Reklama

Wszystko zaczęło się całkiem zwyczajnie – od reklamy, która pojawiła się między przepisem na zupę a wiadomościami o pogodzie. „Okazja życia! Tylko dziś!” – głosił baner, a ja, jak wielu innych w Black Friday, dałem się porwać emocjom. Nie miałem w planach wielkich zakupów, ale kiedy zobaczyłem sprzęt, o którym od dawna marzyłem, za pół ceny – kliknąłem. Decyzja podjęta w trzy sekundy wywołała w mojej głowie euforię, jakbym wygrał los na loterii. Przez kolejne dni żyłem nadzieją, że to będzie najlepszy zakup mojego życia. Nie miałem pojęcia, jak bardzo się myliłem.

Szybkie „Kup teraz”

Kiedy tylko zobaczyłem tę promocję, aż mnie zatchnęło. Konsola do gier, limitowana edycja, o której mówiło pół internetu, przeceniona o ponad tysiąc złotych. Przeszło mi przez myśl, że to może jakiś haczyk, ale strona wyglądała profesjonalnie, a nawet znajoma firma kurierska widniała w opcjach dostawy. Do tego odliczający czas zegar i licznik dostępnych sztuk – zostało ich tylko siedem. Siedem! Adrenalina uderzyła mi do głowy.

– Nie ma co się zastanawiać – mruknąłem do siebie, wpisując dane karty płatniczej. – To się nie powtórzy.

Wcisnąłem „Kup teraz” z taką pewnością, jakbym podpisywał pakt z losem. Potem usiadłem na kanapie i przez chwilę patrzyłem w ekran laptopa, nie mogąc uwierzyć, że mi się udało. Jeszcze tego samego dnia przyszło potwierdzenie zakupu, numer zamówienia i zapowiedź, że paczka dotrze w ciągu trzech do pięciu dni roboczych.

– Szefie, ty naprawdę to kupiłeś? – zapytał mnie następnego dnia w pracy Bartek, kolega z biura.

– No jasne – uśmiechnąłem się z dumą. – Takiej okazji się nie odpuszcza.

– Ja to bym nie ryzykował. Te ceny wyglądają podejrzanie dobrze.

Zbyłem go machnięciem ręki. Widziałem już siebie grającego w najnowsze tytuły, słyszałem dźwięk uruchamiania konsoli. Czułem się jak dzieciak przed Gwiazdką – nie mogłem się doczekać przesyłki. Każdy sms od kuriera czy mail z aktualizacją śledzenia przesyłki budził ekscytację. Tylko gdzieś w tle, cicho i ledwo zauważalnie, czaiło się uczucie niepokoju.

Długo wyczekiwana przesyłka

Paczka miała przyjść we wtorek. We wtorek nie przyszła. Ani w środę. Dopiero w czwartek po południu, gdy już traciłem cierpliwość, zadzwonił domofon.

– Kurier! Mam przesyłkę dla pana Kamila – odezwał się głos.

Wyskoczyłem z mieszkania jak rakieta. Zjechałem windą, prawie zderzając się z sąsiadką z czwartego. Pudełko stało przy nogach mężczyzny w pomarańczowej kamizelce. Podpisałem elektronicznie odbiór, podziękowałem i wciągnąłem przesyłkę do mieszkania, ledwie powstrzymując się od rozerwania taśmy już na klatce.

Pudełko było trochę mniejsze, niż się spodziewałem, ale pomyślałem, że może producent zmniejszył opakowanie, żeby było bardziej ekologicznie. Odłożyłem je na stół i jeszcze przez chwilę patrzyłem na nie, jakby miało zaraz samo się otworzyć i olśnić mnie blaskiem nowiutkiej konsoli.

– No to jazda – powiedziałem sam do siebie i sięgnąłem po nóż do papieru.

Z każdym przecięciem taśmy emocje rosły. Zerwałem wieko i zamarłem. Na górze leżała cienka warstwa szarego papieru. Odsunąłem go i zobaczyłem… coś. Coś, co na pewno nie było konsolą. Coś zawiniętego w folię bąbelkową, podłużnego, lekkiego. Wyjąłem to ostrożnie i spojrzałem jeszcze raz do środka. Było pusto. Żadnych kabli, żadnych instrukcji, żadnego sprzętu.

