz był tylko pękniętą skorupą bez miłości, bez planów, bez światła w górnym pokoju. Tylko ja, ściany i echo słów, których nie zdążyłam wypowiedzieć.

Uparłam się

Dni zaczęły się zlewać. Nie pamiętałam, kiedy ostatnio z kimś rozmawiałam twarzą w twarz. Czasem dzwonił ktoś z pracy, ale ograniczałam się do lakonicznych odpowiedzi, które nie wymagały rozwinięcia. Pojawiałam się online tylko wtedy, kiedy naprawdę musiałam. Zamykałam się w domu, jakbym bała się, że coś mnie z niego wyrwie. Nie miałam już siły, żeby się z kimkolwiek mierzyć. Nawet z samą sobą.

Zaczęłam od uprzątnięcia podwórka. Po prostu któregoś ranka wyszłam z miotłą i zaczęłam zamiatać starą, popękaną ścieżkę, którą porastał mech. Zgarniałam liście, patyki, piach, jakby od tego zależało moje oddychanie. Nie szukałam już piękna. Szukałam czegokolwiek, co dałoby się posprzątać, uporządkować, zostawić za sobą.

W środku było podobnie. Przestałam szukać „stylu”. Nie było już marzeń o skandynawskiej prostocie ani magazynowych inspiracji. Był odkurzacz, wilgotna szmatka, rozstawione wiadro i moje ręce. Przemywałam okna, czyściłam ramy, zdejmowałam zasłony, które pachniały stęchlizną. Każdy ruch był rodzajem uspokojenia. Może nawet pojednania.

Zaczęłam też robić drobne naprawy. Przykręciłam zawias w drzwiach, który skrzypiał, odkąd się tu wprowadziłam. Wymieniłam gniazdko w kuchni. Wydawałoby się, że to nic, ale dla mnie było jak oddech po bardzo długim zanurzeniu.

To był mój dom

Któregoś dnia znów przyjechał Tomek, tym razem z młotkiem i puszką farby. Niczego nie tłumaczył. Postawił wszystko w przedpokoju, jakby to było najoczywistsze na świecie.

– Jak dasz radę sama z tym, to dasz radę ze wszystkim – powiedział tylko, zanim wyszedł.

Wieczorem siedziałam przy stole i przeglądałam rzeczy po ciotce. Wśród nich był zeszyt z zapiskami – nie pamiętnik, raczej coś w rodzaju notatnika. Krótkie zdania, niektóre ledwo czytelne. O ogrodzie, o przepisach, o pogodzie. I kilka myśli, które nie pasowały do niczego. „Dom to nie ściany. To miejsce, w którym przestajesz udawać”. Czytałam to zdanie kilka razy. Nie rozumiałam go wcześniej, teraz chyba zaczynałam.

– Nie będzie idealnie. Może nawet nigdy nie będzie dobrze. Ale to moje miejsce – powiedziałam cicho, sama do siebie.

Nie czułam dumy, ani ulgi. Nie było patosu. Była tylko cisza, ta sama co wcześniej, ale już nie taka wroga. Teraz brzmiała inaczej – jak przestrzeń, w której można zacząć mówić.

Małgorzata, 41 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama