Reklama

Ostatnie tygodnie naszego małżeństwa wyglądały jak słabo odgrzany obiad — coś, co niby jeszcze da się zjeść, ale kompletnie nie ma już smaku. Wstawałam rano, robiłam kawę, odstawiałam jego filiżankę na stół, a on przychodził zaspany i włączał radio. Nie mówiliśmy nic przez pierwsze minuty. Czasem tylko on rzucał coś o pogodzie albo o korkach, jakby kilka słów miało wypełnić całą ciszę, która wisiała między nami od miesięcy.

— Będę później — mówił zwykle, zakładając kurtkę.

— Dobrze — odpowiadałam automatycznie i to „dobrze” znaczyło w zasadzie „rób, co chcesz”.

Nie pamiętam, kiedy dokładnie przestaliśmy się starać. Niewykluczone, że wtedy, gdy po raz setny wróciliśmy do tej samej rozmowy o tym, kto znowu zapomniał o rachunku, albo wtedy, gdy uznaliśmy, że lepiej nie mówić nic, niż znów się kłócić. Sypialnia od dawna była miejscem snu, nie bliskości. Wieczorami kładliśmy się obok siebie jak obcy ludzie — każdy z własnymi myślami i rezygnacją w oczach.

Zdarzało się, że w niedzielne popołudnie oglądaliśmy razem telewizję, ale nawet wtedy czułam, że jesteśmy ludźmi, których łączą jeszcze tylko stare zdjęcia w ramkach. Paweł czasem pytał, czy wszystko w porządku. Odpowiadałam, że tak, chociaż oboje wiedzieliśmy, że nie ma w tym ani krztyny prawdy. To, co nam zawsze towarzyszyło, to przyzwyczajenie. Każdy dzień był powtórką poprzedniego, a ja coraz częściej łapałam się na tym, że w głowie układam sobie życie bez niego.

Stare śmieci

Zaczęło się od sprzątania. Chciałam uporządkować szafę w sypialni, zanim przyjdzie pora dzielić rzeczy na „moje” i „twoje”. Nie szło mi najlepiej, bo każdy przedmiot, nawet zupełnie bez znaczenia, wydawał się mieć w sobie jakiś kawałek dawnych dni. Na samym dole, za pudłem z pościelą, znalazłam stary karton. Był zaklejony taśmą, a na wierzchu ktoś, pewnie ja, napisał flamastrem: „nie wyrzucać”.

Usiadłam na podłodze i zaczęłam go rozklejać. Pierwsze, co zobaczyłam, to zdjęcie z naszej pierwszej wspólnej majówki. Miałam wtedy krótsze włosy, a Paweł trzymał mnie za rękę i śmiał się do obiektywu. Pamiętam, że lał deszcz, ale nam było wszystko jedno. Z tyłu zdjęcia ktoś dopisał: „pierwszy maj razem”. Przejechałam palcem po literach i poczułam coś w rodzaju ukłucia — jakby tamta dziewczyna z fotografii już dawno umarła.

Pod zdjęciem leżały bilety z kina, pocztówki, kilka kartek z życzeniami. Nawet jego stary liścik, z czasów, kiedy potrafił jeszcze pisać, że tęskni. Otworzyłam go i przeczytałam kilka zdań. Papier pachniał kurzem, ale słowa wciąż miały w sobie ciepło.

— Co tam masz? — zapytał Paweł, zaglądając do pokoju.

— Nic ważnego. Stare śmieci — odpowiedziałam, choć wiedziałam, że to nieprawda.

— Wyrzuć, po co ci to — mruknął, a potem odwrócił się i poszedł do kuchni.

Zostałam sama z tym kartonem. Każdy przedmiot przypominał mi o kimś, kim byłam, kiedy jeszcze wierzyłam, że wszystko da się naprawić. Miałam ochotę wyrzucić zawartość pudełka do kosza, a jednocześnie nie potrafiłam tego zrobić. Patrząc na te drobiazgi, zrozumiałam, że nie żegnam się tylko z nim, ale też z tamtą częścią siebie, która jeszcze umiała kochać bez lęku i żalu.

Patrzyłam za nim chwilę

Podpisanie papierów zajęło kilka minut. Tyle wystarczyło, żeby zamknąć dwanaście lat wspólnego życia. W kancelarii pachniało kawą i nowymi teczkami. Notariusz miał spokojny głos — taki, którego używa się na pogrzebach albo do przekazywania złych wiadomości. Przesuwał kartki po stole i mówił, gdzie trzeba podpisać. Paweł siedział naprzeciwko, z rękami na kolanach, jakby bał się, że cokolwiek dotknie, rozpadnie się na kawałki.

— Proszę tutaj. I tu, przy dacie — powiedział notariusz, przesuwając dokument w moją stronę.

Złożyłam podpis i odsunęłam pióro. Nie drżała mi ręka, tylko serce.

Paweł podpisał zaraz po mnie. Nic nie powiedział, nawet na mnie nie spojrzał. Słychać było tylko szelest papieru. W tej ciszy zdałam sobie sprawę, że nie czuję ani ulgi, ani żalu. Raczej pustkę — taką, która wypełnia ciało po długim płaczu, kiedy nie ma już łez.

— To wszystko — oznajmił notariusz. — Życzę państwu powodzenia.

Zabrzmiało to niemal ironicznie. Wyszliśmy razem, choć każde szło własnym tempem. Na schodach minęliśmy młodą parę trzymającą się za ręce, z błyszczącymi obrączkami. Pomyślałam, że jeszcze nie wiedzą, ile można stracić przez to jedno „tak”.

Na ulicy przystanęliśmy obok siebie. Było chłodno, wiał wiatr, niosąc zapach mokrych liści.

— Chcesz, żebym cię odwiózł? — zapytał Paweł cicho.

— Nie trzeba — odpowiedziałam. — Wolę się przejść.

Skinął głową, jakby wiedział, że to naprawdę koniec. Odwrócił się i poszedł w przeciwną stronę. Patrzyłam za nim chwilę, aż zniknął w tłumie. Zostałam z dokumentami, które miały potwierdzić coś, co już dawno wydarzyło się w naszych sercach. Potem ruszyłam przed siebie, nie wiedząc, dokąd. Chciałam tylko, żeby ten dzień wreszcie się skończył.

Herbata zdążyła wystygnąć

Nie planowałam tego spotkania. Po prostu weszłam do kawiarni, żeby się ogrzać. Deszcz zacinał od rana, a ja szukałam czegokolwiek, co dałoby mi pretekst, żeby nie wracać do pustego mieszkania. Zamówiłam herbatę i usiadłam przy oknie. Po chwili usłyszałam znajomy głos — lekko znużony, z przydechem, którego nie dało się pomylić z żadnym innym.

— Agata?

Odwróciłam się i zobaczyłam Pawła. Stał kilka metrów dalej, z mokrym płaszczem przewieszonym przez ramię.

— Nie spodziewałam się, że cię tu zobaczę — przyznałam.

— Ja też nie — odpowiedział, stawiając kubek z kawą na moim stoliku. — Siądę na chwilę, jeśli nie masz nic przeciwko.

Wzruszyłam ramionami. Potem uprzejmie milczeliśmy przez chwilę. Z głośników sączyła się cicha muzyka, a za oknem ludzie biegli z parasolami.

Paweł upił łyk i spojrzał na mnie uważnie.

— Dziwnie cię widzieć… bez obrączki — mruknął.

— Ciebie też — zauważyłam. — Choć chyba oboje przyzwyczailiśmy się do tego, co nieuniknione.

Uśmiechnął się, ale w jego oczach nie było radości.

— Myślałem, że poczuję ulgę — przyznał. — A nie czuję nic.

— Ja też nie. — Popatrzyłam w okno. — Może to właśnie jest najgorsze.

Długo jeszcze siedzieliśmy w milczeniu. W pewnym momencie zauważyłam, że trzyma dłoń na stole, obok mojej filiżanki. Nie zrobił tego specjalnie, ale jego bliskość była jak powrót do wspomnienia, które nie pasuje już do teraźniejszości.

— Wiesz, czasem łapię się na tym, że wciąż mówię „my” — szepnęłam. — A potem przypominam sobie, że już nie ma żadnego „my”.

Ja też tak mam — odparł. — Czasem słyszę coś w radiu i myślę, że chciałbym ci to puścić. Ale już nie mogę.

Spojrzałam na niego i przez moment miałam wrażenie, że znów widzę człowieka, którego kiedyś kochałam. Potem spojrzał w bok i ta chwila minęła.

— Trzymaj się, Agata — powiedział, wstając. — Naprawdę ci tego życzę.

— Ty też, Paweł.

Gdy wyszedł, herbata zdążyła wystygnąć. Wpatrywałam się w parę na szybie, która rozmywała jego sylwetkę znikającą w deszczu. Po raz pierwszy poczułam, że ten rozdział naprawdę się zamknął.

Przypominałam sobie jego głos

Nie mogłam zasnąć tej nocy. W głowie wciąż wybrzmiewały słowa Pawła, a obrazy z przeszłości układały się same, jakby ktoś przewijał stary film. Widziałam nas sprzed lat — młodych, trochę naiwnych, przekonanych, że wszystko się uda. Byliśmy wtedy tacy pewni siebie. On z głową pełną planów, ja z wiarą, że miłość wystarczy za wszystko.

Pamiętam dzień, w którym się poznaliśmy. Siedziałam wtedy w kawiarni z przyjaciółką, a on podszedł, pytając o wolne krzesło. Został na całe popołudnie, jakby od razu wiedział, że nie chce już odejść. Później przynosił mi do pracy kanapki, bo, jak twierdził, „nie można żyć samą kawą”. Śmiał się z mojej pedanterii, a ja z jego wiecznego spóźniania się. Wtedy to wszystko wydawało się urocze.

„Będziemy razem zawsze, nawet jak świat nam się zawali” – powiedział mi kiedyś, gdy wracaliśmy nocą do domu po burzy. Wtedy uwierzyłam, bo trzymał mnie za rękę tak mocno, jakby naprawdę mógł powstrzymać wszystko, co złe.

Z biegiem lat świat się nie zawalił — to my powoli przestaliśmy go razem budować. Każdy dzień stawał się trochę bardziej obojętny, trochę cichszy. On zamykał się w pracy, ja w sobie. Zaczęliśmy mówić coraz mniej, aż w końcu nawet milczenie nie było wspólne.

Leżąc w łóżku, przypominałam sobie jego głos, śmiech, sposób, w jaki poprawiał mi włosy, gdy się denerwowałam. Wszystko to było tak odległe, jakby dotyczyło kogoś innego. Zrozumiałam, że nie tęsknię już za nim, tylko za sobą z tamtego czasu – kobietą, która potrafiła wierzyć, że miłość wystarczy, jeśli się ją tylko pielęgnuje.

Nie czułam się silna

Wracałam do domu pieszo, choć deszcz nie przestawał padać. Chciałam poczuć chłód, który zwykle przychodził po rozmowach z Pawłem. To był rodzaj oczyszczenia, takiego powolnego zdejmowania z siebie ciężaru. Na skrzyżowaniu zatrzymałam się przy kiosku i przez chwilę patrzyłam, jak ludzie biegną z parasolami, śpiesząc się, jakby naprawdę mieli dokąd. Ja już nie miałam. Moje życie znów było tylko moje i musiałam się tego nauczyć od początku.

W domu zapaliłam światło w salonie. Na stole leżały dokumenty z kancelarii, złożone równo, jakby czekały na jakieś ostateczne potwierdzenie, że to już koniec. Usiadłam obok i otworzyłam okno. Powietrze pachniało mokrym asfaltem i jesienią. Nie było w tym nic romantycznego, ale coś w tym zapachu mnie uspokajało.

Przez chwilę miałam ochotę do niego zadzwonić. Powiedzieć, że dziękuję za tamte lata, za wszystko, co było dobre. Ale od razu wiedziałam, że to nie ma sensu. Niektóre słowa trzeba zostawić niewypowiedziane, żeby nie rozgrzebywać tego, co już się zagoiło.

Zaparzyłam herbatę i usiadłam przy oknie. Po drugiej stronie ulicy starsza kobieta podlewała kwiaty na balkonie. Myślałam o niej chwilę, o tym, jak spokojnie wyglądała — jakby nic nie musiała udowadniać. Pomyślałam, że chciałabym kiedyś dojść do takiego spokoju.

Nie czułam się silna, tylko zmęczona, ale w tym zmęczeniu było coś łagodnego. Wiedziałam, że jeszcze długo będę uczyć się samotności, ale też, że to już nie jest kara. To po prostu nowy rozdział, który zaczynał się od ciszy, herbaty i deszczu za oknem. A ja byłam gotowa, by w końcu w tej ciszy zostać.

Agata, 43 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama