„Ciągle czekam na wnuki, ale moja synowa to pani wygodnicka. Nie chce mieć dziecka, bo zabraknie jej czasu na kosmetyczkę”
„– Czasem myślę, że nie zdążę poznać swoich wnuków, jeśli będziecie tak długo zwlekać – rzuciłam z uśmiechem, który miał rozładować napięcie. Ale zamiast rozładować, napięcie tylko się pogłębiło. – Mamo, ale dlaczego ty ciągle o tym? – Weronika zmarszczyła brwi. – Przecież to nasza sprawa. Nie twoja”.

- Redakcja
Nigdy nie miałam wygórowanych oczekiwań wobec życia. Pracowałam, dbałam o dom, wychowałam syna najlepiej, jak potrafiłam. Nie chciałam willi z basenem ani wakacji w tropikach. Jedyne, o czym marzyłam, to doczekać się wnuków. Tak po prostu – żeby w domu znowu było słychać śmiech dziecka, żeby upiec szarlotkę dla kogoś małego i ważnego. Ale mój syn ożenił się z kobietą, która – choć elegancka i zadbana – zdaje się nie mieć żadnych planów związanych z macierzyństwem. Mija już dziesięć lat, a ja nadal czekam. I coraz częściej zadaję sobie pytanie: czy się w ogóle doczekam?
Manicure ważniejszy niż pieluchy
Zaczęłam podejrzewać, że coś jest nie tak, kiedy na każde święta dostawałam od Weroniki kosmetyki z drogerii. Kremy pod oczy, balsamy, maseczki – jakby chciała mi dyskretnie zasugerować, że się starzeję. Ale to nie podarunki mnie bolały, tylko jej podejście do życia. Wszystko musiało być ładne, modne, wygodne. Dziecko? Nie mieściło się w tym obrazku.
– No wiesz, teraz to trzeba mieć czas na siebie – powiedziała mi przy kawie, przeglądając coś w telefonie. – Ja mam tyle planów… jeszcze nie pora.
Zacisnęłam usta. Wiedziałam, że nie mogę się narzucać, ale serce rwało mi się do tego tematu.
– Ale przecież jesteście już tyle lat po ślubie – odezwałam się spokojnie. – Macie pracę, mieszkanie… Czego wam brakuje?
Weronika wzruszyła ramionami i odłożyła telefon.
– Nam niczego. Dziecko zmieniłoby wszystko. Na razie chcemy się sobą nacieszyć. A ja w końcu znalazłam czas, żeby zadbać o siebie. Masaże, zabiegi... to też ważne.
Nie potrafiłam jej zrozumieć. Czas dla siebie? Czy dziecko to koniec wszystkiego? Dla mnie to był początek. Ale chyba mówimy różnymi językami.
Zamiast wózka – nowa torebka
Był czerwcowy weekend, jeden z tych naprawdę upalnych. Zaprosiłam ich na obiad – zrobiłam schabowego, ogórkową, a na deser ciasto z rabarbarem. Maciek z Weroniką przyjechali trochę spóźnieni, jak zwykle. Ona wsiadła z auta powoli, ostrożnie, żeby nie pognieść swojej jasnej sukienki. Miała na ramieniu nową torebkę, rzucającą się w oczy. Błyszcząca, z wielkim logo.
– Zobacz, mamo, Weronika kupiła sobie prezent – zażartował Maciek, kiedy wchodzili do domu.
– Musiałam. Widziałam ją w jednej reklamie. I wyobraź sobie, była na przecenie – dodała Weronika z uśmiechem. – Tylko tysiąc osiemset!
Prawie zakrztusiłam się herbatą. Tysiąc osiemset za torebkę?! Próbowałam się nie odezwać, nie dać po sobie poznać, co myślę. Ale przypomniałam sobie, ile kosztował wózek, który kupowaliśmy, kiedy byłam w ciąży. Za mniej niż połowę tej kwoty miałam cały zestaw – wózek, fotelik, łóżeczko i do tego wyremontowane pół mieszkania!
Podaliśmy obiad, rozmawialiśmy o ich pracy, planach wakacyjnych. Bali, potem może Portugalia. W którymś momencie zapytałam cicho:
– A nie myślicie, żeby w końcu... pomyśleć o dziecku?
Zapadła cisza. Maciek spojrzał na Weronikę, jakby czekał, aż to ona odpowie.
– Wiesz, Ireno, to nie jest takie proste – zaczęła. – Mamy teraz inne priorytety. Poza tym, ja nie czuję jeszcze, żeby to był moment. Każda kobieta ma prawo decydować o swoim ciele i życiu, prawda?
Uśmiechnęłam się z wysiłkiem. Prawda. Ale czy ja nie mam prawa marzyć o wnuku?
Rozmowa, która poszła nie tak
Tego dnia nie planowałam poruszać tematu dzieci. Naprawdę. Chciałam tylko wypić z Weroniką herbatę i posiedzieć w ogrodzie. Zrobiłam ciasto jogurtowe z malinami, które zawsze jej smakowało. Było ciepło, pachniało miętą. Usiadłyśmy na leżakach, każda z filiżanką w dłoni. Przez chwilę milczałyśmy, a potem sama nie wiem, dlaczego to powiedziałam.
– Czasem myślę, że nie zdążę poznać swoich wnuków, jeśli będziecie tak długo zwlekać – rzuciłam z uśmiechem, który miał rozładować napięcie.
Ale zamiast rozładować, napięcie tylko się pogłębiło.
– Mamo, ale dlaczego ty ciągle o tym? – Weronika zmarszczyła brwi. – Przecież to nasza sprawa. Nie twoja.
Zaskoczyła mnie tym tonem. Nie krzyczała, ale jej głos był twardy. Nie do dyskusji.
– Bo mi zależy – odpowiedziałam, już trochę ciszej. – Bo to dla mnie ważne. I boję się, że kiedy już będziecie gotowi, może mnie zabraknąć.
Weronika wstała, odstawiła filiżankę na stolik i spojrzała na mnie z góry.
– A może chodzi o to, że chcesz się wtrącać w nasze życie? Bo ja naprawdę mam dość tego tematu. Nie każda kobieta musi być matką. Ja mam prawo wybrać inaczej. I nie jestem mniej wartościowa tylko dlatego, że nie biegam z wózkiem.
Byłam zszokowana. Nie chodziło mi o ocenianie. Chciałam po prostu zrozumieć, dlaczego tak bardzo odrzuca tę myśl. Ale już wiedziałam – rozmowa nie miała sensu. Weronika czuła się osaczona, a ja... ja poczułam się jak intruz.
Mój syn, jej mąż, ja w środku
Parę dni po tamtej rozmowie zadzwonił Maciek. Wiedziałam, że nie bez powodu. Zawsze dzwonił, kiedy coś wisiało w powietrzu.
– Mamo, musimy pogadać – zaczął od razu, bez przywitania. – Ostatnio trochę przesadziłaś z Weroniką. Ona jest rozbita.
Westchnęłam. Poczułam się, jakby to mnie postawiono do kąta.
– Ja tylko zapytałam – odpowiedziałam spokojnie. – Chyba mam prawo mówić, że marzę o wnuku?
– Masz, ale nie w ten sposób. Ciągle wracasz do tego tematu, jakby to była twoja sprawa.
– Bo to też moja sprawa, Maćku! Jesteś moim jedynym dzieckiem. Czy ty nie rozumiesz, że to dla mnie ważne?
Po drugiej stronie zapadła cisza. Po chwili odezwał się spokojniej:
– Rozumiem, naprawdę. Ale musisz dać nam czas. Weronika… ona się boi. Nie chce stracić siebie w tym wszystkim. A ja chcę być po jej stronie.
Zabolało. Wiedziałam, że powinien stać za żoną, ale czy to znaczy, że mnie nie słyszy?
– A moja strona? – zapytałam cicho. – Ja już nie mam czasu, żeby czekać. Nie wiem, ile mi go zostało. Chciałabym chociaż raz potrzymać w ramionach twoje dziecko.
Maciek długo milczał, potem odchrząknął.
– Nie wiem, co ci obiecać. Ale proszę cię… daj nam trochę spokoju. To delikatna sprawa.
Zgodziłam się. A raczej – nie miałam wyjścia. Ale w środku czułam, jak oddalam się od własnego syna. I że coraz mniej mam na cokolwiek wpływ.
Tak jak oni chcą
Z biegiem miesięcy coraz bardziej czułam się, jakby mnie wykreślono z ich świata. Spotkania były coraz rzadsze, rozmowy krótsze, a tematy – bezpieczne, powierzchowne. Nie było już miejsca na pytania o przyszłość. O dziecko nie wspomniałam ani słowem, tak jak prosił Maciek. Trzymałam się z daleka. Ale ten dystans bolał bardziej, niż gdybym się z nimi pokłóciła.
Raz zadzwoniłam do Weroniki z pytaniem, czy nie wpadliby na niedzielny rosół. Powiedziała, że mają plany. Później widziałam na Instagramie jej zdjęcie z kawiarni – z koleżankami, z jakimś deserem o dziwnej nazwie. Tak wyglądały teraz ich priorytety. Maciek wpadł raz sam, coś zostawić. Usiadł na chwilę, wypił herbatę, popatrzył w podłogę. Zapytałam, jak się mają.
– W porządku. Weronika rozkręca jakiś projekt, coś z modą. Ja w pracy po uszy.
– Cieszę się – powiedziałam, choć nie do końca to czułam.
Zanim wyszedł, zapytał jeszcze:
– Mamo, nie miej nam za złe. Każde pokolenie ma swoje tempo. Ty chciałaś być mamą szybko, Weronika ma inne podejście.
Skinęłam głową. Niby miał rację, a jednak coś we mnie krzyczało, że to wymówka. Że chodziło o to, że to ich świat, urządzony po ich myśli, bez miejsca dla mnie. Nie płakałam, kiedy wyszedł. Tylko poszłam podlać pomidory. Tylko tam jeszcze czułam, że coś ode mnie zależy. Że jeszcze mogę coś stworzyć. Choćby owoc na krzaku.
Czy jeszcze się doczekam?
Nie mam żalu. Przynajmniej staram się go nie mieć. Staram się zrozumieć, że świat się zmienił, że teraz kobiety mają wybór, że mogą chcieć czegoś innego niż dziecko. Ale to nie zmienia faktu, że we mnie to pragnienie nie zgasło. Nadal śni mi się, że trzymam maleńką dłoń. Że uczę kogoś zawiązywać buty. Że śmieję się z czyjegoś pierwszego „babciu”.
Na działce postawiłam huśtawkę. Kupiłam ją, choć nikt nie miał na niej siadać. Leży pusta, czasem tylko ptaki przysiadają na jej poręczy. Czasem ja. I wtedy, zamykając oczy, wyobrażam sobie, że tu jest – ten mój wymarzony wnuk albo wnuczka. Słyszę śmiech, tupot małych stóp. Czuję zapach dziecięcego szamponu, choć wokół tylko koper i bazylia.
Maciek coraz rzadziej dzwoni. Weronika nigdy. Nie wiem, czy jeszcze się doczekam, czy nie. Nie mam już wpływu. Czasem słyszę od znajomych: „Po co ci to? Chcesz znowu pieluchy przewijać?” A ja wtedy się uśmiecham i mówię, że chodzi o coś więcej. O przekazanie ciepła, o obecność, o to, żeby mój świat nie kończył się tylko na mnie.
Czasem w lustrze widzę już starszą panią, ale w środku wciąż jestem tą samą kobietą, która kiedyś tuliła swojego syna i śpiewała mu do snu. Dziś śpiewam już tylko sobie. Cicho. Bo może jeszcze kiedyś zaśpiewam komuś innemu.
Irena, 64 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mąż żałuje córce na wycieczkę, a sobie kupuje drogi sprzęt. Faceci są krótkowzroczni, jeśli chodzi o własne wydatki”
- „Moja żona była nudna jak barszcz, więc rzuciłem ją dla młodszej. Po rozwodzie dostrzegłem, że wpadłem we własne sidła”
- „Rozwód na emeryturze to najlepsza decyzja w moim życiu. Po 40 latach kieratu w końcu spakowałam walizkę”

