Reklama

Kiedy poznałam Łukasza, miałam wrażenie, że wreszcie znalazłam kogoś, kto patrzy na życie tak jak ja – z marzeniami, ale i z planem. Spotkaliśmy się na imprezie u wspólnych znajomych. Rozmowa zaczęła się od żartu o tym, że oboje nie umiemy tańczyć, a skończyła na snuciu planów o przyszłości, jakbyśmy znali się od lat. Już wtedy wyobrażałam sobie nas w małym domu z ogrodem, gdzie rano będziemy pić kawę na tarasie, a wieczorami patrzeć na zachód słońca.

Myśleliśmy podobnie

Kiedy po kilku latach bycia razem postanowiliśmy wziąć ślub, wiedziałam, że to dopiero początek. Dom – własny, wymarzony – był naszym największym wspólnym celem. Nie chcieliśmy kupować gotowego. Wydawało nam się romantyczne, żeby zbudować go sami, cegła po cegle. Snuliśmy wizje wspólnego murowania, malowania i urządzania każdego kąta tak, jak nam się zamarzy.

Pierwsze tygodnie budowy były ciężkie, ale pełne śmiechu. Wracaliśmy po pracy, przebieraliśmy się w robocze ubrania i jechaliśmy na działkę. Czasem zmarznięci, czasem przemoczeni, ale szczęśliwi. Zdarzało się, że zamiast robić to, co zaplanowaliśmy, siadaliśmy na stercie pustaków i rozmawialiśmy godzinami.

– Zobacz, jak równo idzie!

– Jak będziemy tak dalej pracować, to za dwa tygodnie wprowadzka – roześmiał się.

Zostawił mnie z tym

Śmialiśmy się jak dzieci… aż do dnia, kiedy zauważyłam, że coraz więcej pracy zostawało na mojej głowie. Od kilku tygodni powtarzało się to samo. Przyjeżdżał tylko czasem, na krótko. Wpadał, przejrzał coś w skrzynce z narzędziami, czasem przeniósł parę desek, po czym oznajmiał, że musi lecieć. Tego dnia pojawił się tuż przed zachodem słońca.

– U Pawła byłem. Na budowie hałas, nie mogę odpocząć – odpowiedział, patrząc gdzieś w bok.

– Ale to ma być nasz dom.

Zamiast odpowiedzieć, wsunął ręce do kieszeni i rozejrzał się po podwórku. Przez chwilę milczał, a potem zmienił temat.

– Łukasz, ty w ogóle chcesz tu mieszkać? – zapytałam w końcu, czując, że nie dam rady udawać, że wszystko jest w porządku.

Wzruszył ramionami i odwrócił się w stronę bramy. Nawet się nie pożegnał. Zostałam sama w półmroku, z nieodpartym wrażeniem, że z każdym dniem oddala się ode mnie i od tego, co kiedyś było naszym wspólnym marzeniem.

Byłam zmęczona

Po kilku dniach, kiedy kolejny raz spędziłam cały wieczór sama na budowie, zadzwoniłam do mamy. Potrzebowałam rozmowy, choć nie byłam pewna, czy znajdę w niej wsparcie. Umówiłyśmy się u niej w mieszkaniu.

Opowiedziałam jej o tym, że Łukasz coraz rzadziej pojawia się na działce, że wszystko zostało na mojej głowie. Słuchała uważnie, ale jej mina stawała się coraz bardziej surowa.

– Dziecko, mężczyźni nie lubią, jak się ich goni do roboty – powiedziała, opierając łokcie na stole.

– To nie jest gonienie, to jest nasza wspólna odpowiedzialność – odparłam.

– Może jego odpowiedzialność kończy się gdzie indziej… – mruknęła, patrząc na mnie w taki sposób, jakby chciała, żebym sama doszła do pewnych wniosków.

Poczułam, jak wewnątrz narasta we mnie bunt, ale jednocześnie pojawiło się ukłucie niepewności. Wciąż broniłam Łukasza, tłumacząc go zmęczeniem, pracą, brakiem czasu. Jednak słowa mamy zaczęły kiełkować gdzieś w mojej głowie.

Nie rozumiałam go

Z zamyślenia wyrwał mnie dźwięk telefonu. Spojrzałam na ekran – dzwonił Łukasz. Odebrałam, mając nadzieję, że powie, iż wraca do domu.

– Nie przyjadę dziś na noc – usłyszałam jego głos. – Zostaję u Pawła.

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Z jednej strony chciałam zapytać, o czym tak ważnym musi rozmawiać, że nie może wrócić, z drugiej miałam wrażenie, że każda moja uwaga tylko pogłębi między nami dystans. Mama patrzyła na mnie, czekając, aż odłożę telefon.

– I co? – zapytała krótko.

– Zostaje u Pawła – odpowiedziałam.

Nie powiedziała nic, tylko westchnęła. W tym westchnieniu usłyszałam więcej, niż chciałam.

Kilka dni później wróciłam po pracy do mieszkania. W skrzynce, obok reklam i rachunków, leżała gruba koperta z moim nazwiskiem. Otworzyłam ją na miejscu. Pozew o rozwód.

Nie mogłam uwierzyć

Wpatrywałam się w tych kilka kartek, które nagle przekreśliły wszystko. Łukasz pojawił się późnym wieczorem.

– To żart? – zapytałam. – Pozew o rozwód?

– To jedyne wyjście. Nie jestem już szczęśliwy – powiedział bez emocji.

– A ja? My? Ten dom? – wyrwało mi się.

– Dom nic nie zmieni. Nie budowaliśmy przyszłości, tylko ściany – odpowiedział.

Wstałam i bez słowa pojechałam do mamy. Wiedziałam, że prędzej czy później i tak będzie musiała się dowiedzieć. Od razu zauważyła, że coś jest nie tak.

– Co się stało? – zapytała, odkładając gazetę.

– Łukasz… złożył pozew o rozwód – powiedziałam cicho.

Mama patrzyła na mnie chwilę w milczeniu, po czym westchnęła.

– Przeczuwałam. Nie wyglądał na człowieka, który chce walczyć.

Czułam się bezradna

Poczułam, że w jej słowach nie ma zaskoczenia, ale też nie ma potępienia. Bardziej smutek i rezygnacja.

– Czułam się oszukana, ale też winna, że nie zauważyłam tego wcześniej – przyznałam.

– Czasem człowiek nie chce widzieć – odparła, nalewając mi herbaty.

Po powrocie pojechałam jeszcze na działkę. Stałam w środku niedokończonych ścian, w ciszy, która wydawała się gęsta i ciężka. Chwyciłam telefon i wybrałam numer Pawła.

– Powiedz mi, co się z nim działo – zaczęłam od razu. – Czemu nie chciał tu wracać?

Po drugiej stronie było chwilę cicho, aż w końcu usłyszałam jego głos.

– On chyba od dawna chciał odejść. Tylko nie wiedział jak.

– A mówił ci, że ja jestem gotowa poświęcić wszystko?

– Tak. I może właśnie to go przeraziło – odpowiedział.

Słuchałam w milczeniu, a każde słowo wbijało się we mnie jak gwóźdź.

Nie wiedziałam, co dalej

Kilka dni później wróciłam na działkę. Było chłodno, wiatr poruszał foliami. Usiadłam na progu niedokończonego domu i patrzyłam na wnętrze – gołe ściany, brak podłóg, zapach wilgoci. Kiedyś widziałam tu naszą przyszłość, teraz widziałam tylko początek, który nie doczekał się końca.

Ten dom miał być symbolem nowego etapu, wspólnego życia. Stał się świadectwem jego końca. Myślałam o tym, ile wieczorów spędziłam tu sama, czekając na niego. O tym, jak każdy pusty dzień był kolejną cegłą w murze, który wyrósł między nami.

Przez chwilę miałam ochotę odwrócić się i już nigdy tu nie wrócić. A jednak została we mnie myśl, że może kiedyś, choćby za wiele lat, wrócę i dokończę to sama. Nie po to, by odtworzyć dawne marzenie, ale żeby stworzyć coś nowego – tylko swojego.

Wstałam, zamknęłam furtkę i odeszłam, wiedząc, że ten rozdział mojego życia jest już zamknięty, choć dom wciąż stoi otwarty na pustce.

Karolina, 32 lata


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama