„Wygrałem na loterii, ale przegrałem w życiu. Za głupotę i chciwość będę płacił do końca swoich dni”
„Patrzyłem na ekran i na kupon w dłoni. Numery się zgadzały. Serce waliło jak szalone. Boże… to moje liczby – wyszeptałem. W jednej chwili poczułem, że wszystko się zmienia. Chciałem dzwonić do Oskara, podzielić się radością. Nie wiedziałem jeszcze, że ten telefon będzie początkiem końca, że wygrana zabierze mi wszystko”.

- Redakcja
Codzienność potrafi być tak przewidywalna, że człowiek nie zauważa, kiedy dni zaczynają się zlewać w jedną, długą, szarą linię. Jedynym wyjątkiem od tej rutyny były nasze piątkowe spotkania z Oskarem. Od lat, niezależnie od wszystkiego, siadaliśmy w jego kuchni z długopisem i starym zeszytem w kratkę. Skreślaliśmy te same liczby, które kiedyś przypadkiem wybraliśmy razem po piwie. Wysyłaliśmy dwa losy – każdy swój. Od tamtej pory stały się czymś w rodzaju rytuału – prywatnym talizmanem dwóch facetów, którzy mimo życiowych rozczarowań wciąż wierzyli, że los może się do nich uśmiechnąć.
– Jak wygramy, kupujemy łódkę i ruszamy w świat. Bez szefa, bez rachunków, tylko my – mówił Oskar, z tym swoim błyskiem w oku, który zawsze mnie rozbrajał.
– Ty łowisz ryby, ja pilnuję piwa. Ustalone – odpowiadałem, a on śmiał się tak głośno, że sąsiedzi pewnie znali nasz plan na pamięć.
Lubiłem te chwile. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że ten sam kupon, który miał nas połączyć, ostatecznie wszystko zniszczy.
To moje liczby!
To był zwykły poniedziałek. Praca, hałas wózków widłowych, zapach kartonów i potu. Wracałem zmęczony, w głowie tylko myśl o herbacie i spokoju. Lena, moja dziewczyna, siedziała przy stole, oglądając wiadomości.
– Kamil, widziałeś? – zapytała, nie odrywając wzroku od ekranu.
– Co takiego?
– Ktoś w naszym mieście wygrał główną nagrodę w loterii. Kilkanaście milionów.
Poczułem, jak serce mi przyspiesza. Odruchowo sięgnąłem po kupon z portfela. Te same liczby. Te, które zaznaczaliśmy od lat. Przez chwilę patrzyłem na ekran, potem na kartkę. Numery się zgadzały.
– Boże… – wyszeptałem. – To moje… moje liczby.
Lena spojrzała na mnie z niedowierzaniem.
– Twoje? Chcesz powiedzieć, że to ty…?
– Tak. Wysłałem ten kupon w piątek.
Ręce mi drżały, jakbym trzymał coś kruchego, co zaraz może się rozsypać. Włączyłem telefon. Otworzyłem kontakty i kliknąłem w Oskara. Musiałem mu to powiedzieć.
– Stary, siedź spokojnie, bo ci serce stanie! – zacząłem z nerwowym śmiechem.
– Nasze liczby wygrały!
Po drugiej stronie najpierw zapadła cisza.
– Czekaj… – odezwał się w końcu. – To ten nasz zestaw, tak? Ja nie wysłałem kuponu.
– Ja wysłałem.
– Czyli nasz kupon wygrał. Nasz.
– Nie, Oskar. Ja wysłałem, a ty nie.
W jego głosie pojawił się ton, którego wcześniej nie znałem. Coś między zaskoczeniem a urazą.
– Wiesz co, pogadamy jutro – rzucił i się rozłączył.
Zostałem z telefonem przy uchu i dziwnym uciskiem w żołądku. Powinienem się cieszyć, a czułem tylko niepokój. W głowie dźwięczały mi jego słowa.
Oskar nie zamierzał odpuścić
Następnego dnia Oskar nie przyszedł do pracy. Wysłał tylko krótkiego SMS-a: „Muszę to przemyśleć”. Brzmiało jak groźba, nie jak wiadomość od przyjaciela.
Po południu sam do niego pojechałem. Znalazłem go w tej samej kuchni, w której od lat wypełnialiśmy kupony. Stał przy stole, ze wzrokiem wbitym w okno.
– Oskar, o co chodzi? – zapytałem, zanim zdążył coś powiedzieć. – Wygrałem, to prawda. Ale przecież wiesz, że gdybyś ty wysłał, cieszyłbym się razem z tobą.
Odwrócił się powoli. Na jego twarzy nie było ani radości, ani żalu. Tylko coś twardego, niebezpiecznie obcego.
– To były nasze liczby – powiedział cicho, ale w każdym słowie czułem napięcie. – Gdyby nie ja, nie byłoby tej wygranej.
– Oskar, przecież zapomniałeś wysłać.
– Bo miałem dyżur, wiesz o tym. A ty nawet nie zadzwoniłeś, żeby mi przypomnieć.
– To nie konkurs lojalności, tylko losowanie! Wypadło na mnie.
Poczerwieniał na twarzy.
– Więc co, chcesz mnie po prostu wyciąć? Udawać, że nic mnie nie łączy z tymi pieniędzmi?
– Nie chodzi o to, że nie chcę się podzielić. Chodzi o zasady – próbowałem mówić spokojnie. – Wysłałem go sam.
– Więc wszystko, co było między nami, to tylko papierowy układ? – rzucił i trzasnął drzwiami od lodówki tak mocno, że aż drgnąłem.
Nie odpowiedziałem. Stałem tam jeszcze chwilę, słysząc, jak w sąsiednim pokoju rozbija się szkło. Wracając do domu, miałem wrażenie, że wszystko, co budowaliśmy przez lata, właśnie się rozsypało. Jeszcze nie wiedziałem, że to dopiero początek – że Oskar nie zamierzał odpuścić.
Zaplanował zemstę
Tydzień później wszystko wymknęło się spod kontroli. Zaczęło się od telefonu od znajomego z pracy:
– Ty, Kamil, co to za aferę o tobie piszą w internecie? – spytał z lekkim rozbawieniem, ale ja poczułem, jak ścina mi się krew w żyłach.
Otworzyłem przeglądarkę. Wystarczyło jedno hasło: „wygrana lotto przyjaciel” jak podpowiedział mi znajomy. Artykułów było dziesiątki. „Zabrał przyjacielowi miliony”. „Zdrada i chciwość”. „Historia, która podzieliła miasto”. Na zdjęciu – ja, wychodzący z kolektury, z kuponem w dłoni.
Nie musiałem się domyślać, kto to rozpowiedział. Oskar znał wszystkich, miał gadane, a jego żal był jak iskra wrzucona w suchą trawę. Telefon nie przestawał dzwonić. Znajomi pytali, co się stało. Jedni współczuli, inni oskarżali. Wieczorem Lena wróciła z pracy blada jak kreda.
– Wiesz, że wszyscy o tym mówią? – zaczęła ostrożnie. – W pracy pytają, czy to prawda.
– Co prawda?
– Że wykorzystałeś Oskara. Że wygrana była wspólna, a ty wszystko zatrzymałeś.
Poczułem, jak we mnie coś pęka.
– Lena, przecież wiesz, jak było. On zapomniał wysłać kupon, ja to zrobiłem. To wszystko.
– Może… mogłeś się po prostu podzielić? Tak dla świętego spokoju.
– Dla świętego spokoju? – powtórzyłem z niedowierzaniem. – Więc dla ciebie to kwestia opinii, nie prawdy?
– Dla mnie to kwestia tego, jak chcesz, żeby ludzie cię widzieli.
Nie odpowiedziałem. Wieczorem zajrzałem na portal lokalny. W komentarzach widniały setki wiadomości. „Pazerny typ”. „Kiedyś się przyjaźnili, teraz kasa ważniejsza”. Nie znałem już swojego nazwiska. Stało się etykietą. A Oskar? On milczał. Nie pisał, nie dzwonił. Jakby wiedział, że już nic nie musi robić. Wystarczyło, że ludzie zrobili to za niego.
Wszyscy mnie unikali
Wygrana w końcu została mi wypłacona. Na konto wpłynęła kwota, od której zakręciło mi się w głowie. Ale zamiast radości poczułem niesmak. Bo zanim przyszły pieniądze, zdążyłem stracić godność. Lena zaczęła wracać coraz później. Tłumaczyła się, że zostaje po godzinach, bo w pracy „gorący okres”. Ale wiedziałem, że to nie o biuro chodziło. Odkąd w sieci zaczęły krążyć plotki, unikała mnie jak kogoś, kto przynosi wstyd. Koledzy z magazynu też odwrócili wzrok. Niektórzy nawet przestali odpowiadać na „cześć”. Kiedyś śmiali się ze mną przy kawie, teraz udawali, że mnie nie znają. Oskar się nie odzywał. Ani jednego słowa. Ale jego cisza była głośniejsza niż wszystkie nagłówki. Pewnego wieczoru nie wytrzymałem i sam do niego pojechałem. Mieszkał kilka ulic dalej. Drzwi otworzył niemal od razu — jakby się mnie spodziewał.
– Po co przyszedłeś? – zapytał chłodno.
– Porozmawiać. Normalnie, po ludzku.
– A jest jeszcze coś normalnego między nami?
Stałem na progu, mokry od deszczu. On w środku, w cieple, z tym swoim pustym wzrokiem.
– Nie chodzi o pieniądze, Oskar – mówiłem powoli, szukając jego wzroku. – Naprawdę nie.
– Nie? Bo wygląda, jakbyś wybrał kasę zamiast mnie.
– Nie wybrałem pieniędzy. Wybrałem prawdę. Ale może prawda już nic nie znaczy.
– Nie znaczy, kiedy człowiek zostaje sam – odpowiedział i zamknął drzwi.
Zostałem na klatce sam. Zostałem z milionami na koncie i samotnością.
Czy to jest szczęście?
Minęło kilka miesięcy. Konto wciąż przyprawiało o zawrót głowy, ale w moim życiu nie było już nikogo, kto chciałby ze mną usiąść do stołu. Lena wyprowadziła się do siostry. W pracy nie byłem od dawna – po prostu przestałem tam pasować. Wystarczyło jedno spojrzenie, jeden szept za plecami, żebym zrozumiał, że dla nich jestem tym chciwym, co wyrolował przyjaciela.
Mieszkanie zrobiło się za duże, choć miało tylko dwa pokoje. Zamiast głosu Leny i stukotu jej filiżanki rano, był tylko brzęk lodówki i własne kroki odbijające się echem od ścian.
Pewnego dnia wyszedłem po raz pierwszy od tygodni. Na przystanku autobusowym zobaczyłem Oskara. Stał kilka metrów ode mnie. Miał zarost, zmizerniał. Na ramieniu niósł starą torbę. Przez sekundę nasze spojrzenia się spotkały. Nie było w nich nienawiści, raczej zmęczenie. Chciałem podejść, coś powiedzieć – cokolwiek – ale on pierwszy odwrócił wzrok i wsiadł do autobusu.
Zostałem na chodniku sam. Nad głową migotał ogromny billboard z napisem: „Zagraj w zdrapkę – szczęście może spotkać i ciebie!” Patrzyłem z gorzkim uśmiechem. Szczęście? Może i mnie spotkało. Ale kiedy przyszło, zabrało ze sobą wszystko, co naprawdę miało wartość.
Kamil, 35 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Droga na górski szczyt była ostatnią deską ratunku. Nasze ścieżki zaczęły się rozchodzić na długo przed jej końcem”
- „Jesienny flirt poprawiał mi humor w szare dni. Szkoda, że mąż nie potrafi robić tego, co kochanek”
- „Gdy kupiłem zegarek za kasę z premii, żona urządziła mi awanturę. Przekroczyła granicę, więc mogłem zrobić tylko 1”

