„Chciałem przeżyć jeszcze jedną rodzinną Wigilię, ale nie mogłem liczyć nawet na uśmiech bliskich. Moja nadzieja umarła”
„Nie miałem siły niczego prostować ani tłumaczyć, czego mi zabrakło. Gdy w końcu wstałem, czułem w sobie pustkę, nie gniew. Jakby to, co łączyło nas przez tyle Wigilii, powoli rozsypywało się w moich dłoniach, a ja nie miałem już siły tego zbierać”.

- Redakcja
Kiedyś Wigilia pachniała makiem, świerkiem i śmiechem. Dziś… dziś jest inaczej. Nazywam się Kazimierz. Mam siedemdziesiąt pięć lat i coraz częściej mam wrażenie, że świat – ten mój, rodzinny – odsuwa się ode mnie jak łódź od brzegu. A ja stoję na pomoście i tylko macham, choć nikt już na to nie patrzy.
Przez lata byłem głową rodziny. Kimś, kto trzymał wszystko w kupie. Wigilia była moim świętem. To ja pamiętałem, kto lubi karpia smażonego, a kto rybę po grecku; kto nie znosi kompotu z suszu, a kto czeka na niego cały rok. To ja zaczynałem kolędę, gdy wszyscy się wstydzili, a potem – jak to się pięknie mówi – niech się niesie. I niosło się. Dzieciaki biegały po domu, wnuki ciągnęły mnie za rękaw, a rozmowy potrafiły trwać do północy. Czułem się wtedy potrzebny, żywy, jakbym był częścią czegoś większego.
Z roku na rok jednak coś cichło. I to nie tylko kolędy. Jakby każdy miał gdzieś indziej ważniejsze miejsce. „Nie mamy czasu, wiesz, dziadku”, „Wpadniemy, ale na chwilę”, „Jeszcze muszę coś wysłać z telefonu”. Niby przyjeżdżają na Wigilię, ale… czasem czuję, że raczej z obowiązku niż z potrzeby. Dzisiaj też przyszli. Ja otwieram im drzwi z uśmiechem – tym samym od lat, trochę zmęczonym, ale prawdziwym.
– Cieszę się, że jesteście… długo was nie widziałem. – mówię, choć głos mi lekko drży.
Siostrzenica wciska mi kurtkę do ręki i rzuca:
– Tak, tak, dziadku, później pogadamy, dobrze?
Ktoś przechodzi obok mnie, przeglądając coś w telefonie. Ktoś inny odpowiada półsłówkami, nawet nie podnosząc wzroku. Próbuję zacząć rozmowę, ale każde zdanie odbija się od ekranu jak od szyby. A jednak wciąż się łudzę. Ta Wigilia… może jakoś ich jeszcze zatrzyma. Może dziś uda się znowu poczuć, że jesteśmy razem. Zanim ta cisza ostatecznie nas zje.
Nikt ze mną nie rozmawiał
Wigilia zaczęła się inaczej niż te, które pamiętałem. Zamiast rozmów słyszałem ciche kliknięcia ekranów. Kiedyś w tle brzmiała kolęda śpiewana przez nas wszystkich, a dziś płynęła z telefonu, który ktoś położył na komodzie i włączył przypadkową playlistę. Głos był sztuczny, obojętny, jakby to święto dotyczyło zupełnie innych ludzi.
Usiadłem przy stole, czekając, aż ktoś spojrzy w moją stronę. Kiedyś dzieci podbiegały pierwsze. Teraz każdy siedział pochylony, palce tańczyły po ekranach szybciej niż kiedyś po klawiszach pianina, na którym grywała kiedyś moja żona. Pomyślałem, że może wystarczy jeden gest, jedno pytanie, by coś obudzić.
– Może byśmy wspólnie pośpiewali? – powiedziałem. – Mam jeszcze śpiewniki.
Bratanek nawet nie podniósł wzroku.
– Daj chwilę… zaraz, zaraz.
Spojrzałem na twarze reszty. Nikt nie komentował, jakby moje słowa były tylko powietrzem, które przepłynęło przez pokój.
– Kiedyś to było inaczej… – dodałem cicho, bardziej do siebie.
Ktoś przy stole mruknął:
– No, czasy się zmieniają.
I wszystko ucichło jak wcześniej. Zacząłem wspominać Wigilię sprzed lat, kiedy mój syn ciągnął mnie za rękaw, żeby zacząć kolędę, a wnuczka wskakiwała mi na kolana i udawała, że dyryguje całym stołem. Szukając w pamięci tych obrazów, czułem, jak różnica między dawniej a teraz rośnie we mnie jak kamień. Próbowałem jeszcze kilka razy zagaić rozmowę, lecz każde słowo gasło już przy drugim zdaniu.
Siedziałem między najbliższymi, a jednak czułem się tak, jakbym był tu sam. W mojej głowie krążyło jedno pytanie: dlaczego nikt nie chce ze mną rozmawiać? Czy stałem się tylko dodatkiem do stołu? Tak wyglądała samotność, o której kiedyś czytałem, a której nie spodziewałem się poznać tak blisko.
Nie chciałem robić afery
Siedzieliśmy przy stole już dobrą chwilę, a atmosfera stawała się coraz cięższa. Każdy wpatrywał się w swój ekran tak, jakby to właśnie tam rozgrywała się ta Wigilia, a nie przy tym stole. Niby byli obok mnie, ale ich uwaga krążyła gdzieś daleko, w miejscach, do których ja nie miałem dostępu. Próbowałem nie okazywać rozczarowania, lecz w środku rosło ono jak ciemna chmura.
Patrzyłem po kolei na każdą twarz. Wnuczka przesuwała palcem po telefonie, synowa pisała wiadomość, bratanek oglądał coś ze słuchawką w jednym uchu. Poczułem coś podobnego do odwagi, ale i rozpaczy. Nie chciałem krzyczeć ani robić scen. Chciałem po prostu, żeby ktoś usłyszał mój głos.
– Proszę was… odłóżcie to na pięć minut. Chciałbym usłyszeć wasze głosy, jak dawniej – powiedziałem spokojnie, choć serce biło mi szybciej.
Synowa podniosła wzrok, ale tylko na moment.
– My tylko sprawdzamy wiadomości… bez przesady.
Wnuczka wzruszyła ramionami.
– Przecież jesteśmy tu, no nie?
– Ciałem tak, ale myślami jesteście gdzie indziej – odpowiedziałem.
Rozmowy ucichły, ale telefony nie. Oczy krążyły znów po ekranach. Zobaczyłem, jak synowa przewraca oczami, a wnuczka uśmiecha się pod nosem do jakiegoś obrazka, którego nie widziałem. Napięcie rosło. Zrozumiałem, że oni czują się przeze mnie atakowani, choć mówiłem tylko szeptem.
Nikt nie powiedział niczego wprost, lecz w powietrzu wisiało to samo: przesadzam, dramatyzuję, nie rozumiem. W mojej głowie pojawiło się kolejne pytanie, trudniejsze od poprzednich. Czy naprawdę wymagałem tak wiele? Czy prośba o rozmowę w Wigilię była dzisiaj luksusem, na który ich nie było stać?
Mimo to nadal wierzyłem, że jeszcze da się ich wyrwać z tej ciszy. Że wystarczy chwila. Jeszcze nie dopuszczałem myśli, że ta chwila wcale nie nadejdzie.
Przestałem się łudzić
Po mojej prośbie nic się nie zmieniło. Telefony wróciły do dłoni tak naturalnie, jakby były ich częścią. Kolęda z głośnika grała dalej, przerwana reklamą, którą ktoś próbował wyciszyć. Twarze moich bliskich były oświetlone zimnym, niebieskim światłem. Patrzyłem na nich i miałem wrażenie, że siedzę w obcym domu, w którym tylko przypadkiem ktoś postawił mój talerz.
Zebrałem się na kolejny gest, choć czułem, że serce mam ciężkie jak kamień. Wstałem od stołu. Nikt na początku tego nie zauważył. Dopiero po chwili ktoś podniósł wzrok, ale zaraz wrócił do swojego ekranu. Wziąłem głęboki oddech. Chciałem, żeby usłyszeli choć przez chwilę, jak bardzo mi zależało.
– Proszę was… zamknijcie oczy i przypomnijcie sobie, po co tu przyszliście – powiedziałem.
Cisza była tak gęsta, że aż dzwoniła w uszach. Przez sekundę naprawdę wierzyłem, że ktoś odłoży telefon, rozejrzy się, uśmiechnie, zrobi cokolwiek. Nic takiego się nie stało. Znów zabrzmiało stukanie palców o ekran.
– Ej, pokaż mi to zdjęcie – szepnął wujek do swojej córki.
Stałem tak jeszcze chwilę, patrząc na to, co się dzieje przy stole. W tamtej chwili poczułem, jak coś we mnie cichnie. Nie wybuchło. Nie krzyknęło. Po prostu ustało. Nie zrobiłem sceny, nie uniosłem głosu. Poczułem tylko, że jakikolwiek most między mną a nimi właśnie runął, a ja nie mam już siły go sklejać.
W myślach powiedziałem jedno: widocznie mnie już nie ma. Odwróciłem się powoli i odszedłem od stołu, chociaż moje miejsce wciąż tam czekało. Za plecami słyszałem ciche śmiechy, powiadomienie z telefonu, dźwięk filmu odtwarzanego bez słuchawek. Nikt nie zapytał, dokąd idę. To był moment, w którym przestałem się łudzić, że cokolwiek wróci do dawnych kształtów.
Tęskniłem za przeszłością
W kuchni panował półmrok, tylko mała lampka nad blatem dawała ciepłe światło. Usiadłem na stołku i przez chwilę po prostu siedziałem w ciszy. Na górnej półce stała stara puszka po herbacie. Zawsze trzymałem w niej fotografie, które nie mieściły się w albumach. Wyjąłem ją i ostrożnie wysunąłem z niej jedno zdjęcie.
Była to Wigilia sprzed dwudziestu lat. Na fotografii panował ruch, gwar, śmiech zatrzymany w kadrze. Moja żona nachylała się nad stołem, dzieci wyciągały ręce po opłatek, wnuczka siedziała mi na kolanach. Wszyscy patrzyli na siebie, a nie na coś, co świeciło w dłoniach. Wtedy Wigilia była czymś, co się działo między ludźmi, a nie obok nich.
Dotknąłem zdjęcia, jakbym mógł poczuć ciepło tamtej chwili. Z salonu dobiegało ciche brzęczenie telefonu i krótkie śmiechy. Zrozumiałem, że obraz z przeszłości i to, co działo się teraz, to dwa różne światy, które już się nie spotkają. Wziąłem talerz z karpiem, od dawna wystygniętym, i zjadłem go w ciszy. Każdy kęs był trochę gorzki, może przez samotność, może przez świadomość, że właśnie się poddałem.
Wtedy w pamięci rozbrzmiał głos mojej żony.
– Kaziu, zaśpiewaj pierwszą zwrotkę.
A zaraz potem śmiech dzieci:
– Dziadku, szybciej, chcemy prezenty!
Spojrzałem na drzwi prowadzące do salonu.
– Gdzie to wszystko się podziało… – wyszeptałem, choć odpowiedź znałem od dawna.
Czułem w sobie pustkę
Siedziałem w kuchni już dłuższą chwilę, kiedy usłyszałem lekkie skrzypnięcie podłogi. Ktoś podszedł niepewnie, jakby bał się wejść dalej. Po momencie w drzwiach stanęła wnuczka. Trzymała telefon, ale tym razem był wygaszony. Patrzyła na mnie tak, jakby pierwszy raz zauważyła, że brakuje mnie przy stole.
– Dziadku… czemu siedzisz sam? Chodź do nas – powiedziała cicho.
Odłożyłem zdjęcie i spojrzałem na nią. W jej głosie brzmiała troska, choć zmieszana z nieporadnością. Pewnie nie rozumiała, co się wydarzyło ani dlaczego wyszedłem.
– Jestem tu. Tylko… chyba nie tam, gdzie wy – odpowiedziałem powoli.
Zmarszczyła brwi.
– Nie rozumiem.
– Wiem – powiedziałem, ale nie było w tym wyrzutu. Raczej zwykłe stwierdzenie faktu.
Rozejrzała się po kuchni, jakby szukała słów, które mogłyby naprawić coś, czego nie umiała nawet nazwać. Po chwili wróciła do salonu, a ja usłyszałem szept:
– On siedzi sam… Może powinniśmy…
Po tym nastąpiło kilka nerwowych głosów, ktoś odkaszlnął, ktoś inny udawał, że wcale nie słyszał. Po paru minutach w drzwiach pojawiła się reszta rodziny. Stali w półkolu, jakby przyszli przeprosić, ale nie wiedzieli, za co dokładnie. Synowa odezwała się pierwsza:
– Martwiliśmy się. Myśleliśmy, że… źle się poczułeś.
Pokiwałem głową, choć wiedziałem, że ich niepokój był raczej rodzajem skrępowania. Chcieli wyglądać na troskliwych, bo tak wypadało. Nie dlatego, że nagle zrozumieli, co poczułem przy stole. Ktoś zaproponował, żebyśmy wrócili do kolacji. Ktoś inny powiedział, że za chwilę zacznie się transmisja pasterki w telewizji. Ich słowa brzmiały sztucznie, jakby powtarzali kwestie z przedstawienia.
Nie miałem jednak siły niczego prostować ani tłumaczyć, czego mi zabrakło. Spojrzałem jeszcze raz na zdjęcie z dawnych lat i włożyłem je z powrotem do puszki. Zostali za progiem kuchni, czekając na mój ruch, ale nie potrafili zrobić kroku w moją stronę. Gdy w końcu wstałem, czułem w sobie pustkę, nie gniew. Jakby to, co łączyło nas przez tyle Wigilii, powoli rozsypywało się w moich dłoniach, a ja nie miałem już siły tego zbierać.
Kazimierz, 75 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „W te święta odpuściłam polowanie na promocje i prezenty. Nie spodziewałam się, że największy luksus tkwi gdzie indziej”
- „Teściowa dała wnukom anielski kalendarz adwentowy dla dewotki. Przecież dziecko woli czekoladę od świętych obrazków”
- „Dostaliśmy od teściów 60 tysięcy złotych na wkład własny. Zrobili sobie z naszego mieszkania hotel i restaurację”

