„Chciałem rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady. Nie spodziewałem się, że sens mojego życia odnajdę na dworcu”
„Spakowałem torbę. Nie robiłem wielkich przygotowań, nie było planu na nowy początek, żadnej wielkiej wizji. Po prostu chciałem wyjechać i nigdy nie wrócić. Wymazać wszystko, co mnie przytłaczało”.

- Redakcja
Czułem się, jakbym był bohaterem własnego życia, ale w fatalnym scenariuszu. Każdy dzień wyglądał tak samo: budzik o 6:30, szybki prysznic, kanapka jedzona w biegu, potem osiem godzin w biurze, które zdawały się wiecznością. Wychodziłem po zmroku, z głową pełną zbędnych informacji i notatek do przejrzenia na jutro. Wracałem do pustego mieszkania, gdzie czekał tylko telewizor, zimne światło lodówki i cisza, która powinna być kojąca, ale wbijała się w uszy jak zgrzyt metalu o beton.
Miałem dość
Znajomi? Byli, owszem, ale czy naprawdę? Spotkania sprowadzały się do tych samych rozmów. Kto awansował, kto się rozwodzi, gdzie teraz najlepiej zjeść stek. Siedziałem z nimi przy stole i czułem, jakbym oglądał ich życie zza szyby. Czasem myślałem, że może to nie oni się zmienili, tylko ja się cofnąłem, gdzieś utknąłem, jakbym przestał się liczyć.
Pewnego wieczoru, gdy wróciłem do domu, spojrzałem na swoje rzeczy i uderzyło mnie to nagle, mocno, jak grom z jasnego nieba. Nie mam tu nic, co naprawdę mnie trzyma. Ani przedmiotów, ani ludzi, ani planów na przyszłość. Myśl, by zostawić to wszystko, przychodziła do mnie od dawna, ale wtedy po raz pierwszy poczułem, że to nie tylko zachcianka. To była potrzeba.
Spakowałem torbę. Nie robiłem wielkich przygotowań, nie było planu na nowy początek, żadnej wielkiej wizji. Po prostu chciałem wyjechać i nigdy nie wrócić. Wymazać wszystko, co mnie przytłaczało. Kupiłem bilet na pociąg do Przemyśla, byleby jak najdalej.
Na dworcu czułem się lekko, pierwszy raz od dawna. Jakbym właśnie zrzucił z ramion ciężar, który nosiłem od lat. Ludzie mijali mnie w pośpiechu, spieszyli się na swoje pociągi, do swoich domów, do bliskich. A ja nie musiałem już nigdzie się spieszyć.
Chciałem zacząć od nowa
Wtedy ją zobaczyłem. Dziewczyna w pośpiechu szarpała się z walizką, która utknęła między peronem a schodkiem wagonu. Zanim zdążyłem pomyśleć, podszedłem i pomogłem jej ją podnieść. Spojrzała na mnie i uśmiechnęła się z wdzięcznością.
– Dzięki! Prawie bym się spóźniła.
– Lepiej późno niż wcale – odpowiedziałem odruchowo.
– Wyjeżdżam na kilka dni. A ty?
Zawahałem się, ale nie widziałem powodu, by kłamać.
– Na zawsze.
– Na zawsze?
– Tak. Czasem trzeba zamknąć pewne drzwi.
Patrzyła na mnie chwilę, jakby chciała coś powiedzieć, ale nie dopytywała. Wskazała głową na pociąg.
– Chodź, bo jeszcze zostaniesz tu na zawsze, ale na peronie.
Usiedliśmy naprzeciwko siebie, pośród ludzi zajętych sobą. Ktoś rozmawiał przez telefon, ktoś inny wpatrywał się w ekran laptopa, matka uspokajała dziecko marudzące w wózku. Pociąg szarpnął i ruszył. Patrzyłem przez okno na dworzec, który powoli zostawał za nami, i poczułem coś, czego się nie spodziewałem – niepewność. Czy naprawdę mogłem zostawić wszystko za sobą, tak po prostu?
Wysłuchała mnie
– Więc gdzie zaczynasz swoje nowe życie? – spytała.
– Jeszcze nie wiem – przyznałem. – To nie tak, że mam gotowy plan. Po prostu muszę się odciąć od tego, co było.
– A co było? – Ugryzła batonik i patrzyła na mnie uważnie.
Nie chciałem opowiadać jej o swoim nudnym życiu, które mnie zmęczyło. Nie chciałem mówić o pracy, która wysysała ze mnie energię, o znajomych, którzy stali się obcy, o tym, że nie czułem się już częścią swojego własnego świata.
– Wszystko – powiedziałem w końcu. – Praca, miasto, ludzie. Czułem się jak w miejscu, które nie jest moje.
Przechyliła głowę, jakby zastanawiała się nad moimi słowami.
– To dość radykalne. Może wystarczy odpocząć, zamiast uciekać?
– Niektóre miejsca po prostu gaszą człowieka – odpowiedziałem. – Muszę coś zmienić.
Patrzyła na mnie przez chwilę, jakby ważyła moje słowa. Potem wzruszyła ramionami.
– Może. Ale czy to miasto jest problemem, czy ty?
Nie spodziewałem się tego pytania. Przez chwilę próbowałem się zastanowić nad odpowiedzią, ale nie znalazłem żadnej, która byłaby pewna.
Rozmowa zeszła na inne tematy. Ola mówiła o podróżach, o tym, że lubi wyjeżdżać, ale zawsze wraca. O książkach, które czyta w pociągach, o ludziach, których spotyka po drodze. Jej głos był spokojny, a każde słowo wydawało się przemyślane. Ja mówiłem mniej, ale czułem, że to nie przeszkadza. W jakiś sposób rozmowa z nią była łatwa, naturalna, jakbyśmy znali się od dawna.
Nie miałem pomysłu
Pociąg sunął przez pola i lasy, a rozmowa płynęła razem z nim. Ola mówiła o tym, jak dobrze czasem oderwać się od rzeczywistości, ale jej zdaniem zawsze warto wrócić.
– Nawet jeśli wydaje ci się, że uciekasz przed czymś, to tak naprawdę zawsze zabierasz siebie ze sobą – stwierdziła.
Nie miałem ochoty się nad tym zastanawiać, więc spytałem o jej podróż.
– Jadę do rodziny. Potrzebuję odpoczynku, zanim wrócę do rzeczywistości – powiedziała.
– Może nie musisz wracać – rzuciłem.
Roześmiała się, jakby to było śmieszne, ale w jej oczach dostrzegłem coś więcej.
Minuty zamieniały się w godziny, a ja złapałem się na tym, że pierwszy raz od dawna nie liczę czasu. Gdy pociąg zwolnił przed stacją końcową, poczułem, że zamiast ulgi jest coś innego. Wahanie. Ola spojrzała na mnie i zapytała:
– No i co teraz, panie „wyjeżdżam na zawsze”?
– Może na zawsze to za długo – przyznałem.
– Więc zacznij od kilku dni.
To miało sens. Nie musiałem podejmować wielkich decyzji. Wystarczyło nie wsiąść do kolejnego pociągu. Ruszyliśmy razem w stronę miasta. Nie pytała, gdzie się zatrzymam, nie naciskała. Szliśmy obok siebie, a ja pierwszy raz od dawna nie czułem ciężaru żadnej decyzji.
Odnalazłem siebie
Pierwsze dni minęły szybciej, niż się spodziewałem. Spacerowałem bez celu, piłem kawę w małych kawiarniach, obserwowałem ludzi. Nikt mnie tu nie znał, niczego ode mnie nie oczekiwał.
Ola wpadała na mnie od czasu do czasu, jakby przez przypadek, ale czułem, że było w tym coś więcej. Zabierała mnie w miejsca, których sam bym nie znalazł – na punkt widokowy, do starej księgarni pachnącej kurzem i papierem, na targ, gdzie przekupki wołały do nas, jakbyśmy byli miejscowi.
– I co, tęsknisz za dawnym życiem? – zapytała któregoś wieczoru.
– Nawet o nim nie myślę – odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
Kilka dni zamieniło się w tydzień, potem w dwa. Nie czułem potrzeby planowania, podejmowania decyzji. Miesiąc temu byłem przekonany, że muszę uciec jak najdalej, ale teraz codzienność w tym miejscu zaczynała mieć sens. Znałem już rytm miasteczka, wiedziałem, która kawiarnia otwierała się najwcześniej, gdzie pieką najlepszy chleb, a w którym barze spotykali się ludzie po pracy.
Ola stała się częścią tego wszystkiego. Nie pytaliśmy siebie nawzajem o przyszłość, spotykaliśmy się naturalnie, bez umawiania. Czasem szliśmy na długie spacery, czasem po prostu piliśmy herbatę w milczeniu.
– I co? Nadal uciekasz? – zapytała nagle.
Spojrzałem na nią i dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, że nie myślałem o ucieczce już od dawna.
– Już nie – odpowiedziałem.
Uśmiechnęła się lekko. Kilka dni temu chciałem zniknąć. Teraz chciałem zostać. Może całe życie to kwestia jednego spotkania.
Mateusz, 36 lat
Czytaj także:
„Zrobiłam sobie Dzień Wagarowicza i uciekłam od wnuków. To nie moje dzieci, więc niech rodzice się z nimi męczą”
„Zaprosiłam samotnego sąsiada na obiad, bo było mi go szkoda. W życiu nie spodziewałam się, w co się tym wpakuję”
„Po śmierci męża nie było mnie stać nawet na chleb. Dopiero wybryk syna zmotywował mnie do pracy”