Reklama

Mam na imię Paweł, czterdzieści lat na karku, rozwód na koncie, dwójkę dzieci na pół etatu i nowy związek, w którym wciąż uczę się, jak być „na serio”. Mimo tego całego życiowego chaosu są rzeczy, które trwają niezmiennie – jak Wigilia u moich rodziców. Mama co roku wyciąga ten sam obrus i te same pretensje, ojciec włącza radio z kolędami, a ja udaję, że wszystko jest w porządku. Przez lata to jakoś działało.

Po rozwodzie z Agnieszką próbowaliśmy utrzymać normalność. Dla dzieci. Zosia ma dziesięć lat, Michał siedem. Dla nich święta to magia, nie terapia rodzinna. Dlatego w tym roku wpadłem na pomysł: może Agnieszka zajrzałaby na chwilę? Choćby na opłatek.

– Mamo, myślisz, że mogłaby wpaść Agnieszka? Dla dzieci. Na jakieś piętnaście minut, nie więcej – zapytałem ostrożnie przez telefon.

Nie ma mowy – odparła lodowatym tonem. – To już nie jest nasza rodzina.

Nie potrafiłem zrozumieć, skąd ta zaciekłość. Nie była nigdy czułą teściową, ale z Agnieszką umiały kiedyś rozmawiać. A teraz jest jak mur.

Wieczorem Zosia usiadła obok mnie na kanapie.

– Tato, a mama będzie na Wigilii?

Spojrzałem na nią. Michał niby się bawił, ale widziałem, jak zamarł w oczekiwaniu.

Nie wiem, kochanie – skłamałem. – Zobaczymy.

Wtedy jeszcze myślałem, że to ja układam tę wigilijną układankę. Nie wiedziałem tylko, że ktoś dawno już pozmieniał w niej wszystkie elementy.

Matka była nieugięta

Dzień przed Wigilią zajechałem do rodziców wcześniej niż zwykle. Chciałem porozmawiać. Jeszcze raz spróbować przekonać ich, by dali Agnieszce szansę – nawet jeśli miałaby tylko usiąść na pięć minut i wyjść przed zupą grzybową.

Matka szykowała kapustę z grzybami. W kuchni pachniało świętami, ale atmosfera była lodowata. Ojciec siedział przy stole z gazetą, udając, że go to wszystko nie dotyczy.

– Mamo… możemy jeszcze porozmawiać? – zapytałem, siadając przy stole.

– Jeśli chcesz pomóc, obierz ziemniaki – odparła beznamiętnie.

Wziąłem nóż. Przez chwilę była tylko cisza i stukot metalu o blat.

– Chciałbym, żeby Agnieszka mogła wpaść. Dla dzieci. Na chwilę.

– Dla dzieci, czy dla siebie? – Matka spojrzała na mnie, wbijając wzrok jak igły. – Może jeszcze razem usiądziecie jak za starych czasów?

– Przesadzasz.

– Paweł, ty cały czas żyjesz w przeszłości. To się skończyło. Rozwiodłeś się. Koniec. My nie chcemy tej kobiety w naszym domu.

Ojciec chrząknął, nie odrywając wzroku od gazety.

Nie róbmy z Wigilii areny dramatów – mruknął.

Poczułem, jak rośnie we mnie złość.

– Chodzi tylko o to, żeby Zosia i Michał poczuli się normalnie! – podniosłem głos. – Choć raz!

– W tym domu nie ma miejsca na półśrodki – odpowiedziała matka chłodno. – Albo jesteście rodziną, albo nie. A z Agnieszką już nie jesteśmy.

Zacisnąłem usta. Byłem dorosłym facetem, ale znów czułem się jak dzieciak, któremu tłumaczą, że nie wie, co dla niego dobre. Wyszedłem bez słowa. Po raz pierwszy pomyślałem, że może to nie Agnieszka jest problemem.

Przyszedł niespodziewany gość

Wigilia zaczęła się zwyczajnie. Dzieci pomagały babci nakładać pierogi, ojciec pouczał Michała, jak trzymać opłatek, a ja udawałem, że wszystko gra. Chociaż w środku buzowałem. Było trochę nerwów, jak zawsze – matka narzekała, że barszcz za ciemny, ojciec, że karp za suchy. Zosia z Michałem co chwilę zerwali się z miejsca, wyglądając przez okno.

O dziewiętnastej mama z dumą zapowiedziała, że możemy zacząć.

– Paweł, przynieś kompot – rzuciła.

Wstałem, poszedłem do kuchni. Kiedy wróciłem, zamarłem. W drzwiach stała Agnieszka. Zosia rzuciła się jej na szyję z piskiem:

– Mamusiu! Wiedziałam, że przyjdziesz!

Michał też się do niej przytulił. Wszyscy się uśmiechali. Wszyscy… poza mną.

– Co ty tu robisz? – szepnąłem, podchodząc do niej.

Twoja mama mnie zaprosiła – odpowiedziała równie cicho. – Mówiła, że dzieci będą szczęśliwe.

Zrobiło mi się gorąco. Przeniosłem wzrok na matkę. Stała przy stole, spokojna, nawet lekko uśmiechnięta.

– Cześć, Agnieszko. Siadaj. Zimno na dworze – powiedziała tonem serdecznym, którego nie słyszałem od lat.

– Chwileczkę – zwróciłem się do ojca. – Dlaczego mi nic nie powiedzieliście?

– To Wigilia. Nie rób scen – odparł, nie patrząc na mnie.

Nie wiedziałem, co powiedzieć. To nie ja zaprosiłem Agnieszkę. Nie dzieci. Nawet nie Agnieszka sama z siebie. Moja matka. Ta sama, która mówiła: „Nie ma mowy”. Usiadłem. Na talerzu przede mną parowała zupa grzybowa, ale nie miałem apetytu. Czułem się jak statysta w spektaklu, którego reżysera nawet nie znam.

Kłamstwa wyszły na jaw

Przez chwilę wszystko toczyło się jak w idealnej reklamie świąt. Agnieszka siedziała przy stole, dzieci były zachwycone, a moi rodzice… jakby nagle ją pokochali. Śmiali się z jej żartów, dopytywali o zdrowie, a matka nawet nalała jej kompot do ulubionej szklanki z zielonym rantem – tej, którą kiedyś trzymała tylko dla „najbliższych”.

Coś mi tu nie pasowało. Wszystko się posypało przy serniku. Zosia zaczęła opowiadać o jakimś weekendzie u mamy i Marka, nowego partnera Agnieszki.

– Marek zrobił pierogi! Lepsze niż babci! – zaśmiała się.

Marek to ten doradca, tak? – zapytała mama zbyt swobodnie. – Ostatnio świetnie nam doradził z lokatą, prawda, Stefan?

Zamarłem z widelcem w powietrzu. Spojrzałem na ojca.

– Z czym? – zapytałem powoli.

– Z lokatą – odparł niechętnie, patrząc na matkę.

– Czyli Marek… was zna?

– No przecież mówiłam ci, że to porządny człowiek – rzuciła mama, zbyt pewna siebie.

– Nie. Mówiłaś, że nie chcesz widzieć Agnieszki w swoim domu – warknąłem. – A teraz się okazuje, że jej partner zarządza waszymi pieniędzmi?

– Paweł – zaczął ojciec – to nie ma znaczenia. To Wigilia.

– Czyli… wolicie jej nowego faceta niż własnego syna?

– Marek to porządny człowiek – odparła mama z powagą. – A twoje życie to wieczna prowizorka.

Poczułem, że robi mi się duszno. Nie o Marka tu chodziło. Chodziło o to, że coś, co wydawało mi się jeszcze być moje – rodzina – dawno już przestało być mi znane. Zrozumiałem, że dowiedziałem się o tym wszystkim jako ostatni.

Wszyscy mnie oszukali

Nie powiedziałem nic. Po prostu wstałem od stołu i wyszedłem. Kurtkę miałem w ręce, buty założone w sekundę. W głowie szumiało mi od emocji, jakby ktoś wepchnął mnie w nurt rwącej rzeki i kazał płynąć pod prąd. Wyszedłem na zewnątrz. Śnieg sypał gęsto, ale nawet nie czułem zimna. Otworzyłem samochód, usiadłem za kierownicą i po prostu siedziałem. Nie włączyłem silnika. Było cicho i ciemno. Tylko oddech parował na szybie. Patrzyłem przed siebie, ale nie widziałem nic.

Czułem się zdradzony. Przez rodziców, którzy grali przede mną teatr od miesięcy. Przez dzieci, które – choć niewinne – z radością witały nowy układ, w którym dla mnie było coraz mniej miejsca. Przez Agnieszkę, która nawet nie uznała za stosowne mnie uprzedzić, że moja matka ją zaprosiła. I przez samego siebie – bo jak idiota wierzyłem, że mam jeszcze jakąkolwiek kontrolę nad tym, co dzieje się z moją rodziną.

Oparłem głowę o kierownicę. Głęboki oddech. Jeszcze jeden. W tej ciszy zrozumiałem coś prostego, ale brutalnego. Nigdy nie byłem w centrum tej rodziny. Zawsze gdzieś z boku, zawsze między wersami. Niby syn, niby ojciec, niby gospodarz świąt. A ostateczne decyzje? Nigdy nie były moje.

Zamknąłem oczy. Próbowałem przywołać jakiekolwiek wspomnienie, w którym byłem naprawdę ważny. Nie jako dodatek, nie jako tolerowany element, ale jako ktoś, z kim się liczą. Nic nie przyszło. Tego wieczoru nie wyszedłem tylko z domu rodziców. Pozbyłem się iluzji, że to mój dom.

Zrobiłem im rozrachunek

Następnego dnia pojechałem do Agnieszki. Zadzwoniłem, nie odbierała. Pojechałem mimo to. Musiałem z nią porozmawiać. Nie mogłem udawać, że wszystko jest w porządku. Nie po tym, co się wydarzyło. Drzwi otworzył Marek. Ubrany jak zawsze – elegancko, nonszalancko. Jakby wyszedł z reklamy banku.

– O, cześć – powiedział spokojnie, jakbyśmy byli starymi kumplami.

– Agnieszka jest?

– Jasne. Aga, Paweł przyszedł! – zawołał przez ramię i odsunął się w bok, wpuszczając mnie do środka.

Chwilę później stanęła przede mną. Zaskoczona, ale nie speszona.

– Co się stało? – zapytała.

– Czemu mi nie powiedziałaś, że widujesz się z moimi rodzicami? Że Marek został ich doradcą? – wystrzeliłem.

Westchnęła.

– Paweł, naprawdę? O to cała ta drama?

– Tak, o to. Bo ja dowiaduję się o tym przy stole, podczas kolacji, jak idiota. Jak statysta w waszym przedstawieniu!

– Twoi rodzice sami to zaproponowali – odparła. – Mnie zaskoczyli tak samo, kiedy poprosili o kontakt do Marka.

– A nie przyszło ci do głowy, żeby mi powiedzieć?

– Ty zawsze robisz ze wszystkiego dramat. Wszystko musi być zaraz „zdradą”, „układem”. Dla ciebie to nadal wojna, a my... my już żyjemy dalej.

Zamknąłem oczy.

– Nie chodzi o Marka. Chodzi o to, że nikt nie uznał mnie za kogoś, kogo warto poinformować. Ani ty, ani oni.

– Może dlatego, że sam się zepchnąłeś na bok?

Zamarłem. Nie wiedziałem, co na to odpowiedzieć.

Czy to jeszcze rodzina?

Jeszcze kilka dni po świętach łudziłem się, że coś się wyjaśni: że rodzice zadzwonią, Agnieszka może coś dopowie, dzieci zapytają, czemu wyszedłem z kolacji w połowie. Nikt nie zadzwonił. Nikt nie zapytał. Jakbym po prostu rozpłynął się w tym całym świątecznym zamieszaniu.

Siedziałem w swoim mieszkaniu, patrząc na choinkę, którą stroiliśmy z Zosią i Michałem tydzień wcześniej. Teraz już lekko opadała, jakby też miała dość. Przez chwilę pomyślałem, że mógłbym zadzwonić. Zrobić pierwszy krok. Wyjaśnić. Przełknąć dumę. Nie zrobiłem tego. Może właśnie na tym polega dorosłość – na akceptacji, że nie wszystko da się posklejać. Czasem trzeba przestać zbierać potłuczone filiżanki i zająć się kształtowaniem nowych.

Rodzina – to słowo, które przez lata próbowałem dopasować do oczekiwań innych. Rodzina moich rodziców. Rodzina z Agnieszką. Rodzina, której już nie ma. Może pora stworzyć własną, inną. Może skromniejszą. Może mniej tradycyjną, taką, w której nikt nie będzie musiał udawać, że wszystko gra.

Włączyłem światła na choince. Po pokoju rozlało się ciepłe, żółte światło. Spojrzałem na kanapę, gdzie kilka dni temu siedziała moja dziewczyna, opowiadając o planach na Nowy Rok. Wtedy jeszcze nie słuchałem uważnie. Teraz postanowiłem jej posłuchać. W końcu może to był właśnie początek mojej prawdziwej rodziny.

Paweł, 40 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama