Reklama

Poznałem Darię na kursie niemieckiego. Siedziała z przodu, zwykle z nosem w zeszycie, rzadko patrzyła na kogokolwiek. Ale kiedy już się uśmiechała – robiło się jakoś cieplej w sali. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, jak bardzo będzie mnie fascynować ten jej spokój, dystans i coś, czego nie potrafiłem nazwać. Może to, że była inna niż wszystkie?

Wpadła mi w oko

Spodobała mi się od razu, ale nie chciałem być kolejnym typem, który mówi: „hej, masz Snapchata?”. Więc najpierw zaproponowałem wspólne powtórki przed testem. Potem kawa, potem spacer. Zaczęliśmy się spotykać, chociaż nie wiem, czy mogłem to nazwać związkiem. To było wszystko na pół gwizdka. Ona niby była, ale jakby tylko na chwilę.

Po kilku tygodniach czułem, że muszę zrobić coś więcej. Coś, co pokaże jej, że jestem kimś, komu warto zaufać. Kto wyciągnie ją ze skorupy. Miałem pomysł idealny – weekendowa wspinaczka w Jurze Krakowsko-Częstochowskiej. Bywałem tam wielokrotnie. Skały są piękne, przygoda gwarantowana, emocje – też.

– Co ty na to, żebyśmy dokądś wyskoczyli w weekend? – rzuciłem pewnego wieczoru, jakby od niechcenia.

– Dokąd? – zapytała cicho, jakby zaniepokojona.

– Jura, skały. Mam cały sprzęt, pokażę ci wszystko.

– Nie wiem. Nigdy się nie wspinałam.

– Tym lepiej! Będziesz pod moją opieką, zaufaj mi.

Uśmiechnęła się niepewnie i to wystarczyło. W mojej głowie wszystko już było zaplanowane. Plecaki, uprzęże, lina, śpiwory, prowiant, apteczka – wszystko gotowe. Gadałem o tym z entuzjazmem, pokazywałem mapy, zdjęcia, filmy. I ani razu nie zauważyłem, jak bardzo jej twarz blednie z każdą kolejną opowieścią o piętnastometrowych przewieszkach czy skalnym kominie.

Chciałem zabłysnąć

W sobotę rano zapakowałem wszystko do bagażnika. Daria miała na sobie cienką kurtkę i adidasy, które zupełnie nie nadawały się na skały. Zauważyłem to, ale tylko się zaśmiałem. Mówiła niewiele, może zaspana, a może już wtedy wiedziała, że to nie będzie dobry dzień.

Pod skałą zaczęliśmy od łatwej drogi, którą znałem na pamięć. Wcześniej rozłożyłem linę, wszystko sprawdziłem dwa razy, podałem jej uprząż i kask.

– Zapięte? – zapytałem.

– Tak.

– No to jazda. Spokojnie, to tylko kilkanaście metrów. Ja cię asekuruję, nic się nie stanie. Nie patrz w dół, tylko na skałę.

Daria zaczęła się wspinać powoli, niepewnie, jakby każdy ruch ważył tonę. Ręce jej drżały, widziałem to nawet z dołu.

– Dasz radę, jesteś blisko, jeszcze tylko trochę!

Zatrzymała się na półce. Stała tam przez chwilę, oddychając ciężko. Potem odwróciła głowę i spojrzała na mnie.

– Adrian… ja nie mogę…

– Co znaczy nie możesz? Jesteś w połowie drogi!

– Trzęsą mi się nogi… Ja naprawdę nie dam rady…

– Zaufaj mi, będzie super – sama zobaczysz! Jeszcze dwa ruchy i jesteś na górze!

Wycofała się

Pokręciła głową. Przylgnęła do skały jakby zaraz miała z niej spaść.

– Błagam, pozwól mi zejść.

Zacisnąłem zęby i opuściłem ją. Kiedy stanęła obok mnie, cała się trzęsła. Zdjęła kask i przez chwilę patrzyła w ziemię, jakby chciała się w nią zapadać.

– Przecież chciałem tylko spędzić z tobą czas… – powiedziałem cicho. – Czemu nie potrafisz się przełamać?

Ona nic nie odpowiedziała. Usiadła na kamieniu, odwróciła wzrok. Patrzyłem na nią, czując w sobie frustrację, złość i rozczarowanie. Dla mnie to było coś więcej niż tylko weekend. To miał być dowód, że jesteśmy razem, że możemy razem sięgać po coś więcej. A teraz miałem przed sobą dziewczynę, która się wycofała po kilku metrach. Siedziała skulona i nieobecna, a ja zacząłem rozumieć, że może od początku nie była gotowa na ten wyjazd.

Nie złapała bakcyla

Wieczorem rozpaliliśmy ognisko. Drewno trzeszczało, a nad nami powoli rozlewał się ciemny, lipcowy wieczór. Usiadłem na kamieniu, założyłem polar i sięgnąłem po termos. Daria siedziała z boku, owijając się szczelnie w sweter. Nie odzywała się. W ciszy, jaka nas otoczyła, czułem każde skrzypnięcie ognia jak wyrzut.

– Fajnie tu, nie? – odezwałem się w końcu, siląc się na lekki ton.

– Mhm.

Zamieszałem herbatę w kubku i spojrzałem na nią ukradkiem. Miała wzrok wbity w płomienie, jakby tam chciała uciec.

– Może następnym razem zrobimy piknik na łące, bezpiecznie i płasko? – rzuciłem z udawanym uśmiechem.

Odwróciła się powoli. Zmarszczyła brwi, spojrzała na mnie bez cienia ciepła.

– Wiesz co, nie wszyscy muszą udowadniać coś sobie na linie.

Westchnąłem i spojrzałem w bok.

– Przepraszam. Nie tak miało wyjść. Myślałem, że ci się spodoba.

– Mówiłam, że się boję. Nie słuchałeś.

– Słuchałem… tylko myślałem, że to taki lęk, który można przełamać.

– Może nie każdy chce go przełamywać.

Nie rozumiała mnie

Zamilkliśmy. W tle było słychać świerszcze i trzaskanie gałęzi. Miałem ochotę wstać i odejść, ale coś mnie trzymało. Może głupia duma, może ta jej smutna sylwetka przy ogniu.

– Wiesz, ja naprawdę… chciałem dobrze – powiedziałem cicho.

– Wiem. Ale to dobrze według ciebie.

Spojrzała na mnie, a jej oczy były zmęczone i spokojne. I w tym spojrzeniu nie było wyrzutu, raczej rezygnacja. Jakby już postawiła między nami niewidzialną ścianę.

Oparłem łokcie na kolanach, wpatrując się w płomienie. Czułem, że zawiodłem, ale nie potrafiłem jeszcze przyznać, że to ja jestem winny. W mojej głowie wszystko miało wyglądać inaczej. Miała być radość, emocje, bliskość. Tymczasem był tylko ogień, milczenie i dwie osoby, które siedzą obok siebie, a czują się jak na dwóch różnych planetach.

Była przerażona

Wróciliśmy do domu następnego dnia, zmęczeni i milczący. W aucie grało radio, ale nie pamiętam ani jednej piosenki. Daria patrzyła przez okno przez całą drogę, z twarzą tak spokojną, że aż dziwnie oderwaną od wszystkiego. Kiedy zaparkowałem, nie powiedziała nawet „dzięki za weekend”. Wyszła pierwsza, niosąc swój plecak.

Wszedłem za nią po schodach. Mieszkała na drugim piętrze, znałem te stopnie na pamięć. Podałem jej klucz, który wcześniej wrzuciła do mojej kurtki. Weszła do mieszkania i pierwsze, co zrobiła, to postawiła plecak w pokoju. Chciałem coś powiedzieć, może zażartować, ale wtedy z jej ust wyrwał się krótki, przeciągły krzyk. Zamarłem.

– Adrian!!! Adrian, błagam… zabierz go!!!

Wpadłem do pokoju, zaskoczony. Daria stała pod ścianą, przyciskając ręce do ust. Na środku podłogi pełzał zaskroniec – czarny, śliski, jeszcze nie całkiem rozbudzony po chłodnym poranku. Najwidoczniej musiał jakoś wślizgnąć się do plecaka.

– Spokojnie, to tylko zaskroniec. Nie jest groźny – powiedziałem, próbując podejść do gada.

– Nie dotykaj mnie! – wrzasnęła nagle, cofając się dalej. – Dlaczego wszystko musi być takie, jak ty chcesz?!

Chciałem to naprawić

Zatrzymałem się w pół kroku. W rękach miałem plastikowe pudełko, którym planowałem nakryć węża i wynieść go przed blok. Ale nagle wszystko inne stało się ważniejsze.

– Daria…

– Weekend pod twoje dyktando, góry, które mnie przerażają, teraz to. Czy ty w ogóle mnie słyszysz?

– Nie wiedziałem, że się boisz węży.

Stałem tam jak idiota, z pudełkiem w dłoni, i nie umiałem wydusić słowa. Przez chwilę chciałem się bronić, tłumaczyć, że przecież wszystko miało być dobrze. Ale w jej oczach zobaczyłem, że to już nie ma sensu.

Zająłem się zaskrońcem, wyniosłem go do ogródka przed blokiem. Kiedy wróciłem, Daria siedziała na łóżku, wtulona w poduszkę. Nie spojrzała na mnie, nie odezwała się.

Wtedy pierwszy raz naprawdę do mnie dotarło, że może nigdy jej nie znałem. A może po prostu nie chciałem poznać, bo łatwiej było wyobrazić ją sobie w wersji, która pasowała do moich planów. Zrozumiałem, że nic już nie będzie tak jak wcześniej i że nie wiem, czy kiedykolwiek będę miał jeszcze szansę, by to naprawić.

Adrian, 27 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama