Reklama

Mam 35 lat i trzy miesiące temu się rozwiodłem. Nie mamy dzieci. Nie było spektaklu, hałasu. W teorii – cywilizowanie. W praktyce – jakby ktoś wyjął mi duszę i zostawił pusty pokój. Zostałem z kredytem na mieszkanie, długiem po nieudanej inwestycji i ciszą, której nie da się zagłuszyć muzyką, ani nawet serialami. Wszystko, co kiedyś miałem, wyparowało – małżeństwo, stabilność, plany. Kaja odeszła szybko, bez wielkich słów. Po prostu oznajmiła, że nie chce już tego ciągnąć, że „nie widzi sensu”. Czasem śni mi się, że siedzimy razem przy stole. Nie mówimy nic, ale ja i tak się budzę z uczuciem, jakbym znowu z kimś był.

Nie powiedziałem rodzinie o wszystkim. Znają ogólny zarys – rozwód, koniec, tyle. Nikt nie wie, że ledwo wiążę koniec z końcem. Robię zakupy według listy i rezygnuję z paragonów, bo boję się zsumować wydatki. Mama jest emocjonalna, siostra – konkretna, a ja... Nie chcę być ciężarem.

Tegoroczną Wigilię traktowałem jak obowiązek. Kinga mnie zaprosiła, dzieci się cieszyły. Miałem nie przychodzić, ale nie chciałem znów być „tym niewdzięcznym”. Prezentów nie miałem za co kupić. Upiekłem piernik. Wyszedł mi nawet ładnie. Powiedziałem sobie, że w tym roku dam coś symbolicznego.

Już przy drzwiach był pierwszy zgrzyt

Klatka schodowa u siostry pachniała kapustą i smażoną rybą. Otworzyła mi dzieciarnia – Tomek i Marysia. Chłopiec od razu rzucił mi się na szyję.

– Wujek! A gdzie prezenty?

Nie miałem przygotowanej odpowiedzi. Pokazałem torbę, w której był tylko piernik.

– W tym roku... będzie symbolicznie, mam nadzieję, że się nie obrazicie – uśmiechnąłem się krzywo.

Za plecami usłyszałem:

– Znowu oszczędzasz na dzieciach – głos Kingi, niby cicho, ale wystarczająco głośno, żebym usłyszał. Takie półsłówka, z których potem się nie tłumaczy.

Nie zareagowałem. Marysia już ciągnęła mnie za rękę, pokazując świecącą choinkę i ręcznie robione łańcuchy.

– Mama mówiła, że zrobiliśmy lepsze niż w sklepie!

– To prawda. Są piękne – powiedziałem i naprawdę to myślałem.

W salonie siedział Marek, mój szwagier. Klasycznie – był w swojej strefie komfortu między stołem a pilotem. Spojrzał, skinął głową.

– Cześć, Norbi.

– Cześć.

Matka wyszła z kuchni, miała ręce całe w mące.

– No, jesteś. Bałam się, że się nie pokażesz.

– Przecież mówiłem, że będę.

Tyle teraz się dzieje... – i zaczęła mówić coś o śledziach, jakby chciała zakryć napięcie słowami o rybach.

Usiadłem na brzegu krzesła obok pustego talerza dla wędrowca. Pięknie udekorowany, biały opłatek, czerwony obrus. Tylko atmosfera... trochę jak z lodówki. W myślach miałem tylko jedno: „Po co tu w ogóle przyszedłem?”. Wiedziałem, że tak będzie. Zawsze chodzi o pieniądze. Zawsze chodzi o to, kto daje więcej. Czułem się jak nieproszony gość we własnej rodzinie.

Rosła we mnie frustracja

Barszcz był gorący, uszka – jak zwykle lepione przez dzieci i lekko krzywe. Matka się cieszyła, jakby ten widok miał uratować cały wieczór.

Prawdziwa wigilia jak dawniej – powiedziała z błyskiem w oku. – Tylko ojca brakuje – dodała, jakby musiała dorzucić coś smutnego dla równowagi.

Kinga, jak zwykle w centrum dowodzenia, nakładała karpia i kontrolowała każde słowo. Kiedy Marek wspomniał, że w pracy dostali premie, uśmiechnęła się z dumą.

– A wiecie, co dzieci chciały na mikołajki? Rowery! To „przekazaliśmy” to do Mikołaja. Trzeba dzieciom pokazywać, że jak się pracuje, to się ma.

Nie wiem, czy to miała być aluzja. A może tylko nie chciałem wiedzieć.

– Norbert, ty przecież też kiedyś dawałeś super prezenty. Co się zmieniło? – zapytała nagle, z tym swoim tonem „niewinnego pytania”.

– Nie wszystko trzeba przeliczać na rzeczy – odpowiedziałem spokojnie, choć w środku już mi się gotowało.

– Łatwo mówić, kiedy się nic nie daje – skwitowała i ugryzła uszko, jakby właśnie skończyła jakąś debatę.

Zamilkłem. W głowie dudniła mi myśl: „Ona nie ma pojęcia. Ani przez sekundę nie pomyślała, że mogę mieć powód. W ich świecie zawsze jestem tym, który robi mniej, bo mniej mówi”.

Przypomniało mi się dzieciństwo. Jak ona zawsze mówiła za nas oboje. Ja stałem z boku, ona zgarniała uwagę. Potem przerodziło się to w wieczne „Norbert sobie poradzi”. Tylko że ja już nie chciałem sobie radzić. Chciałem, żeby ktoś zapytał, jak się trzymam. Zamiast tego znów byłem rozliczany.

Nie mogłem już tego tłumić

Nie planowałem tego. Naprawdę nie. Miałem wszystko przemilczeć jak zawsze. Udawać, że nic nie czuję, że wszystko jest pod kontrolą. Tylko że w pewnym momencie czara goryczy się przelała.

– Norbert, może trzeba było dzieciom chociaż jakieś książeczki kupić – rzuciła Kinga z uśmiechem, który był bardziej ostrzem niż ciepłem.

Podniosłem wzrok znad talerza. Cisza przy stole była prawie fizyczna. Matka patrzyła na mnie ze swoim „nie mów nic, nie teraz” w oczach. Marek udawał, że nie słyszy. Dzieci przestały się śmiać. Nawet choinka jakby przygasła. Wstałem.

Spłacam długi po rozwodzie – powiedziałem spokojnie, ale głos mi się trząsł. – Zostałem z kredytem, z ratami, z firmą, która nie przynosi już zysków. Zostałem sam. Nie chciałem wam psuć świąt, więc nic nie mówiłem.

Kinga zacisnęła usta. Matka już sięgnęła po chusteczkę.

– Ale widzę, że wystarczyło milczeć, żeby wam się to nie spodobało. Nie trzeba krzyczeć, żeby dostać ocenę. Wystarczy nie przynieść prezentu.

Nikt nic nie mówił.

– Tu nie chodzi tylko o prezenty, Norbert – odezwała się w końcu Kinga. – Tylko o to, że zawsze się wycofujesz. Nigdy nie mówisz, co się dzieje.

Spojrzałem na nią.

– Bo nie warto. Nie chodzi o słuchanie. Tu się zawsze wszystkich rozlicza.

Matka zaczęła płakać. Dzieci patrzyły na mnie jak na kogoś, kto zepsuł zabawę. Wyszedłem do przedpokoju. Potrzebowałem powietrza. Cokolwiek, byle odejść od tego stołu.

Wreszcie byliśmy szczerzy

Siedziałem na balkonie z kubkiem zimnej herbaty. Czułem, jak emocje opadają, zostawiając po sobie zmęczenie. Chciało mi się płakać, ale nie mogłem. Jakby i łzy się gdzieś zapadły. Drzwi balkonowe skrzypnęły. To była Kinga. Stanęła przy balustradzie, była bez kurtki. W jednym ręku trzymała szklankę z kompotem, w drugim – telefon, który zaraz schowała do kieszeni.

– Nie wiedziałam, że aż tak się pogrążyłeś – powiedziała bez cienia ironii.

Milczałem. Patrzyłem na samochody pod blokiem.

– Norbert, czemu nic nie mówiłeś?

– Bo się nie interesowałaś – odpowiedziałem. Nie złością, nie wyrzutem. Po prostu stwierdzenie faktu.

– Nieprawda. Po prostu... ty zawsze byłeś taki zamknięty.

– Może dlatego, że kiedy raz coś powiedziałem, usłyszałem, że przesadzam, żee się nad sobą użalam. Pamiętasz?

Zamilkła. Przez chwilę słychać było tylko dzwoneczki na drzwiach wejściowych, które poruszały się przy przeciągu.

– Nie wiesz, jak to jest być matką – powiedziała cicho.

– A ty nie wiesz, jak to jest być po rozwodzie. Po wszystkim. Samemu i patrzeć, jak inni żyją dalej.

Długo milczeliśmy.

– Może po prostu powinniśmy częściej rozmawiać, a nie czekać na Wigilię – powiedziała w końcu.

Spojrzałem na nią. Miała łzy w oczach. Ja też. Nie zrobiłem jednak kroku w jej stronę. Wiedziałem, że to nie jest jeszcze moment na odbudowywanie. To moment, w którym trzeba najpierw przyznać, że już nie jesteśmy tą samą rodziną, co kiedyś.

Nie chodziło o pieniądze

Wróciłem do swojego mieszkania późnym wieczorem. Cicho, z kluczem w drzwiach obracanym powoli, jakby ktoś jeszcze miał tu spać. Tylko że nikt nie spał tu od miesięcy poza mną. Zrzuciłem płaszcz na krzesło, buty zostały tam, gdzie spadły. Usiadłem w fotelu i wpatrzyłem się w pusty ekran telewizora. W odbiciu zobaczyłem swoje oczy – zmęczone, starsze niż jeszcze kilka miesięcy temu. Może tylko bardziej prawdziwe.

Na komodzie stało zdjęcie sprzed dwóch lat. Wigilia u mamy. Kaja jeszcze była ze mną. Uśmiechnięci, trochę zmęczeni, ale razem. Dzieci Kingi z rozbawieniem rozpakowujące prezenty. W tle choinka i Kinga z kieliszkiem wina. Wtedy jeszcze nie musiałem nic tłumaczyć. Wtedy jeszcze wszystko było „normalne”.

Teraz... wszystko jest inne. Nie wiem, czy lepsze. Na pewno bardziej samotne. Myślałem, czy byłem zbyt ostry. Czy powinienem był przemilczeć. Jednak coś we mnie mówiło, że wreszcie zrobiłem to dla siebie. Powiedziałem prawdę. Nawet jeśli nie była mile widziana.

Może to nie chodziło o prezenty. Może chodziło o to, że przez cały rok nikt nie zapytał, jak się trzymam. Nie miałem już siły udawać. Nie chcę się już tłumaczyć. Moje życie też ma prawo być symboliczne. W tym roku nic nie dałem, ale wreszcie coś zabrałem ze sobą – własny głos.

Norbert, 35 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama