Reklama

Codziennie budziłam się pierwsza i kładłam się spać ostatnia. Moje dni były wypełnione obowiązkami, których nikt poza mną nie zauważał. Śniadanie na stole, dzieci do szkoły, pranie, sprzątanie, gotowanie, zakupy, a potem znowu kolacja, zmywanie i szykowanie wszystkiego na kolejny dzień. Robiłam to wszystko z automatu, bez słowa, jakby to była moja jedyna rola w tym domu. Nikt nie pytał, czy mam siłę, ochotę albo choćby chwilę dla siebie. Moje potrzeby były zawsze ostatnie, jeśli w ogóle ktoś o nich pamiętał.

Wstaję pierwsza, zasypiam ostatnia

Budzik zadzwonił o 5:45. Zawsze ustawiałam go wcześniej, żeby mieć chwilę ciszy zanim cały dom się obudzi. Ale tak naprawdę nie miałam już siły. Otworzyłam oczy i przez moment patrzyłam w sufit. Myśl o kolejnych zadaniach przyprawiała mnie o duszność. Wstałam. Zeszłam do kuchni, wstawiłam wodę na kawę, potem jajka dla dzieci, kanapki dla męża, termos z herbatą dla teściowej. Pralka już była zaprogramowana – jedno kliknięcie i ruszyła.

– Wstawajcie, już szósta trzydzieści – zawołałam, otwierając drzwi do pokojów. – Śniadanie gotowe.

Nikt nie odpowiedział. Cisza, jakbym mówiła do ścian. Po chwili zaczęły się odgłosy przewracania się w łóżkach, ziewania, marudzenia. W kuchni ustawiłam talerze i czekałam, aż zaczną schodzić się po kolei.

– Mamo, a gdzie moja niebieska bluza? – zapytał syn z pretensją, jakby to był mój obowiązek, by znać miejsce każdego ubrania w tym domu.

– W szafie. Tak jak zostawiłeś – odpowiedziałam spokojnie, choć w środku kipiałam.

Mąż przyszedł ostatni, w garniturze, z telefonem przyklejonym do ucha. Bez słowa usiadł i sięgnął po jajko. Nie zapytał, czy spałam dobrze. Czy coś mnie boli. Czy może chcę usiąść. Kiedy wszyscy wyszli, zostałam sama. Z kubkiem zimnej kawy i stertą naczyń w zlewie. Miałam wrażenie, że moje istnienie zaczyna się i kończy w tej kuchni.

Ciągle czegoś szukają

Dzień wyglądał jak kopia wczorajszego. Wróciłam z pracy szybciej, żeby jeszcze zdążyć ogarnąć mieszkanie przed powrotem reszty. Zrzuciłam buty, ledwo wchodząc do przedpokoju, bo na podłodze walały się plecaki, kurtki i jakieś papierki po batonikach. Westchnęłam ciężko i zaczęłam zbierać wszystko z ziemi.

W kuchni jak zwykle: okruchy na stole, kubki po herbacie, pusta lodówka. Zrobiłam szybki przegląd szafek i wyjęłam kilka rzeczy, z których dało się sklecić obiad. Ryż, warzywa, resztka kurczaka – wystarczy. Zanim zdążyłam wszystko ugotować, drzwi się otworzyły.

– Mama, a gdzie są moje skarpetki? – wrzasnął młodszy syn z przedpokoju, jakby dom miał piętnaście pięter.

W twojej szufladzie, jak zawsze – odpowiedziałam, nie odrywając wzroku od garnka.

– Tam nie ma! – zawołał znów, ale już nie odpowiedziałam. Ugotuję, podam, a potem może wreszcie usiądę. Choćby na pięć minut.

Do kuchni wszedł mąż. Rzucił torbę na podłogę, przetarł ręką czoło.

– Długo jeszcze z tym obiadem? Jestem głodny jak wilk.

Odwróciłam się i spojrzałam na niego. Stał i patrzył na mnie, jakbym była kelnerką.

– Jeszcze dziesięć minut. Może pomógłbyś nakryć do stołu?

Wzruszył ramionami i wyszedł. Czułam, jak coś mnie ściska od środka. Nawet prosta prośba to za dużo.

Wszyscy patrzą w telefony

Postawiłam na stole miski z gorącym jedzeniem, nalałam wszystkim kompotu i zawołałam:

– Kolacja!

Cisza. Tylko odgłosy gier i filmików dochodzące z salonu. Przetarłam dłonie w ręcznik i podeszłam do pokoju. Synowie leżeli rozwaleni na kanapie, każdy z nosem w telefonie. Mąż siedział w fotelu, przeglądając coś na laptopie.

– Kolacja stygnie – powiedziałam nieco głośniej.

– Już idziemy – rzucił jeden z chłopców bez odrywania wzroku od ekranu.

Zaczekałam minutę, dwie. W końcu usiadłam sama przy stole. Zaczęłam jeść, bo wiedziałam, że jak nie teraz, to potem już nie znajdę chwili. Po kilku minutach w końcu zaczęli się schodzić. Mąż przyszedł pierwszy, odłożył laptop, ale zaraz położył telefon obok talerza.

– Dobre – mruknął, mieszając widelcem w ryżu. – Ale trochę słone.

Zamiast odpowiedzieć, tylko przytaknęłam głową. Synowie weszli chwilę później, śmiejąc się z czegoś. Jeden usiadł z tabletem na kolanach, drugi oglądał coś na telefonie pod stołem.

– Odłóżcie to chociaż na czas jedzenia – poprosiłam.

– Ale to tylko jeden odcinek! – jęknął starszy.

Zamilkłam. Nie miałam siły się kłócić. Czułam się niewidzialna, jak automat do wydawania posiłków. Kiedy zebrali się od stołu, zostałam sama z talerzami. Znowu. Przez chwilę siedziałam w ciszy, po czym wstałam i zaczęłam sprzątać.

Święta to więcej pracy

Zbliżały się święta. Dla innych czas radości, dla mnie – stres, napięcie i potrójna dawka obowiązków. Lista zakupów, pieczenie, sprzątanie, dekoracje. Wszystko spadło na mnie. Nie dlatego, że tak sobie zażyczyłam. Po prostu... nikt inny się nie poczuwał.

– Co upieczesz na święta? – zapytała teściowa, siedząc przy stole i popijając herbatę.

– Makowiec, sernik, piernik. Może jeszcze coś z kremem.

– O, dobrze. Z kremem lubię. I te paszteciki, co były w zeszłym roku. Pamiętasz?

– Pamiętam – odparłam krótko.

Nie zapytała, czy mam kiedy. Czy dam radę. A ja już wiedziałam, że będę zarwana, z podkrążonymi oczami, myjąc okna o drugiej w nocy. Mąż oznajmił, że na wigilię zaprosił swoich rodziców i siostrę z dziećmi.

– Trzeba się pokazać z dobrej strony – dodał, jakby to był jakiś konkurs.

Spojrzałam na niego zmęczonym wzrokiem.

– A pomożesz mi chociaż coś przygotować?

– Kochanie, przecież ty robisz to najlepiej. Po co mam psuć?

Poczułam w gardle gulę. „Po co psuć” – znaczyło: „Zrób wszystko sama, jak zawsze”. W wigilię, kiedy goście usiedli przy suto zastawionym stole, ja jeszcze kończyłam mieszać barszcz w kuchni. Weszłam do salonu z półmiskami, nikt nie wstał, nie pomógł. Tylko spojrzenia: czy wszystko jest na czas, czy barszcz nie za słony.

Czy ja też się liczę?

To było zwykłe popołudnie. Wróciłam do domu, rozładowałam zgrzewki z wodą, wyniosłam śmieci i zabrałam się za robienie obiadu. Mąż wrócił chwilę później, rzucił buty na środku korytarza, a torbę na fotel.

– Padam. Co na obiad?

Zupa pomidorowa i zapiekanka.

– Znowu pomidorowa? – mruknął z niezadowoleniem.

Nie odpowiedziałam. Zaczęłam nakładać zupę do talerzy. Chwilę później wpadli chłopcy, rozbawieni, krzycząc jeden przez drugiego. Ktoś zrzucił plecak na ziemię, ktoś strącił kubek.

– Uspokójcie się, proszę – powiedziałam cicho. – Właśnie kończę obiad.

– Mamo, możesz potem zrobić mi pranie? Nie mam spodni na jutro.

– Mamo, a dasz mi pieniądze na kino?

– Kochanie, a widziałaś mój zegarek?

Każdy czegoś chciał. Każdy czegoś ode mnie potrzebował. A ja? Czy ktoś zapytał, jak się czuję? Czy dobrze spałam? Czy boli mnie głowa? Usiadłam przy stole i spojrzałam na nich. Wszyscy zajęci sobą. Przez chwilę miałam wrażenie, że mnie nie widzą. Że mogłabym zniknąć, a oni nawet by nie zauważyli.

– A może ja też mam jakieś potrzeby? – powiedziałam nagle.

Zapadła cisza. Patrzyli na mnie, jakby pierwszy raz usłyszeli mój głos.

Nie jestem tylko od gotowania i sprzątania – dodałam.

Po raz pierwszy od dawna poczułam, że muszę coś zmienić.

Może coś przemyślą

Po tej kolacji nie posprzątałam. Zostawiłam talerze, garnki, okruchy na stole. Weszłam do sypialni, zamknęłam drzwi i usiadłam na łóżku. Nie płakałam. Nie krzyczałam. Po prostu siedziałam w ciszy, jakby pierwszy raz od lat ktoś mi ją podarował.

Następnego dnia wstałam później. Nie zrobiłam śniadania, nie obudziłam dzieci. Zamiast tego wypiłam kawę – ciepłą, do końca – i poszłam na spacer. Przez godzinę nikt nie zadzwonił, nikt niczego nie chciał. Wróciłam do domu i zobaczyłam, że mąż sam naszykował dzieciom kanapki. Z kuchni dochodził dźwięk zmywarki.

– Wszystko w porządku? – zapytał niepewnie, gdy mnie zobaczył.

– Tak. Po prostu nie jestem już służącą – odpowiedziałam spokojnie.

Od tamtej pory wiele się zmieniło. Nie dlatego, że wszyscy nagle stali się idealni. Ale ja przestałam pozwalać, by mój czas i energia były marnowane. Zaczęłam mówić „nie”. Zaczęłam prosić o pomoc. I, co najważniejsze, przestałam się za to wstydzić. Dom to nie hotel. A matka to nie personel sprzątający. Nauczyłam się dbać o siebie, bo nikt inny nie zrobi tego za mnie. Teraz wiem, że jestem ważna. I że mam prawo do odpoczynku, radości i… zwyczajnego bycia człowiekiem.

Aldona, 41 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama