„Choroba zmusiła mnie usunięcia piersi. Implanty wstawiłam specjalnie dla męża, a on... odszedł do młodszej”
„Mąż dał mi pieniądze na nowe piersi, ale nigdy ich nie dotknął. Powiedział, że sztuczne, nawet najpiękniejsze, go nie pociągają. I jednocześnie ja przestałam go pociągać. Nagle okazało się, że chyba naprawdę w jego oczach byłam piersiami, reszta to był dodatek. No i nie wyglądam już tak, jak kiedyś, a on chce mieć wszystko co najlepsze”.

Dopóki nie zachorowała moja córka, życie było dla mnie świetną zabawą. Nie znałam słowa „poświęcenie”, byłam pogodną egoistką… Moja babcia powiedziała mi kiedyś, że miłość zdziera z człowieka całą warstwę egoizmu, chciejstwa i wygodnictwa… Babcia była już stara – zwłaszcza w oczach szesnastolatki, więc tylko pokiwałam głową, udałam, że przyjęłam tę mądrość do siebie, ale wiedziałam swoje: człowiek ma żyć tak, by mu było dobrze, jak najwygodniej.
Bo żyje się tylko raz
Zwłaszcza że widziałam, jak ta mądrość ułożyła życie babci – poświęcała się najpierw dla męża, potem dla dzieci, a ona sama z tego życia nie miała nic. Postanowiłam więc, że ja będę żyć dla siebie. Patrzyłam tylko na własny interes. Nie uczyłam się za wiele, bo nauka przeszkadzała w cieszeniu się życiem… Praca zbyt męcząca? Nie po to się żyje, by się męczyć…
Jeśli mi jakiś chłopak nie podchodził, rzucałam go natychmiast. Aż spotkałam Romana. Podobał mi się, nawet bardzo. Nie wiem, kiedy sympatia przerodziła się w miłość. A wtedy, nawet gdy okazało się, że nie był idealny – nie myślałam o odejściu. Zwłaszcza że miał głowę na karku i założył własny interes, który prosperował coraz lepiej, z moją pomocą. Po ślubie więc żyło mi się doskonale. Pracowaliśmy razem, podróżowaliśmy, urodziłam dwoje dzieci. Nie trzęsłam się nad nimi jak inne młode matki, bo wciąż chciałam brać z życia najwięcej, jak się da. Chodziłam do kosmetyczki, na fitness, zawsze starałam się wyglądać pięknie. Czytałam najnowsze bestsellery i byłam na bieżąco z premierami filmowymi. Lecz los postanowił zweryfikować moje podejście do życia. Julia, moja młodsza córka, w wieku sześciu lat poważnie zachorowała. I nagle wszystko stało się nieważne – premiery, kosmetyczki, lekcje tańca.
Trzy lata walczyliśmy z chorobą
Szpitale, chemioterapia, remisje i nawroty. Rozpacz i radość. W końcu się udało. Rak został pokonany, a ja już nie byłam taka sama. Zrozumiałam, że życie to coś więcej niż przyjemności i zabawa. Chwile, gdy myślałam, że stracę moją córkę, były najlepszą, ale i najokrutniejszą lekcją życia. Tak, wtedy dokładnie zrozumiałam sens tego, co mówiła babcia. Zainteresowałam się życiem z innej strony. Poświęciłam czas dzieciom, stałam się prawdziwą matką. Okazało się też, że to wcale nie było poświęcenie.
Nagle dostrzegłam, że w życiu mogą być też inne radości – i w dodatku są głębsze, bardziej satysfakcjonujące. Pokazanie dziecku życia, uczenie go, uśmiech na jego twarzy i wdzięczność. I słowa:
„Jesteś najlepszą z mam”. Wtedy po raz pierwszy popłakałam się z radości i wzruszenia. Wcześniej nic – ani drogie prezenty, ani sukcesy w pracy, pieniądze ani towarzyskie rozkosze tego mi nie dały. Ale każdy medal ma dwie strony. Gdy tak patrzę z perspektywy czasu, widzę, że wtedy w pewien sposób zaczęłam rozczarowywać swojego męża – już nie dbałam o siebie jak wcześniej, już nie on był centrum mojego dnia. Bo, widzicie, mój mąż był podobny do mnie, podobnie patrzył na życie jak ja przed chorobą córki. To nas łączyło. Kiedy jednak choroba Julii mnie zmieniła, jego, niestety, nie.
Pozostał złotym chłopcem jak kiedyś
I pragnął żyć jak kiedyś. Nie do końca to rozumiałam. Z okazji czterdziestych piątych urodzin Roman postanowił spełnić swoje marzenie – zapisał się na kurs motolotniarski. Na trzeciej lekcji coś poszło nie tak i spadł z kilkudziesięciu metrów. Połamał sobie nogi, rozbił głowę, ale zrobił też coś z kręgosłupem. Groziło mu trwałe unieruchomienie. Był w rozpaczy, a ja razem z nim. Tak bardzo chciałam, żeby znów był zdrowy, chodził i tańczył. Teraz cały swój czas poświęciłam Romanowi. Nie był wdzięcznym chorym – ciągle zrzędził, wszystko miał za złe wszystkim – lekarzom, pielęgniarkom, mnie. Jedzenie szpitalne złe? To przynosiłam mu domowe. Ten specjalista niedobry? Załatwiałam mu innych. Operacja – jedna, druga. Wszystkie kosztowne. Potem rehabilitacja.
Okazało się, że miał słabą wolę
Ból go zniechęcał. Musiałam więc pracować nad jego wolą, zmuszać do wysiłku, znosić jego krzyki, czasami i wyzwiska. Niekiedy miałam dość, chciałam to wszystko rzucić, tak jak mi kazał: „idź sobie, nienawidzę cię”. Ale wiedziałam, że Roman tak nie myśli naprawdę. Że to przemawia przez niego ból i strach, że to wszystko na darmo, że nigdy już nie będzie jak wcześniej. A dla niego sprawność ciała była niezmiernie ważna. No i mówiłam sobie – tobie łatwo, jesteś zdrowa, to jego boli, to on musi walczyć o każdy ruch, to on się boi.
Więc zagryzałam wargi i wracałam, udając, że niczego złego wcześniej mi nie powiedział. Po dwóch latach tej mordęgi pojawiło się światełko w tunelu, a potem już poszło. Roman nie odzyskał stuprocentowej sprawności, ale nie musiał nawet chodzić o kulach. Po prostu nie był już tak sprawny i szybki jak kiedyś. Ale to już nie była tragedia. Pokonaliśmy i to nieszczęście. Myślałam, że to już koniec. Myliłam się. Kiedy podczas kąpieli wyczułam pod palcami guzek w piersi, w pierwszej chwili nie uwierzyłam.
„To chyba jakiś ponury żart – pomyślałam. – Julia, potem Roman, teraz ja? Los nie może być aż tak złośliwy”.
Niestety, był. Po badaniach wyszło, że muszę usunąć obie piersi. Miałam wówczas czterdzieści osiem lat. Trzy miesiące wcześniej w domu urządziliśmy skromne przyjęcie, żeby uczcić powrót do zdrowia Romana. Była rodzina, najbliżsi przyjaciele. Nie stać nas było na nic większego – wszystkie oszczędności poszły na leczenie męża. Firma podupadła, robiłam, co mogłam, dzięki temu w ogóle przetrwaliśmy, ale to Roman zawsze był siłą napędową. Teraz postanowił odbudować swoje małe, jak mówił, „imperium”. Byłam szczęśliwa – kiedy przed wszystkimi gośćmi objął mnie i powiedział, że bez swojej żony nie znalazłby w sobie siły, by walczyć i wyzdrowieć. Wtedy znów odczułam to wzruszenie, które wycisnęło ze mnie łzy szczęścia.
Trzy miesiące radości, że życie wróciło na właściwe tory. I nagle to.
Za jakie grzechy?
Kiedy już miałam wszystkie wyniki badań, zrobiłam dobrą kolację przy świecach i powiedziałam Romanowi, że ja też jestem chora. Odstawił kieliszek z winem i popatrzył na mnie. Światła były przyćmione (kobiety w moim wieku wyglądają korzystniej w blasku świec), więc nie do końca widziałam wyraz jego oczu.
– Dopiero w stadium początkowym. Prawdopodobnie jeszcze nie dał przerzutów. Dlatego muszę się śpieszyć.
– Chemia?
– Też.
Milczał przez chwilę, po czym wstał, nalał sobie mocniejszego alkoholu i wypił jednym haustem.
– O ile pamiętam, zawsze fascynowały cię Amazonki… – próbowałam zażartować.
Wiedziałam, o czym myśli. Moje piersi – rozmiaru dużego C, kształtne i jędrne (specjalnie nie karmiłam dzieci piersią, żeby się nie odkształciły) – były jego ulubioną częścią mojego ciała. Mówi się, że są mężczyźni, którzy przede wszystkim zwracają uwagę na nogi kobiety, inni na pośladki, a jeszcze inni na piersi. Do tych ostatnich właśnie należał Roman. Mój biust był dla niego ważny, a teraz miałam go już nie mieć. Byłam jednak pewna, że ja jako ja – jego żona – oprócz biustu mająca także umysł, serce, poczucie humoru, a także resztę niezgorszego ciała – jestem ważniejsza.
– W fundacji Amazonek polecili mi doskonałego chirurga plastycznego, który zajmuje się odtwarzaniem piersi – mówiłam dalej. – Wszystko będzie jak dawniej.
Roman usiadł ciężko za stołem i ujął mnie za rękę.
– Oczywiście, kochanie. Przecież i tak nie ma innego wyjścia, prawda?
– Nie ma.
Myślę, że podświadomie oczekiwałam, że Roman w pewien sposób odpłaci mi się za opiekę, jaką mu zapewniłam. Że będzie przy mnie w każdej ważnej chwili mojej walki z chorobą. Ale on musiał walczyć o przetrwanie firmy, jak mówił, kiedy prosiłam, by był podczas operacji w szpitalu.
– A kto zapłaci za twoje leki, za nowe cycki? – mówił.
– Potrzebuję cię – prosiłam. – Boję się. Mama to za mało. Zresztą ona sama jest chora…
– Julka będzie.
– Ona nie jest moim mężem. Ja byłam przy tobie.
Popatrzył na mnie, a w jego wzroku coś błysnęło. Jakby odebrał to zdanie jako szantaż emocjonalny.
Cóż, przyznaję, miał rację
Ale ja poczułam się strasznie, że musiałam się do tego uciec.
– Skoro to dla ciebie takie ważne, to będę. Choć nie rozumiem, po cholerę.
Powiedział to w taki sposób, jakbym robiła to dlatego, żeby go ukarać. Ale przełknęłam. Jak powiedziała mama, Roman wciąż jeszcze nie dojrzał, wciąż tkwił w nim buntowniczy nastolatek. Rozumiałam jego emocje i spojrzenie na świat, przecież byłam taka sama. Nie rozumiałam jednak, dlaczego doświadczenia życia go nie zmieniły tak jak mnie. Widać, był bardziej odporny.
Wspierali mnie córka, syn, rodzina i przyjaciele. Mąż zarabiał na nowy biust, więc po prostu nie miał czasu trzymać mnie za rękę, kiedy wymiotowałam, tulić mnie, gdy płakałam ze strachu. Być przy mnie, gdy po prostu go potrzebowałam.
– Nie wiem, czego ty jeszcze chcesz! Kiedy mnie nie było, nie potrafiłaś opanować interesu, więc teraz nie marudź. Nie umierasz, a z czegoś trzeba przecież żyć. Nie będę dziadował za pięć tysięcy miesięcznie.
Niby miał rację. Musiał pracować. Niby nie byłam sama. A jednak bolało. Byłam dla niego tylko biustem?
W końcu skończyło się
To był trzeci raz, kiedy popłakałam się z emocji. Siedziałam z Julką w gabinecie lekarza, trzymałyśmy się za ręce, kiedy on oglądał wyniki badań. W końcu popatrzył na nas i uśmiechnął się.
– Jest pani zdrowa. Gratuluję.
Obie szlochałyśmy, ja i moja córka, która jak nikt rozumiała, co przechodzę. Tydzień później urządziłam skromne przyjęcie dla rodziny i najbliższych przyjaciół z okazji mojego powrotu do zdrowia. Podziękowałam im za wsparcie w trudnych chwilach.
– Mojemu mężowi dziękuję, że troszczył się w tym czasie o całą rodzinę, o to, byśmy mogli godnie żyć.
Popatrzyłam na niego z uśmiechem. Już wcześniej postanowiłam, że mu wybaczę. Był jaki był, i takiego go kochałam. Jak to mówią: „Mężczyźni mają nadzieję, że kobiety po ślubie się nie zmienią, a one się zmieniają. Kobiety mają nadzieję, że mężczyźni po ślubie się zmienią – a oni się nie zmieniają”.
Uważam, że to absolutna prawda
Moje życie to udowodniło. Bierzesz to, co widzisz, i tak już będzie. Twój wybór. Tak, powinnam to wiedzieć i powinnam domyślić się dalszego ciągu. Mąż dał mi pieniądze na nowe piersi, ale nigdy ich nie dotknął. Powiedział, że sztuczne, nawet najpiękniejsze, go nie pociągają. I jednocześnie ja przestałam go pociągać. Nagle okazało się, że chyba naprawdę w jego oczach byłam piersiami, reszta to był dodatek. No i, jak powiedział, kiedy odchodził do innej, młodszej – on musi żyć pełnią życia, bo niewiele już mu go zostało. Nie może tkwić w starym układzie z żoną, która już go nie rozumie i nie potrafi się bawić.
No i nie wyglądam już tak, jak kiedyś, a on chce mieć wszystko co najlepsze.
Gdy nie ja, nadal by pewnie jeździł na wózku, a ja… hm, może znalazłabym sobie innego mężczyznę, który dałby mi to, czego mąż nie mógł mi już dać? Ewolucja popiera egoistów. Wyobraziłam sobie tę sytuację. I zrozumiałam, że już nie jestem tamtą kobietą. Nie, nie żałuję, że się zmieniłam, ale to przykre, że ci którzy tak dużo dają, są tak często za to karani.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

