Reklama

Kiedy przyjechałam na wieś, byłam pewna, że właśnie zaczynam najlepszy rozdział mojego życia. Dom z drewnianymi okiennicami, ogródek pełen kwiatów, a w tle tylko śpiew ptaków. Nie hałas ulicy, nie sąsiedzi za ścianą, nie klaksony i smród spalin. Tylko ja, natura i świeże powietrze. Przynajmniej tak to sobie wyobrażałam.

Reklama

Pierwsze dni w wynajmowanym domu były bajką. Budziłam się, przeciągałam, wdychałam rześkie powietrze i mówiłam sobie: „Anka, to była najlepsza decyzja w twoim życiu!”. A potem przyszła pierwsza prawdziwie ciepła wiosenna noc. Otworzyłam okno, żeby nacieszyć się zapachem budzącej się ziemi. I wtedy… poczułam to. Coś między gnijącą kapustą a mokrym psem. Smród tak intensywny, że zatkało mi dech w piersiach. To był moment, w którym zrozumiałam, że wiejska sielanka to jedno, ale życie obok obory Józka – to zupełnie inna historia.

Za płotem miałam krowy

– No dobra, przyznaję, jest tu ładnie. Ale serio nie brakuje ci miasta? – Kasia przeciągnęła się na leżaku, upijając łyk kawy.

– Ani trochę! – westchnęłam, rozglądając się z dumą po swoim ogrodzie. – Tu jest cisza, natura, a powietrze… Boże, jak tu się oddycha!

– No właśnie – Kasia zmarszczyła nos. – A co to za zapach?

Przez chwilę nie rozumiałam, o co jej chodzi. Ale po sekundzie… Bum! Uderzyło mnie jak pięść w twarz. Gęsty, mdlący smród wtargnął mi do nosa, oplótł płuca i wycisnął łzy z oczu. Zaczęłam nerwowo machać ręką, jakbym mogła odpędzić ten fetor.

– Eeee… – wydukałam, czując, jak kawa nagle traci cały swój urok. – To pewnie coś chwilowego…

Kasia spojrzała na mnie z politowaniem.

– „Chwilowego”? Anka, ten zapach ma własne życie! I sądząc po intensywności, przeżywa właśnie swoją drugą młodość.

– Przestań, to pewnie tylko… – Zawahałam się, bo sama nie wierzyłam w to, co mówię.

Na domiar złego w tej chwili zza płotu dobiegło wesołe „prrrrrrt!”, a potem zadowolone muczenie. Józek, mój sąsiad, właśnie wypuszczał krowy z obory.

Kasia parsknęła śmiechem.

No to masz, kochana, swoją wiejską idyllę!

Nie odpowiedziałam. Wpatrywałam się w niebo, próbując przypomnieć sobie, dlaczego tak bardzo chciałam tu zamieszkać. Bo nagle miałam wrażenie, że chyba coś mi umknęło.

Ciągle śmierdziało

Smród nie był chwilowy. Towarzyszył mi od rana do wieczora, wciskał się w każdą szczelinę domu, osiadał na ubraniach i kocu na kanapie. Codziennie rano otwierałam okno w nadziei, że może nocny wiatr przyniósł ulgę. I codziennie czekało mnie to samo – fala odoru, która uderzała w twarz jak otwarta dłoń.

Pewnego dnia, kiedy szłam do sklepu, natknęłam się na Józka. Stał przy płocie, wytarty kapelusz zsunięty na czoło, w dłoni widelec do siana.

– Dzień dobry, panie Józku! – zaczęłam ostrożnie. – Mam takie pytanie… Czy to normalne, że tu tak… śmierdzi?

Józek uniósł brew, a potem roześmiał się tak, że aż mu się brzuch zatrząsł.

– A jak ma pachnieć, jak nie krowim łajnem? To zapach prawdziwej wsi, panienko!

– No tak, ale może da się coś zrobić, żeby nie było aż tak… intensywnie?

– Co? – spojrzał na mnie jak na wariatkę. – Zatyczki do nosa niech se panienka kupi!

Chciałam odpowiedzieć, ale Józek już szedł w stronę obory, wciąż się śmiejąc. Stałam jak posąg, czując, jak wiatr przynosi kolejny podmuch „prawdziwej wsi”. Musiałam znaleźć sposób, żeby tu w ogóle przeżyć.

Chciałam, żeby pachniało

Nie poddałam się od razu. Szukałam rozwiązań. W internecie znalazłam jakieś ekologiczne sposoby na neutralizację zapachów, kupiłam świece zapachowe, nawet zainwestowałam w drogi odświeżacz powietrza. Nic nie działało. Smród był jak nieproszony gość – nie dało się go wyrzucić.

W końcu, zdesperowana, napisałam skargę do gminy. Odpowiedź przyszła szybko: „Wieś to teren rolniczy. Hodowla zwierząt jest jego naturalnym elementem. Brak podstaw do interwencji.” Czyli tłumacząc na prostszy język: „Nie podoba się? Wyprowadź się.”

Postanowiłam porozmawiać z kimś innym i trafiłam do Andrzeja, właściciela lokalnego sklepu.

– Panie Andrzeju, jak wy to wytrzymujecie? – zapytałam, chwytając się ostatniej deski ratunku.

– A my tego nawet nie czujemy – wzruszył ramionami.

– Nie czujecie?!

To się nazywa aklimatyzacja, kochana.

– To ja się chyba nigdy nie zaaklimatyzuję…

Andrzej uśmiechnął się pod nosem.

– Wielu już tak mówiło. Niektórzy zostali, inni wrócili do miasta. Jak pani myśli, gdzie pani skończy?

To pytanie siedziało mi w głowie przez całą noc. A rano, kiedy kolejny podmuch smrodu wdarł się do mojego domu, zaczęłam się zastanawiać, czy rzeczywiście się tu nadaję.

Miałam dość

Pewnej nocy obudziłam się, dusząc się we własnym łóżku. Nie dlatego, że miałam koszmar. Po prostu smród był tak intensywny, że wdarł się do mojej sypialni jak złodziej. Miałam wrażenie, że mam krowie łajno pod nosem, że osadza mi się na skórze, na włosach, że nim przesiąkam.

Wpadłam w panikę. Wyskoczyłam z łóżka, rzuciłam się do okna i zatrzasnęłam je z hukiem. To nic nie dało. Fetor już był w środku. W pokoju. W pościeli. W mojej piżamie.

Nie wytrzymałam. Chwyciłam telefon i wykręciłam numer Kasi.

– Kasia… ja tu umieram – wysapałam, ledwo łapiąc oddech.

– Anka, co się dzieje?! – zaniepokoiła się od razu.

– Nie wytrzymam. Nie dam rady. Ja tu dłużej nie zostanę – wyrzuciłam jednym tchem.

Po drugiej stronie zapadła chwila ciszy, a potem usłyszałam:

– A nie mówiłam?

– Nie drwij, tylko przyjedź po mnie.

Kilka dni później pakowałam walizki. Kiedy wychodziłam, spojrzałam ostatni raz na swój wymarzony dom. Może i był piękny, może i był otoczony naturą… Ale teraz już wiedziałam, że nie wszystko wygląda jak na Instagramie. Wieś jest cudowna pod warunkiem, że nie śmierdzi.

Wróciłam do miasta

Gdy wysiadłam z auta w centrum miasta, odruchowo wciągnęłam powietrze. Spaliny. Mokry asfalt. Zapach budki z kebabem i piekarni na rogu. I wiesz co? To było najpiękniejsze, co czułam od miesięcy.

Kasia patrzyła na mnie z rozbawieniem.

No i jak, wracasz do cywilizacji? – zagadnęła, opierając się o bagażnik.

– Wracam. I już nigdy więcej nie dam się nabrać na wiejską sielankę – westchnęłam, wyciągając walizkę.

Zamieszkałam u Kasi na jakiś czas, a potem znalazłam sobie kawalerkę. Malutką, ale za to w bloku, gdzie jedyny zapach, jaki czułam, to obiad gotowany przez sąsiadkę. Po kilku tygodniach wyjęłam z szafy swój płaszcz i zdałam sobie sprawę, że nadal czuć go krowami.

– Anka, co ty robisz?! – Kasia przybiegła do łazienki, kiedy wrzucałam ubrania do wanny i polewałam je całą butelką płynu do prania.

– Muszę się tego pozbyć – wycedziłam. – Inaczej nigdy nie poczuję się wolna!

I wiesz co? Może i nie nauczyłam się życia na wsi. Może i nie miałam odporności na wiejskie zapachy. Ale nauczyłam się jednego – zanim podejmiesz wielką życiową decyzję, sprawdź, jak pachnie twoje marzenie.

Anka, 32 lata

Czytaj także: „Po latach samotności zakochałem się w młodszej kobiecie. Dzieci kpią, że to kaprys, a ja chcę kochać i być kochanym”
„Ojciec był moją skarbonką, lecz w końcu stracił cierpliwość. Niech nie liczy, że będę mu zmieniał pampersy na starość”
„Patrzyłam, jak kwitną tulipany, a mój mąż więdnie. Czułam, że ukrywa jakiś sekret i miałam rację”

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama
Loading...