Powoli rozwinąłem folię. W rękach trzymałem… drewniany klocek. Pomazany markerem.

– Co do… – nie dokończyłem, bo w głowie zrobiło mi się dziwnie pusto.

Stałem w kuchni z drewnianym klockiem w dłoni, czując, jak cała ta „okazja życia” właśnie pokazuje mi środkowy palec.

To jest niemożliwe

Nie wiem, ile minut stałem nad stołem. Wpatrzony w ten klocek, który ktoś łaskawie pomalował czarnym markerem, jakby chciał się ze mnie zakpić do końca. Najpierw myślałem, że to pomyłka. Że ktoś w magazynie pomylił paczki. Może moja konsola trafiła do kogoś innego, a ja dostałem część jakiejś zabawki? Ale im dłużej się temu przyglądałem, tym bardziej rozumiałem, że to nie żaden przypadek. To było celowe.

Otworzyłem laptopa, wchodząc na stronę sklepu, z którego zamówiłem sprzęt. Ładowała się dłużej niż zwykle. W końcu ukazał mi się biały ekran z komunikatem: „Strona nie istnieje”. Odświeżyłem. To samo. Spróbowałem wejść przez historię przeglądarki. Nic. Poczta – cisza. Żadnej odpowiedzi na moją wiadomość z pytaniem o opóźnienie w dostawie.

Serce zaczęło mi bić szybciej. Zalogowałem się do banku. Przelew poszedł. Prawie trzy tysiące złotych. Za kawałek drewna.

– Nie, nie... to niemożliwe – powtarzałem bezgłośnie, jakby każde słowo mogło cofnąć czas.

Wściekłość i wstyd zaczęły rosnąć we mnie jednocześnie. Przypomniałem sobie, jak chwaliłem się Bartkowi, jak z dumą mówiłem o dealu życia. A teraz miałem zostać z tym sam? Zrobiłem zdjęcia klocka i opakowania. Napisałem oficjalną reklamację. Dodałem numer zamówienia, dokładny opis. Wysłałem. Chwilę później dostałem automatyczną odpowiedź: „Nie udało się dostarczyć wiadomości. Odbiorca nie istnieje”. Poczułem, jak moje ręce zaczynają się trząść. To nie była już zwykła wpadka. To była pułapka. I właśnie w nią wlazłem jak naiwniak.

Zawód większy niż cena

Jeszcze tego samego wieczoru opowiedziałem o wszystkim Bartkowi. Spodziewałem się, że mnie wyśmieje, może rzuci jakiś tekst w stylu „A nie mówiłem?”, ale ku mojemu zdziwieniu zareagował inaczej.

Stary, to wygląda na grubszą akcję. Takie sklepy wyskakują zawsze przed Black Friday. Wiesz, ile osób się na to łapie?

– A ty skąd to wiesz? – zapytałem, z trudem panując nad emocjami.

– W zeszłym roku mój kuzyn zamówił smartfona. Też super promocja. Dostał latarkę z bazaru i ulotkę o zdrowym stylu życia. Pieniądze przepadły. Zgłaszał na policję, ale wiadomo, jak to się skończyło.

Zamilkłem. Zacząłem szukać podobnych historii w internecie. Faktycznie – fałszywe sklepy, wyprzedaże znikąd, reklamy targetowane na emocje. Wszystko się zgadzało. A ja w to wszedłem z uśmiechem jak głupi do sera.

Przez kolejne dni tłumaczyłem sobie, że może jeszcze coś się wyjaśni. Że sklep wróci, że to jakaś pomyłka, że może to był żart kuriera. Ale z każdą godziną nadzieja gasła. Wysłałem zgłoszenie do banku, próbowałem uruchomić chargeback, ale minął już termin. Wysłałem zgłoszenie do rzecznika konsumentów. Do dzisiaj nie dostałem odpowiedzi.

Najgorsze przyszło jednak później, gdy musiałem przyznać się rodzicom. Kupno tej konsoli miało być moim „dorosłym wyborem”, pierwszym większym zakupem, który zrobiłem za oszczędności z ostatnich miesięcy. Tata poklepał mnie po ramieniu i powiedział:

– Każdy kiedyś daje się nabrać. Ważne, żeby nauczyć się na błędach.

Ale nie da się zaprzeczyć – bolało. I nie tylko w portfelu.

Nikt nie mógł mi pomóc

Po tygodniu bez odpowiedzi postanowiłem, że nie odpuszczę. Może i wyglądałem jak idiota, który dał się złapać na zbyt piękną okazję, ale chciałem chociaż spróbować odzyskać część pieniędzy. Wysłałem zgłoszenie na policję, złożyłem zawiadomienie o oszustwie. Policjant, który mnie przyjął, spojrzał na mnie z mieszaniną politowania i znużenia.

– I ilu takich jak pan mamy w tym tygodniu? – mruknął, klikając coś w komputerze. – Black Friday to dla oszustów jak żniwa.

– Ale przecież mają moje dane! – zacząłem podniesionym głosem. – Przelew, numer konta odbiorcy, strona, maile...

– Proszę pana, te dane prowadzą donikąd. Firma zarejestrowana na słupa, konto już zamknięte. Strona? Stworzona trzy tygodnie temu, teraz nieaktywna. To jak szukanie igły w stogu siana.

Poczułem się, jakbym dostał drugim klockiem w twarz. Wyszedłem z komendy bardziej przygnębiony niż wszedłem. Tego wieczoru usiadłem przy stole z klockiem w dłoni, jakbym próbował zrozumieć, jak coś takiego mogło się wydarzyć. Dla beki wrzuciłem zdjęcie na forum miłośników gier, zatytułowane: „Limitowana edycja w pełni drewniana”.

Nie spodziewałem się, że zdjęcie zbierze setki reakcji. Ludzie zaczęli udostępniać, komentować, niektórzy pisali swoje podobne historie. Ktoś nawet zaproponował, że kupi ode mnie ten klocek jako... pamiątkę. Ironia losu – jedyny zysk z całej tej akcji miałem dzięki poczuciu humoru internautów.

Ale wewnętrznie wciąż się gotowałem. Czułem się jak frajer. Bo przecież wystarczyło tylko sprawdzić sklep. Zanim kliknąłem. Zanim zaufałem. Zanim straciłem.

Nie będę korzystać z okazji

Od tamtej chwili minęło kilka miesięcy. Klocek trzymam do dziś – nie jako pamiątkę, ale jako przestrogę. Leży na półce, tuż obok laptopa, i za każdym razem, gdy mam ochotę „upolować okazję”, rzuca mi nieme spojrzenie: „Pamiętasz mnie?”.

Znajomi się śmieją, że „tyle szumu o drewienko”, ale dla mnie to nie chodzi o sam przedmiot. To symbol zaufania, które ktoś cynicznie wykorzystał. Symbol mojej naiwności i pośpiechu, który kosztował mnie kilka miesięcy oszczędzania. Ale może dobrze, że to był tylko klocek, a nie jakaś poważniejsza inwestycja.

Od tamtej pory, zanim kupię cokolwiek w internecie, sprawdzam wszystko trzy razy. Czytam opinie, szukam adresów, patrzę na datę utworzenia strony. Nawet jeśli coś wygląda jak spełnienie marzeń – wciskam hamulec. Nauczyłem się, że im bardziej coś błyszczy, tym większe prawdopodobieństwo, że to tylko dobrze wypolerowane kłamstwo.

I wiecie co? Paradoksalnie – właśnie przez tę historię dostałem nową pracę. Mój post o oszustwie zyskał taką popularność, że odezwała się do mnie firma zajmująca się cyberbezpieczeństwem. Zaproponowali współpracę przy kampanii edukacyjnej o zakupach w sieci. Opowiedziałem swoją historię przed kamerą, a potem zostałem z nimi na dłużej – jako osoba, która wie, jak to jest być po tej drugiej stronie.

Nie odzyskałem pieniędzy. Ale odzyskałem kontrolę. I coś ważniejszego – dystans do siebie. Nie jestem już naiwniakiem. I więcej nie klikam „Kup teraz” bez zastanowienia.

Kamil, 29 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama