Reklama

Od zawsze byłam tą, która wszystko planuje, odkłada, analizuje. Lubię mieć kontrolę – nad kolorem, nad światłem, nad życiem. Może właśnie dlatego Kamil tak bardzo mi imponował – był inny. Spontaniczny, zabawny, potrafił mnie rozśmieszyć jednym spojrzeniem. Przez osiem lat tworzyliśmy związek, który z boku wyglądał jak marzenie. Byliśmy „tą” parą – zgodni, zgrani, dojrzałymi krokami idącymi ku przyszłości.

Cieszyłam się

Pamiętam dzień, w którym podpisaliśmy umowę kredytową – trzymaliśmy się za ręce, uśmiechaliśmy się do urzędniczki i mówiliśmy, że to nasz pierwszy krok w dorosłość. Mieszkanie było duże, nowe, z potencjałem. Wymarzone cztery kąty. Symbol stabilizacji. Zakładaliśmy rodzinę, planowaliśmy pokój dziecięcy – najpierw w żartach, potem coraz poważniej. Kredyt wzięliśmy na mnie, bo miałam lepsze zarobki. Mieliśmy go spłacać razem.

Ale życie zaczęło skrzypieć. Zaczęło się od drobiazgów. On nie wynosił śmieci, ja zapominałam kupić mleko. Awantura o podniesioną deskę klozetową urastała do rangi zdrady stanu. A potem już było tylko gorzej. Pieniądze – ciągle za mało. Czas – ciągle za mało. Bliskość – coraz bardziej sztuczna.

To był zwyczajny wieczór. Deszcz stukał w parapet, a ja siedziałam nad projektami dla klienta, z laptopem na kolanach i kubkiem wystygłej herbaty obok. Z kuchni dobiegał zapach czegoś przypalonego, więc domyśliłam się, że Kamil znowu zostawił patelnię na gazie i poszedł scrollować telefon w drugim pokoju. Kiedy weszłam, faktycznie siedział w ciszy i bezwiednie przesuwał palcem po ekranie.

Kłóciliśmy się

– Mógłbyś chociaż zdjąć to z ognia, zanim zacznie dymić – rzuciłam chłodno, bo znowu czułam, jak robi się we mnie gorąco.

– Przecież nic się nie stało – odpowiedział, nie podnosząc wzroku.

– Nie, nic się nie stało, tylko znowu wracam po dziesięciu godzinach pracy, a ty nie jesteś w stanie ugotować obiadu bez przypalenia garnka. Od miesięcy robisz z siebie lokatora, nie partnera. Wszystko, dosłownie wszystko, jest na mojej głowie.

– Przesadzasz, jak zwykle. Wszyscy mają teraz ciężko – odburknął.

Wtedy puściły mi nerwy. Zaczęłam mówić szybko, jednym tchem. O rachunkach, które co miesiąc sama opłacam, o ratach, które spływają tylko z mojego konta, o zakupach, które noszę do domu, kiedy on leży na kanapie. Miałam wrażenie, że stoję naprzeciw obcego człowieka, który udaje, że mnie nie słyszy.

– Wiesz co? Żałuję, że w ogóle brałam ten kredyt z tobą. Lepiej było zostać samej – powiedziałam w końcu, ledwo powstrzymując łzy.

Odetchnął ciężko, ale nie miałam pojęcia, czy to była złość, czy bezradność. Spojrzał na mnie chłodno i powiedział:

– To się wyprowadź, jak ci źle.

Miałam go dość

Stałam jak wmurowana. Wiedziałam, że mówi to w emocjach, ale słowa wbiły się we mnie jak cierń. Nie odpowiedziałam. Zamiast tego wyszłam z kuchni, zamknęłam się w sypialni i długo siedziałam w ciemności, wpatrując się w sufit. W głowie krążyło jedno pytanie: co dalej?

Nie rozmawialiśmy przez kilka dni. Mijaliśmy się jak współlokatorzy, wymieniając jedynie zdawkowe pytania o terminy, o listy z banku, o klucze. Czułam się jak w potrzasku. Wiedziałam, że finansowo nie udźwignę tego sama, ale jeszcze bardziej nie mogłam znieść tej obojętności, z jaką traktował nasze życie. Nie było już czułości, rozmów, wspólnego planowania. Tylko chłód, rachunki i milczenie.

Powiedzieliśmy to niemal równocześnie – że nie ma już sensu dalej udawać. Że to koniec. Nie było krzyków, żadnych łez. Po prostu wyczerpało się w nas wszystko. Siedzieliśmy przy stole jak dwójka obcych ludzi, która przypadkiem zderzyła się z tą samą rzeczywistością. Każde chciało, żeby to drugie się wyprowadziło.

– Mam tu pracę i wszystko pod nosem – powiedział Kamil, patrząc w bok.

– A ja mam kredyt na karku i żadnych oszczędności – odpowiedziałam. – Gdzie mam niby iść?

Nie dawałam rady

Wiedziałam, że nie znajdziemy rozwiązania. Patowa sytuacja. Tydzień później zadzwoniłam do Justyny.

– Nie wiem, co robić. Nie dam rady sama. Może… byś się do mnie wprowadziła?

– Jesteś pewna, że to dobry pomysł? – zapytała ostrożnie.

– Nie mam wyjścia. Albo wynajmę jeden pokój, albo bank mnie zje – odpowiedziałam bez emocji.

Wprowadziła się kilka dni później, a Kamil, widząc, że mieszkanie nie należy już tylko do nas, spakował się i odszedł. Przed wyjściem powiedział:

– Będę płacił swoją część. Obiecuję.

Chciałam mu wierzyć, ale coś w jego tonie brzmiało już inaczej. Jakby mówił nie do mnie, a dla spokoju sumienia. Kiedy zamknęły się za nim drzwi, poczułam ulgę i żal. Zostało po nim tylko puste miejsce przy stole i dziwna cisza. Taka, która kiedyś była wybawieniem, a teraz wypełniała każdy zakamarek mieszkania.

Oszukał mnie

Zaczęło się od zdjęcia. Kamil, nad morzem, w objęciach jakiejś kobiety, z dziećmi, które nie były jego. Słońce, uśmiechy. Scrollowałam jego profil bez słowa, czując, jak ściska mnie w żołądku. Tak wyglądało jego nowe życie.

Pieniądze od niego przestały wpływać niemal natychmiast po tym, jak zdjęcia z wakacji pojawiły się w sieci. Najpierw myślałam, że to pomyłka, potem, że może chwilowy kryzys. Ale miesiąc minął. Rata kredytu przyszła, jak zawsze, niezmienna. Zadzwoniłam.

– Kamil, nie przelałeś swojej części.

– Mam teraz inne wydatki. Nie mogę tak co miesiąc cię utrzymywać.

– To nie łaska. To kredyt, który też jest twój!

– To zgłoś to do sądu. Mam już nowe życie.

Jego głos był zupełnie obcy. Twardy, obojętny. Jakby wymazał wspólne lata jednym ruchem. Poczułam się, jakby grunt usunął mi się spod nóg. Kamil porzucił mnie dwa razy – raz jako partner, a teraz jako współodpowiedzialny za to, co razem zaczęliśmy. Tyle że bank widział tylko jedno nazwisko. Moje.

Zostałam z kredytem

Nie spałam nocami, odruchowo sprawdzałam telefon, jakby miał zadzwonić i wszystko odwołać. Raz nawet napisałam do niego, wytłumaczyłam w kilku zdaniach, co się dzieje. Skasowałam wiadomość przed wysłaniem. Nie chciałam, by poczuł się silniejszy.

Zawsze myślałam, że miłość kończy się wtedy, kiedy znikają uczucia. Kiedy przestajesz czekać na wiadomość, tęsknić za głosem, chcieć wracać do domu. Ale to nieprawda. Miłość kończy się w banku, gdy musisz spłacać czyjąś część życia, na którą cię nigdy nie było stać. Zostałam z długiem, z którym nie potrafię sobie poradzić, i z lekcją, której nie chciałam. Że nie wszystko można przewidzieć. Że czasem podpisujesz umowę na życie z kimś, kto z niej wyjdzie, jakby nigdy jej nie było.

Agnieszka, 34 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama