„Chciałem zaimponować kolegom na wspólnym wyjeździe i tankowałem jak smok. Ranek okazał się katorgą i to nie przez kaca”
„Kiedy moja żona powiedziała, że szykuje dla mnie niespodziankę i mam wziąć tydzień wolnego pod koniec września – nawet się nie domyślałem, co dla mnie szykuje. Wspólnie z kilkoma przyjaciółmi postanowiła wskrzesić duchy przeszłości, sprawić, aby wróciły piękne wspomnienia – więc zaplanowała wspólny tygodniowy pobyt w tym samym miejscu, co 30 lat temu”.

Pod koniec września 1983, kiedy jako studenci pierwszego roku mieliśmy jeszcze wakacje, ruszyliśmy całą paczką na tygodniowy wypad na łono natury. Rodzice jednego chłopaka z naszej ekipy posiadali spore gospodarstwo. Spaliśmy na sianie, kąpaliśmy się w jeziorze, jeździliśmy konno i piliśmy smorodinówkę, czyli miejscowy wyrób alkoholowy – nalewkę z czarnych porzeczek.
Na tym wyjeździe poznałem moją obecną żonę; zresztą zawiązały się wówczas jeszcze cztery inne małżeństwa… Minęło już ponad trzydzieści lat, a my ciągle wspominamy te nasze „wakacje życia”. Byliśmy piękni, młodzi, pełni zapału i planów na przyszłość.
Byliśmy nieśmiertelni!
Przez kolejnych dziesięć czy piętnaście lat trzymaliśmy się razem, razem robiliśmy rozliczne interesy i razem – w większych bądź mniejszych „podzespołach” – jeździliśmy na wakacje. Z czasem nasze drogi się rozeszły, ale ciągle stanowiliśmy zgraną paczkę. Dzieci rosły, pojawiały się wnuki, niektórym w życiu wychodziło lepiej, innym gorzej, lecz dawaliśmy radę. Choć do tamtych beztroskich wakacji zawsze niezmiennie tęskniliśmy.
Kiedy moja żona powiedziała, że szykuje dla mnie niespodziankę i mam wziąć tydzień wolnego pod koniec września – nawet się nie domyślałem, co dla mnie szykuje. Rodzice Marka, u których byliśmy w tamtym pamiętnym wrześniu, z czasem przekształcili swoje włości w jedno z najlepszych gospodarstw agroturystycznych w północnej Wielkopolsce. A moja żona wspólnie z kilkoma przyjaciółmi postanowiła wskrzesić duchy przeszłości, sprawić, aby wróciły piękne wspomnienia – więc zaplanowała wspólny tygodniowy pobyt w tym samym miejscu, co trzydzieści lat temu.
Warunek był jeden: stawić się mieli wszyscy ówcześni uczestnicy. Spotkanie po tylu latach w tym samym gronie dostarczyło mi naprawdę wielu wzruszeń. Nie tylko mnie jednemu; wszystkim dziewczynom oczy się szkliły, a chłopacy (każdy z brzuszkiem lub łysinką) chrząkali nieco zbyt często i klepali się nawzajem po plecach nieco zbyt mocno.
Nasi gospodarze przygotowali na powitanie obiad wraz z kolacją oraz elementami śniadania; zakładali, że spotkanie po latach okraszone sporą ilością wspomnień i gremialną degustacją smorodinówki przeciągnie się do rana. I tak rzeczywiście było; jedzenie, picie, opowieści – wszystko na zmianę. Pierwsi z nas zaczęli odpadać około drugiej, najwytrwalsi – w tym także ja – poszli spać dopiero z kurami. Tylko że kury wstawały do roboty, a my się kładliśmy.
Obudziłem się jakoś koło południa z lekkim kacem i… z wielkim katarem. Moja żona gdzieś wyszła – pewnie z dziewczynami wybrała się na konną przejażdżkę. Z trudem zwlokłem się z łóżka, poczłapałem do łazienki i stanąłem przed lustrem. Aż się przestraszyłem: zapuchnięte, przekrwione oczy, spuchnięty i cieknący nos, a oddech ciężki jak po biegu na dziesięć kilometrów.
Sięgnąłem do apteczki – przewidujący gospodarze zaopatrzyli ją w cały zestaw niezbędnych do przeżycia środków, od sprayu na komary po plastry na odciski. Był też środek na kaca, więc rozpuściłem dwie tablety w szklance wody i wypiłem duszkiem. Ból głowy osłabł nieco, ale wszystkie inne objawy zostały. Kiedy na podwórzu usłyszałem gwar i parskanie koni, postanowiłem mimo niewyjściowego wyglądu przywitać się z paniami wracającymi z wycieczki.
Wyszedłem na dwór i aż mnie zatkało – słońce świeciło jak oszalałe prosto w moją twarz, więc z trudem dostrzegłem kolegów siedzących pod drzewem przy wielkim drewnianym stole i raczących się poranną kawą, porannymi sokami, wodą sodową… No, płynami wszelakimi się chłodzili.
Zbliżyłem się do nich wolno.
Coś ty, mam kaca, za dużo wypiłem
– Cześć i czołem – wychrypiałem.
– Jezu, Wiechu, ale ty wyglądasz! – wyrwało się Markowi. – Weź się kawy napij albo co, bo straszysz.
Klapnąłem ciężko na ławę koło niego i z wdzięcznością przyjąłem szklanicę krystalicznej, studziennej wody, którą wypiłem duszkiem. Dobry humor wrócił mi prawie natychmiast.
– A wy jak? – zapytałem.
– Bez konsekwencji – odparli zgodnym chórem koledzy. – Jedynie lekki kacyk i deficyt snu. Normalka – dodał Jarek. – Ale ty, stary… masakra jakaś. A przecież piliśmy równo, nie?
– Widać mnie picie nie służy – wzruszyłem ramionami.
Przyglądający mi się bardzo uważnie od samego początku Wojtek, lekarz z zawodu, zadał mi nagle pytanie:
– Słuchaj, Wiesiek, a czy ty nie masz alergii jakiejś przypadkiem?
– No coś ty! – oburzyłem się. – Alergia to wasz wymysł, lekarzy, którzy chcą zarobić na zdrowych pacjentach – zarechotałem.
– Na zdrowego to ty nie wyglądasz, a ja pytam całkiem poważnie – obruszył się. – Masz jakąś alergię?
– Mam pięćdziesiąt jeden lat – powiedziałem z dumą – i oprócz uczulenia na jajka kurze w wieku lat czterech nigdy się na nic nie uskarżałem. Poza tym jest koniec września i siedzimy na wsi, gdzie powietrze jest zdrowe, rześkie i nie ma w nim niczego, co mogłoby mnie uczulić.
– Znasz się na tym? – spytał z zainteresowaniem kolega.
– Nie. Tak tylko dedukuję.
W tym momencie do stołu podeszły dziewczyny i mój wygląd stał się ogólną sensacją. Najbardziej zmartwiła się Małgosia, moja żona.
– Od dziś, masz zakaz picia – stwierdziła surowo.
– Nie przesadzaj – przestraszyłem się nie na żarty. – Według Wojtka to jest po prostu alergia – chwyciłem się ostatniej deski ratunku.
– Ty przecież nie masz alergii – odpowiedziała Małgorzata.
– Nie miałem – poprawiłem ją szybko. – Ale mogę mieć.
– W twoim wieku?
– Słuchajcie – wtrącił się Wojtek – ja wprawdzie jestem internistą, nie alergologiem, ale to mi naprawdę wygląda na ostry atak alergii wziewnej. A o tej porze roku fruwa w powietrzu sporo czynników, które mogą spowodować takie objawy. Ale te dwa rodzaje zarodników grzybów do końca września występują w wielkiej obfitości.
– No ale przecież nie można dostać tak nagle alergii, jak się wcześniej żadnych objawów nie miało… Chyba – wyraziła swoje wątpliwości Małgosia.
– Niestety, można – odparł Wojtek. – A z wiekiem – spojrzał na mnie znacząco – znacznie obniża się bariera immunologiczna.
– Mam alergię na jakieś zarodniki? – nie mogłem uwierzyć.
– Tak mi to wygląda. No, chyba że wolisz mieć alergię na alkohol, ze szczególnym uwzględnieniem tej pysznej nalewki, którą wczoraj chłonąłeś jak gąbka.
Jeden zastrzyk i od razu lepiej
Westchnąłem ciężko. Wojtek natychmiast zrozumiał.
– Słuchaj, z alergią da się żyć, tylko trzeba trochę uważać na siebie, żeby nie przeszła w jakieś astmatyczne sprawy. Ale to przy zaniedbaniu albo bardzo silnym uczuleniu – zreflektował się szybko. – Na razie mam propozycję taką: zrobię ci teraz zastrzyk i jak ci przejdzie, to będziemy wiedzieli, że to alergia. A po powrocie zrobisz sobie testy i będziesz na sto procent pewien, co ci pyli.
– Czyń zatem swoją powinność, doktorze – westchnąłem.
Zabieg w jego pokoju trwał tyle, co ukłucie komara, chociaż był nieco bardziej bolesny. Opuchlizna z twarzy zeszła mi w ciągu godziny, tak że wieczorem mogłem zasiąść do dalszego biesiadowania i wspominania, jacy to kiedyś byliśmy piękni i młodzi. A teraz jesteśmy już tylko piękni...
Po powrocie do Szczecina zrobiłem testy alergiczne i okazało się, że Wojtek miał rację. Byłem uczulony właśnie na to, co powiedział, te jakieś zarodniki. Pani doktor z poradni uznała, że na razie obejdzie się bez inhalatora, jednak muszę regularnie brać leki odczulające, zwłaszcza w okresie wzmożonego występowania czynnika alergizującego. Czyli od czerwca do września. Czyli nie jest tak źle. Szkoda tyko, że musiałem się o mojej alergii dowiedzieć na powtórzonych po trzydziestu latach wakacjach życia. No, ale ponoć nigdy nie jest za późno, żeby dowiedzieć się o sobie czegoś nowego…
Czytaj także:
„Od lat prowadzę podwójne życie. W domu czeka na mnie nudny mąż, na wakacjach - przystojny kochanek”
„Miałem 5 dzieci - każde z inną mamuśką. Nie potrafiłem być ojcem i mężem, na szczęście wystarczył portfel wypchany kasą”
„Teściowie zabrali mojego syna na wakacje, a po wszystkim dostałam rachunek. Nawet benzynę na dojazdy do atrakcji policzyli”

