Reklama

Moja żona Anna jest cudowna, ale jej matka, Grażyna... cóż, to osobna kategoria człowieka. Zawsze gotowa skomentować wszystko z miną eksperta, chociaż sama nigdy nie przyzna się do błędu. Nie chodzi o to, że się nienawidzimy – raczej o ten ciągły stan ciągłego napięcia. Zbliżały się jej urodziny, a ja, zamiast jak co roku kupować nudny szal czy kosmetyki, wpadłem na pomysł – kupię jej coś naprawdę praktycznego. Porządną, profesjonalną patelnię. Gotowanie to jej pasja, więc co mogło pójść nie tak?

Wybuchła przy wręczaniu prezentu

Wszystko było przygotowane. Tort z cukierni, bukiet róż od Anny, mój prezent zapakowany w ozdobny papier. Usiadłem przy stole z lekkim napięciem, ale z przekonaniem, że tym razem nie będzie dramatu. Przecież to tylko patelnia. Dobra, porządna, z powłoką tytanową i designerską rączką. Luksus w kuchennym wydaniu. Grażyna rozpakowała ją z kamienną twarzą, obejrzała przez chwilę, po czym rzuciła cicho:

– No proszę. Patelnia. Czy to jakiś subtelny sygnał, że moje kotlety są do niczego?

Zamarłem. Spojrzałem na Annę, która przewróciła oczami i zaczęła mówić coś o tym, że to przecież prezent od serca. Ale teściowa już się rozkręcała.

– Naprawdę, nic nie mówiłeś, że coś ci nie smakuje, ale jak widać – wolisz mówić przy użyciu patelni.

– Mamo, daj spokój, to był zwykły prezent, a nie test twojej godności! – warknąłem w końcu, nie wytrzymując.

– Nie musisz się unosić. Po prostu nie wiem, jak to odebrać. Może następnym razem kupisz mi fartuch z napisem „Ucz się, Grażyno”?

Anna wstała, próbując nas uciszyć, ale zrobiło się już gorąco. Mówiła coś o tym, że jesteśmy dorośli, że to jej urodziny, a my znowu robimy z tego scenę. Wszyscy spuścili głowy, ale ja czułem, jak krew we mnie buzuje. W myślach dudniło tylko jedno: Dlaczego wszystko zawsze musi być źle zrozumiane? Przecież ja naprawdę chciałem dobrze.

Naprawdę zrobiłem źle?

Anna udawała, że nic się nie stało, ale ja nie potrafiłem tak po prostu przejść nad tym do porządku dziennego. Wieczorem, kiedy dzieci już spały, usiadłem z nią w kuchni.

– Możemy porozmawiać? – zacząłem spokojnie, choć wewnątrz czułem, że długo nie wytrzymam w tej roli zrównoważonego męża.

– Jasne – odpowiedziała z rezerwą.

– Wytłumacz mi, proszę, dlaczego twoja matka zawsze szuka dziury w całym? Co bym nie zrobił, zawsze jestem tym złym.

Anna wzruszyła ramionami.

– Ona po prostu... ma swoje zasady. Czasem reaguje zbyt emocjonalnie.

– Emocjonalnie? To był atak. Zrobiłem coś miłego, a dostałem po głowie jakbym ją obraził.

– Nie przesadzaj.

– Przesadzam? Może po prostu powiedz mi wprost – mam się z twoją matką nie odzywać?

– Chciałabym, żebyście oboje dorośli – rzuciła sucho.

Zamilkłem na chwilę, patrząc na nią z niedowierzaniem. Bolały mnie te słowa, bo naprawdę się starałem.

– Wiesz co? Mam czasem wrażenie, że w tym układzie zawsze jestem sam. Nigdy nie stajesz po mojej stronie. Nawet kiedy masz świadomość, że twoja matka przegina.

– Nie chcę być między wami. To nie fair – odpowiedziała, patrząc w bok.

Zrobiło się cicho. Cisza była gorsza niż najgorszy krzyk. I po raz pierwszy od dawna poczułem się naprawdę samotny. Jakbyśmy wszyscy byli w jednej rodzinie, ale ja – tylko z tytułu.

Coś chciała przez to powiedzieć

Minął miesiąc, odkąd wręczyłem tę przeklętą patelnię. Życie wróciło do normy, przynajmniej pozornie. Nie rozmawialiśmy o tamtej sytuacji, choć napięcie wciąż wisiało w powietrzu. Kiedy Anna powiedziała, że jej mama zaprosiła nas na obiad, miałem ochotę zniknąć. Ale powiedziałem tylko „okej”, bo czasem łatwiej się zgodzić, niż ciągnąć kolejną dyskusję.

Usiedliśmy przy stole – teściowa, Anna, dzieciaki, ja. Atmosfera była grzeczna, ale jakby wszyscy czekali, aż coś wybuchnie. Nikt się nie śmiał, nikt nie żartował. W końcu Grażyna przyniosła na stół nową potrawę – jakieś egzotyczne danie z krewetkami i jakimś dziwnym sosem. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie robiła.

– Zrobiłam na tej waszej cudownej patelni – powiedziała, stawiając talerz przede mną. – Skoro już ją mam, trzeba było wykorzystać.

Nie wiedziałem, czy to kpina, czy próba pojednania. Zamarłem z widelcem w ręce.

– Wyszło, co? Może jeszcze powiesz, że teraz gotuję lepiej? – rzuciła, niby półżartem.

Spojrzałem na nią i, po raz pierwszy od dłuższego czasu, nie miałem gotowej odpowiedzi.

– Nie wiem, co powiedzieć. Ale chyba... smakuje – wydusiłem.

Grażyna wzruszyła ramionami, ale w jej oczach mignęło coś dziwnego – może rozbawienie, może ulga. Wtedy po raz pierwszy pomyślałem, że ludzie nie zawsze przepraszają słowami. Czasem robią to daniem na nowej patelni. I choć dalej byłem ostrożny, poczułem, że coś się przesunęło. Może nie dużo, ale wystarczająco, by nie wstać od stołu z zaciśniętymi pięściami.

Może jednak się dogadamy

Po obiedzie, kiedy dzieci poszły do pokoju, a Anna rozmawiała przez telefon na balkonie, zostałem z teściową w kuchni. Zamiast uciekać, jak miałem w zwyczaju, chwyciłem za rękawiczki i zacząłem jej pomagać przy zmywaniu. Przez chwilę nie padło żadne słowo. Tylko ciche stuknięcia naczyń i szum wody. W końcu odezwała się pierwsza.

– Może jestem trudna. Ale nie jestem twoim wrogiem – powiedziała, nie patrząc mi w oczy.

Zaskoczyła mnie tym. Odwróciłem się do niej i oparłem biodrem o blat.

– A ja mam wrażenie, że od początku byłem kimś kogo trzeba tolerować, a nie zaakceptować.

– To nie tak – westchnęła. – Po prostu... Anna była moim światem. A ty go zmieniłeś. Nie potrafiłam tego dobrze przyjąć.

– Nie chciałem nikomu nic zabierać. Chcę tylko, żebyśmy się nie ranili nawzajem – powiedziałem cicho.

Teściowa przez chwilę milczała. Potem skinęła głową i otarła ręce o ręcznik.

– Czasem nie wiem, jak rozmawiać z ludźmi. Gotuję, robię, staram się, ale... – zawahała się. – Może to jedyny sposób, w jaki umiem pokazywać, że mi zależy.

– A ja jestem marketingowcem – odparłem z lekkim uśmiechem. – Kupuję ludziom patelnie, jak chcę okazać sympatię.

Spojrzała na mnie z ukosa, tym razem naprawdę się uśmiechając. Był to ułamek sekundy, ale coś w tym było. Nie rozwiązaliśmy wszystkich problemów, ale pierwszy raz poczułem, że rozmawiamy jako ludzie, nie przeciwnicy. I może to był początek.

Czekam na kolejne dania

W drodze do domu siedzieliśmy z Anną w milczeniu. Dzieci spały z tyłu, głowy opadły im na ramiona. Patrzyłem przez okno, mijając kolejne latarnie, i myślałem o tym, co się wydarzyło. Czy naprawdę coś się zmieniło? Czy jedna rozmowa, jeden obiad, mogą naprawić lata spięć, złośliwości i niedomówień?

Nie sądzę. Ale to był krok. I w tym kroku było coś, czego wcześniej nie było – wzajemne wysłuchanie. Bez udawania, bez ataków. Grażyna nie przeprosiła wprost, ja też nie. Ale podaliśmy sobie ręce w sposób, który bardziej znaczył „rozumiem cię” niż „masz rację”. Wiem, że to jeszcze nie koniec. Jeszcze nie raz coś powie z przekąsem. Jeszcze nie raz ja coś źle odbiorę albo zareaguję zbyt impulsywnie. Ale może już nie będziemy od razu wyciągać toporów.

Zastanawiałem się, co by było, gdybym wtedy kupił jej coś bezpiecznego – kwiaty, książkę, czekoladki. Może byłoby spokojniej. Ale nie byłoby tej całej lawiny zdarzeń, dzięki której w końcu zaczęliśmy naprawdę mówić. Więc może nawet dobrze, że wybrałem patelnię. Nawet jeśli przez chwilę byłem wrogiem publicznym numer jeden. Zresztą... u teściowej chyba zawsze trochę nim będę. Ale teraz już wiem, że nie musi to oznaczać wojny. Czasem wystarczy zrozumieć, że każdy kocha po swojemu – ona gotując, ja szukając najlepszej promocji na prezent. Może właśnie na tym polega rodzina – na uczeniu się, jak nie rzucać patelnią, nawet gdy bardzo kusi.

Tomasz, 33 lata


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama