„Cieszyłam się, gdy podpisaliśmy wspólny kredyt na mieszkanie. Szybko jednak zrozumiałam, że to pułapka bez wyjścia”
„Kupowaliśmy mieszkanie, nasze własne. Trzypokojowe, w nowym budownictwie. Paweł mówił, że w jednym z pokojów zrobi sobie biuro, bo czasem pracuje zdalnie. Ja marzyłam o ścianach w kolorze oliwkowym i stole z litego drewna w kuchni”.

- Redakcja
Nigdy nie uważałam się za naiwną. Pracuję w biurze rachunkowym, liczę ludziom pieniądze, rozliczam podatki – trudno być bardziej twardo stąpającą po ziemi. A jednak gdy Paweł zaproponował, żebyśmy wzięli kredyt razem, nie wahałam się ani chwili. Przecież byliśmy parą od dwóch lat. Kochaliśmy się, mieliśmy wspólne plany i psa wziętego ze schroniska. W mojej głowie wspólny kredyt to był jak oświadczyny – symbol, że jesteśmy razem na dobre i złe.
Byłam szczęśliwa
Siedzieliśmy przy wielkim stole w banku, z kubkami kawy z automatu i plikiem dokumentów do podpisania. Paweł szturchnął mnie łokciem i szepnął:
– Czujemy się jak dorośli, co?
Zaśmiałam się.
– Jakbyśmy złapali Boga za nogi – odpowiedziałam.
Naprawdę tak się czułam. Kupowaliśmy mieszkanie, nasze własne. Trzypokojowe, w nowym budownictwie. Paweł mówił, że w jednym z pokojów zrobi sobie biuro, bo czasem pracuje zdalnie. Ja marzyłam o ścianach w kolorze oliwkowym i stole z litego drewna w kuchni.
Na początku mieliśmy wtedy zwyczaj wspólnego gotowania. On siekał cebulę, ja stałam przy patelni. Słuchaliśmy tej samej playlisty, z tymi samymi żartami przy każdej piosence. Przez chwilę naprawdę wierzyłam, że to wszystko ma sens. Ale potem coś się zaczęło zmieniać. Najpierw był tylko jeden wieczór, kiedy wrócił o jedenastej, nie mówiąc, że idzie z kolegami. Potem przestał mnie pytać, czy chcę obejrzeć z nim film. A ja coraz częściej milczałam.
Nie mogłam uwierzyć
To było w środę. Wszedł do mieszkania później niż zwykle, ciszej niż zwykle, jakby próbował zniknąć, zanim go zauważę. Ale zauważyłam. Siedziałam przy stole z laptopem, przeglądałam faktury, bo księgowość wciąga się ze sobą do łóżka, nawet jak się bardzo nie chce.
– Możemy pogadać? – zapytał, nie patrząc mi w oczy.
Zamarłam. Serce zabiło mi mocniej, ale wciąż miałam nadzieję, że to coś zwyczajnego. Może zmienia pracę, może chce wyjechać gdzieś na weekend, może… cokolwiek, tylko nie to.
– Jasne. Co się dzieje?
Usiadł naprzeciwko. Oparł łokcie o blat i przez chwilę milczał, jakby próbował poukładać słowa.
– To już nie działa, Kinga.
Zanim dotarło do mnie, co właściwie powiedział, wypaliłam:
– Co nie działa?
– My. To wszystko. Ja… Ja się duszę.
To był koniec
Nie potrafiłam wydusić słowa. Czekałam, aż się zaśmieje, powie, że żartuje, że to eksperyment psychologiczny albo prowokacja. Nic z tych rzeczy.
– Nie mogę tak żyć, Kinga. Czuję się uwięziony.
– Uwięziony? W czym? W mieszkaniu, które razem wybraliśmy?
– W tym wszystkim. Ty i ten kredyt to już nie moje życie.
Chciałam coś powiedzieć, coś, co go zatrzyma, co przypomni mu o tych wszystkich planach, o wspólnych zakupach, o tym, jak marzyliśmy o tarasie, na którym posadzimy zioła. Ale nic nie przyszło mi do głowy. On już był daleko. Wstał, zdjął kurtkę z wieszaka i bez słowa ruszył do drzwi.
– Paweł, zaczekaj. Porozmawiajmy. Przecież mamy kredyt. To nie tak łatwo… – powiedziałam cicho, jakby każde słowo musiało się przebijać przez wodę.
Zatrzymał się tylko na sekundę.
– To twoje życie, Kinga. Ja już dawno z niego wyszedłem. Tylko nie miałem odwagi ci powiedzieć.
Zamknęły się za nim drzwi. Stałam jak wmurowana. Nie płakałam. Nawet nie krzyczałam. Słyszałam tylko echo jego kroków na klatce schodowej i czułam, że za chwilę wszystko będzie inaczej.
Nie radziłam sobie
Na początku łudziłam się, że to tylko chwilowe. Że wróci, przemyśli, że może to jakiś kryzys. Przez dwa tygodnie nie zdejmowałam jego bluzy z krzesła w przedpokoju. Potem przestałam mieć siłę czekać.
Rata przyszła jak zawsze – dwudziestego piątego. Przelałam całą pensję i połowę oszczędności. Zadzwoniłam do Pawła. Nie odebrał. Napisałam mu, że zapłaciłam całość, ale że to wspólny kredyt i proszę, żeby zrobił przelew na swoją część. Odpisał dopiero po dwóch dniach: „Kinga, przecież wiedziałaś, że sobie nie radzę. To była twoja decyzja, twoje mieszkanie”. To nie było moje mieszkanie. Podpisywaliśmy razem.
Zadzwoniłam do mamy. Nie chciałam płakać, ale głos mi zadrżał, zanim w ogóle powiedziałam, o co chodzi.
– Mamo, potrzebuję pożyczki. Komornik może zająć mi pensję.
– A nie mówiłam, żeby nie brać kredytu z chłopakiem? Trzeba było pomyśleć wcześniej.
– Ale to przecież było kilka lat temu, byliśmy razem, planowaliśmy…
– Właśnie. Wy planowaliście. Nie ja.
– W takim razie rozumiem – powiedziałam i się rozłączyłam.
Nikt mi nie pomógł
Pismo przyszło rano. Biała koperta, zwykła czcionka, tylko stempelek inny niż zazwyczaj. W pracy otworzyłam je ukradkiem, pod biurkiem. Ręce mi drżały. „Zajęcie wynagrodzenia z tytułu niespłacanego kredytu hipotecznego”. Nawet nie zdążyłam dojść do końca, już wiedziałam, co to znaczy.
Dwie koleżanki z działu rozmawiały o wakacjach, jedna mówiła, że może w tym roku Hiszpania. A ja zastanawiałam się, czy starczy mi na chleb w kolejnym miesiącu. Nikt nie zauważył, że przez godzinę siedziałam wpatrzona w ekran, nie klikając ani razu.
Zadzwoniłam do Pawła. Odebrał, ale jego głos był zimny, jakbyśmy rozmawiali służbowo.
– Paweł, komornik zabrał mi pensję. Nie dam rady sama.
– Nie każ mi wracać do tego tematu. Ty chciałaś to mieszkanie.
– Ty też je chciałeś.
– Kiedyś. Teraz chcę mieć spokój.
I się rozłączył. Myślałam o tym, że nie mam już nikogo. O tym, że jestem zmęczona, tak bardzo zmęczona. Że nie chodzi już o to, żeby walczyć, tylko żeby przestać się bać. Zaczęłam rozważać sprzedaż mieszkania.
Byłam bezradna
Poszłam do biura nieruchomości z drżącymi rękami. Mężczyzna w garniturze spojrzał na mnie z uśmiechem, jakby sprzedawanie życia w kawałkach było czymś zupełnie zwyczajnym.
– Za tę kwotę nie spłaci pani wszystkiego – powiedział spokojnie.
– Wiem. Ale przynajmniej przestanę się bać listonosza – odpowiedziałam.
Oglądający ludzie chodzili po moim mieszkaniu, zaglądali do szaf, pytali, czy zostawiam lodówkę. Z każdym ich pytaniem czułam, jak coś we mnie się kurczy. Na koniec spakowałam kilka kartonów, zamknęłam drzwi i położyłam klucze na parapecie.
Wynajęłam mały pokój na obrzeżach miasta. Łóżko, biurko i małe okno wychodzące na parking. Zamiast ciszy słyszałam odgłos windy i kapiącą wodę w łazience. Wszystko było tymczasowe, jakby ktoś postawił mnie w cudzym życiu na próbę.
Wieczorem usiadłam na łóżku z telefonem w dłoni. Pisałam i kasowałam słowa, aż w końcu zostało jedno zdanie: „Wszyscy macie rację, tylko ja nie mam gdzie mieszkać”. Wysłałam wiadomość do mamy. Nie czekałam na odpowiedź, wiedziałam, że jej nie będzie. Dorosłość to nie decyzje, tylko konsekwencje. Czasem człowiek może mieć wszystko poukładane, a i tak nie mieć dokąd wrócić.
Kinga, 31 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Marzyłam o zaręczynach jak z bajki, a dostałam pierścionek z automatu. Może zorganizuję wesele w budce z kebabem?”
- „Gdy umarł mój mąż, wszyscy płakali, ale nie ja. Przeżywałam tak nietypową żałobę, że aż córka przyszła mnie zbesztać”
- „Chciałam, by córka chodziła na basen. Teściowa uznała, że jestem rozrzutna, a nowoczesne mamusie daleko nie zajdą”

