Reklama

– Nie powinnaś mu tego mówić – rzuciła Natalia, kiedy opowiedziałam jej, co się wydarzyło. – Sama sobie zniszczyłaś szczęście.

Ale ja myślę inaczej. Uważam, że dobrze zrobiłam. Lepiej znać prawdę i poczuć rozczarowanie, niż żyć w iluzji. Bo odkąd wyznałam Igorowi, że nie mogę mieć dzieci, zrozumiałam coś ważnego – on mnie nigdy naprawdę nie kochał. Może lubił. Może pasowałam do jego wyobrażenia o kobiecie idealnej. Ale nie byłam dla niego kimś, kogo można pokochać „pomimo”. Byłam „dopóki”.

Dowiedziałam się o swojej sytuacji kilka lat wcześniej, zupełnie przypadkiem. Nie chcę się zagłębiać w szczegóły. W skrócie: dziecka mieć nie będę. Nie walczyłam z tym, nie załamywałam się. Uznałam, że skoro życie postawiło mnie w takim miejscu, to widocznie tak miało być. Przez długi czas i tak byłam sama – rzucałam się w romanse, zmieniałam pracę, nie myślałam o rodzinie. Moje „nigdy” było wtedy wygodne. Nikt nie zadawał pytań. Nikomu nie musiałam się tłumaczyć. Aż poznałam Igora.

Było nam dobrze

Poznałam Igora na evencie firmowym, na który wcale nie chciałam iść. On był gościem z zaprzyjaźnionej agencji kreatywnej, ja – z działu HR, przypadkiem postawiona przy tej samej ladzie z przekąskami. Zaczęliśmy rozmowę o chipsach z soczewicy, a godzinę później już śmialiśmy się jak starzy znajomi. Zaiskrzyło. Tak prosto i lekko, jakby to nie był początek czegoś nowego, tylko powrót do czegoś, co już dobrze znam.

Następnego dnia napisał. Zaprosił na kawę. Potem na spacer, kolację, weekendowy wypad nad jezioro. Z każdym spotkaniem czułam się coraz bezpieczniej. Był uważny, ciepły, miał to coś, co sprawia, że kobieta zaczyna sobie wyobrażać wspólne życie – niedzielne śniadania, świąteczne wyjazdy do rodziny, a nawet... dzieci. Paradoksalnie, właśnie wtedy to moje „nigdy” znów zapukało do drzwi.

Wiedziałam, że powinnam mu powiedzieć. Kilka razy prawie to zrobiłam. Ale zawsze coś mnie powstrzymywało. Bo nie było „dobrego momentu”. Bo jeszcze nie pytał. Bo przecież nie planowaliśmy wspólnej przyszłości, prawda?

Minęło osiem miesięcy. Zamieszkaliśmy razem. Igor nie wspominał o dzieciach, ja nie wspominałam o swojej historii. Czułam się z tym coraz gorzej, ale łudziłam się, że może nigdy nie będziemy musieli o tym rozmawiać. Że „teraz” wystarczy. Ale w głębi duszy czułam – kiedyś to wypłynie. I wtedy może zaboleć jeszcze bardziej.

Oświadczył mi się

To był słoneczny letni wieczór. Igor zaproponował kolację na dachu jednej z restauracji w centrum. Byliśmy tam wcześniej kilka razy – piękny widok na miasto, dobre jedzenie, kieliszek białego wina. Myślałam, że po prostu chce uczcić rocznicę naszego pierwszego spotkania. Trochę się śmialiśmy, trochę milczeliśmy – w tym naszym wygodnym, intymnym milczeniu, którego nigdy wcześniej nie doświadczyłam z żadnym mężczyzną. A potem Igor sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki i wyjął małe pudełeczko. Zamarłam.

– Lena, jesteś dla mnie wszystkim – powiedział, patrząc mi prosto w oczy. – Chcę się z przy tobie budzić codziennie. Chcę mieć z tobą dom, psa i... dzieci. Dużo dzieci. Może trójkę?

Czas się zatrzymał. Nagle wszystko, co budowaliśmy przez ostatni rok, zaczęło się chwiać. Bo Igor nie mówił tylko o mnie. Mówił też o kimś, kim nie potrafię być.

Kocham cię. Zostaniesz moją żoną? – uśmiechnął się, jakby był pewny odpowiedzi.

– Igor… – głos mi zadrżał. – Ja też cię kocham, ale... muszę ci coś powiedzieć.

Spojrzał zaskoczony, ale skinął głową. Pudełeczko z pierścionkiem zamknął powoli. Wzięłam głęboki oddech.

– To nic, co zmieni to, kim jestem… Ale może zmieni to, co myślisz, że możemy razem mieć.

Bałam się. Bardziej niż kiedykolwiek. Bo jeśli teraz odejdzie, to już naprawdę będzie koniec.

Zdradziłam swój sekret

Zaczęłam mówić. Powoli, z trudem, jakbym cofała się do miejsca, które dawno zakopałam pod warstwami codzienności. Opowiedziałam mu o badaniach, o tamtym dniu, gdy dostałam cios prosto w brzuch.

– Nie mogę mieć dzieci, Igor. Po prostu… nie mogę. Nie ma leczenia, nie ma nadziei. Żadne „może kiedyś”. To po prostu fakt – dokończyłam i zamilkłam.

Siedział naprzeciwko mnie z twarzą, której nie potrafiłam odczytać. Ani zdziwienia, ani złości, ani czułości. Nic. Cisza między nami była długa. Za długa.

– I dlatego nic mi nie mówiłaś? – spytał w końcu, spokojnym, ale obcym tonem.

– Bałam się, że odejdziesz. Że wszystko, co mamy, przestanie istnieć.

– Ale i tak powiedziałaś. Dlaczego teraz?

– Bo nie mogłam udawać, że to się nie liczy. Kiedy mówiłeś o dzieciach… to mnie zabolało. A jeszcze bardziej zabolałaby cię prawda, gdybyś dowiedział się jej za późno.

Igor spuścił wzrok. Przez chwilę myślałam, że zaraz wstanie i odejdzie. Ale tylko skinął głową i powiedział:

– Muszę to przemyśleć.

Nie było krzyku. Nie było dramatów. Zapłacił za kolację, odprowadził mnie do taksówki i nie pocałował na pożegnanie. Nie wiedziałam, czy wróci. Ale przeczuwałam, że już podjął decyzję.

To było zbyt trudne

Wróciłam do mieszkania sama. Gdy przekroczyłam próg, coś we mnie pękło. Nie miałam siły się rozebrać, nie miałam siły płakać. Usiadłam na podłodze w korytarzu i wpatrywałam się w ścianę.

Igor nie zadzwonił ani tego wieczoru, ani następnego dnia. Telefon milczał, a ja coraz głębiej wsiąkałam w pustkę, której tak bardzo się bałam. Czekałam. Godzinami gapiłam się w ekran. A potem… przestałam. Odetchnęłam i zadzwoniłam do Kingi.

– Posypało się – powiedziałam bez żadnych wstępów.

– Domyśliłam się. Co powiedział?

– Właściwie nic. Stwierdził, że musi to przemyśleć. Ale wiesz, Kinga… gdyby mnie naprawdę kochał, to nie musiałby się zastanawiać.

Milczała przez chwilę. W końcu westchnęła:

– Może. A może po prostu musi się z tym pogodzić. Nie każdy od razu umie.

– Chciałam być dla niego kimś więcej, nie tylko potencjalną matką jego dzieci.

Wieczorem wrócił. Nie zapukał – miał jeszcze klucze. Weszłam do salonu i zastałam go przy walizce. Już pakował rzeczy.

Nawet nie zadzwoniłeś – powiedziałam cicho.

– Nie potrafię inaczej – odpowiedział. – Nie jestem gotowy zrezygnować z tego marzenia. Chcę mieć rodzinę. Dzieci. To dla mnie ważne.

– A ja?

– Ty jesteś wspaniała, Lena, ale to nie wystarczy – powiedział i wyszedł.

Minęły dwa tygodnie. Igor się nie odezwał. Ja też nie. Nie błagałam, nie tłumaczyłam się. Zrobiłam, co uważałam za słuszne – powiedziałam prawdę. I to wystarczy. Wiem już, że miłość, która nie potrafi unieść trudnej prawdy, to nie miłość. Może przywiązanie. Może zauroczenie. Ale nie coś, na czym można budować przyszłość. Następnym razem powiem wszystko od razu. Bo nie chcę już nikogo przekonywać, że zasługuję na miłość nawet bez dzieci.

Lena, 32 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama