Reklama

Usiedliśmy obok siebie w kinie. Dzieliło nas tylko kilka centymetrów, a miałem wrażenie, jakby była ode mnie oddalona o lata świetlne. Przez pierwsze dziesięć minut filmu nawet nie śmiałem na nią spojrzeć. Znałem każdy detal jej profilu, każdą zmarszczkę na czole, każdą pieprzyk. Gdy w jednej ze scen aktor chwycił dłoń swojej partnerki, odruchowo przesunąłem palce w stronę Wiktorii. Delikatnie, nieśmiało, jak nastolatek. Ale ona odsunęła się natychmiast. Bez słowa. Jakby dotknął ją obcy człowiek.

Skurczyłem się w sobie. Czułem się głupio, żałośnie, podle. Miałem nadzieję, że to spotkanie, kino, kawa po filmie – że to będzie jakiś krok. Mały, może niepewny, ale krok w stronę czegoś, co kiedyś było nasze. Nie wiem, czemu się łudziłem. I tak powinienem się cieszyć, że w ogóle się zgodziła. Że odpowiedziała na moją wiadomość. Że przyszła.

Jeszcze kilka miesięcy temu siedzieliśmy razem na tym samym miejscu. Pamiętam, bo kupiłem wtedy bilety dzień wcześniej. Film był kiepski, ale śmialiśmy się, bo trafiła się jakaś absurdalna scena. Wiktoria wtedy rzuciła mi popcornem w twarz i powiedziała, że kocha moje durne poczucie humoru.

Teraz nawet nie spojrzała na mnie.

W głowie kotłowały mi się wspomnienia. Te dobre – z czasów, gdy nasze życie było zwyczajne, ale pełne ciepła – i te drugie, których nie chciałem dopuścić. A przecież to one nas rozdzieliły. Moje błędy. Moje kłamstwa. Te sześć miesięcy, które teraz wydają mi się jak obcy, głupi sen. Tyle że konsekwencje są jak najbardziej prawdziwe.

Mój romans się wydał

– Franek, wiem o wszystkim – powiedziała wtedy spokojnie. Zbyt spokojnie. Jakby już przestało jej zależeć.

Zamarłem. Odłożyłem kubek z kawą na blat i spojrzałem na nią, szukając żartu w jej oczach. Ale tam nie było nic. Żadnego błysku. Tylko chłód i coś, co wyglądało jak... żałoba?

– O czym ty mówisz? – zapytałem, próbując brzmieć naturalnie. Ale głos miałem jakiś obcy, drżący, nie mój.

– Nie udawaj. Spotykasz się z kimś. Od kilku miesięcy. Nie wiem, jak ona się nazywa i właściwie nie chcę wiedzieć. Ale wiem, że nie jestem już jedyna.

Oparła się o framugę drzwi, ramiona skrzyżowane, twarz bez wyrazu. Pomyślałem wtedy, że może się myli. Już raz coś podejrzewała – wtedy, gdy rzeczywiście miałem słabość do tej nowej z pracy, Kasi. Ale to było tylko w głowie. Nic się nie wydarzyło. Teraz… było inaczej.

– Wiktoria, proszę cię… – zacząłem, ale przerwała.

Myślałam, że to tylko bzdura. Ze kryzys wieku średniego u facetów to tylko gadka z kolorowych czasopism. Ale to prawda. Że kiedyś wrócisz do domu pachnący inaczej. Że spojrzysz na mnie jak na współlokatorkę, nie kobietę. Że przestaniesz mnie dotykać.

Poczułem, jakbym dostał w twarz. Miała rację. Już od dawna się nie kochaliśmy. Sam nie wiem, kiedy to się zaczęło. A kiedy Lena się pojawiła, to wszystko... było łatwe. Pociągające. Dawało mi iluzję bycia znowu kimś.

Przecież nic nie wiesz… – powiedziałem żałośnie.

Wiktoria parsknęła pustym śmiechem, który nie miał w sobie nic wesołego. Zrozumiałem, że właśnie przegrałem – nieświadomie się przyznałem.

– Wiem teraz wystarczająco dużo, żeby wiedzieć, że już nie jesteś mój.

Zakończyłem to od razu

Kiedy trzasnęły drzwi, zostałem sam w kuchni, wpatrując się w ten sam kubek, z którego piłem kawę każdego ranka przez ostatnie dwanaście lat. Wszystko wydawało się takie samo, a jednocześnie zupełnie obce.

Pamiętam, jak próbowałem się oszukać, że to przejdzie. Że może to tylko chwilowy wybuch emocji. Że Wiktoria ochłonie. Ale ona nie wróciła. Nie zadzwoniła. Nie zapytała, gdzie jestem. A ja… nie miałem odwagi, żeby wrócić do domu, który już przestał być moim domem.

Z Leną to miało być na chwilę. Odskocznia. Moment zapomnienia. Spotykaliśmy się po pracy, w jej wynajmowanym mieszkaniu, pachnącym kadzidełkami i winem. Była czuła, uważna, mówiła, że jestem wyjątkowy. A ja, głupi, potrzebowałem tego jak tlenu. Tylko że im dłużej to trwało, tym bardziej czułem się jak ktoś, kto wszedł na nie swój teren i zostawił tam brudne buty.

Lena chciała więcej. Zaczęła mówić o wspólnych wakacjach, o tym, że powie swojemu mężowi prawdę. Że chce żyć „naprawdę” ze mną. Kiedy w końcu wyznałem, że to koniec, zaczęła płakać. Krzyczała, że to nie fair. Że przecież teraz, skoro wszystko wyszło na jaw, moglibyśmy być razem.

A ja czułem tylko ulgę. I wstyd. Zawiodłem dwie kobiety naraz. Jedną, którą kiedyś kochałem całym sobą. I drugą, która – być może – naprawdę we mnie uwierzyła. Ale dla mnie była tylko przystankiem, a nie celem podróży. Domem była zawsze Wiktoria.

Nie przeszło jej

Pamiętam dokładnie dzień, kiedy wróciłem do domu i zobaczyłem spakowaną walizkę. Stała przy drzwiach jak wyrok. Obok niej moje buty, torba sportowa i notes z numerami od lekarza, który przypominał mi o kolonoskopii, na którą nigdy nie poszedłem. Taka codzienność, nagle przecięta nożem.

– Dzieci niedługo wrócą. Lepiej, żeby cię już tu nie było – powiedziała, nie patrząc na mnie.

Stała przy zlewie, myjąc kubki, jakby właśnie skończyła sprzątanie po śniadaniu, a ja byłem niechcianym gościem.

– Wiki, rozstałem się z nią. Naprawdę. Nie ma już jej. Nie będzie.

Odwróciła się powoli, spokojnie. Jakby słuchała znudzonego sąsiada, który znowu narzeka na ceny benzyny.

– I co z tego? Myślisz, że to coś zmienia? Że co, skasujesz wszystko i zaczniemy od nowa? Że wystarczy, że wyrzucisz ją z życia i ja wrócę?

Nie wiedziałem, co powiedzieć. Była lodowata, zamknięta, jak mur, o który waliłem głową. Ale miała rację. I bolało mnie to bardziej niż jej krzyk. Bardziej niż jakiekolwiek wyzwiska.

– Wiktoria, ja... ja naprawdę cię kocham.

– Nie. Ty kochasz to, co miałeś. Ciepłe kapcie, obiad na stole, spokojne dzieci i kobieta, która ci ufa. Kochałeś to, że miałeś święty spokój. A teraz, jak to straciłeś, to nagle się ocknąłeś.

Milczałem. Nie miałem jak się bronić.

– A wiesz, co jest najgorsze? – Jej głos się załamał. – Że ja ci ufałam. Że wierzyłam, że jesteś inny niż reszta. Że coś takiego nigdy mnie nie spotka.

Tego dnia wyprowadziłem się do hotelu. A potem do rodziców. W walizce miałem tylko kilka koszul, skarpetki i ładowarkę. Wszystko inne zostało tam. Moje życie zostało z nią.

Pojechałem nawet do teściów

Czasem wydaje mi się, że bardziej boli miłość, która się skończyła, niż taka, której nigdy nie było. Bo kiedyś trzymałem ją za rękę. Słyszałem, jak śmieje się do łez. Czułem ciepło jej stóp pod kołdrą. I teraz to wszystko wraca. Jak klatki filmu, który znam na pamięć, ale nie potrafię zatrzymać w odpowiednim momencie.

Próbowałem się z nią kontaktować. Najpierw pisałem krótkie wiadomości – nie chciałem błagać, nie chciałem robić z siebie żebraka. „Tęsknię.” „Jak się czujesz?” „Może kawa?”. Potem byłem coraz bardziej zdesperowany i żałosny. Cisza. Jedna odpowiedź przyszła dopiero po dwóch tygodniach. Krótka. Jak wyrok.

„Franek, weź się w garść. Nie pisz do mnie o swoich emocjach. Nie szantażuj mnie, nie graj na moich uczuciach. Pomyśl o dzieciach. O alimentach. O tym, co zepsułeś. I przestań liczyć na to, że wszystko wróci”.

Wtedy poczułem, że to koniec. Nawet pojechałem do jej rodziców. Pomyślałem – może oni... Może przekażą, że naprawdę żałuję. Teść otworzył drzwi. Patrzył na mnie, jakby widział przez mgłę.

Ty masz jeszcze czelność tu przyjeżdżać? – zapytał.

Chciałem coś powiedzieć, ale nie zdążyłem. Dostałem taką tyradę, że przez chwilę nie byłem pewien, czy stoję jeszcze na ganku, czy w jakimś sądzie. Teściowa wyszła, nic nie mówiąc. Teść potem dodał:

– Wiem, że żałujesz. Ale to ty zniszczyłeś wszystko. My możemy cię nawet zrozumieć, ale Wiki... ona nie. Ona nie wybacza. I wiesz co? Ma do tego prawo.

Wracałem do domu jak po nokaucie. Wiedziałem, że straciłem wszystko, co miało sens. A Lena? Pisała jeszcze czasem. Ale nie chciałem już jej życia burzyć bardziej. Ja miałem swój dramat. Nie chciałem być częścią jej.

To było tylko złudzenie

Kiedy po kilku tygodniach Wiktoria zgodziła się pójść ze mną do kina, poczułem coś, co przypominało nadzieję. Zbyt mocno się w nią wczepiłem. Zbyt naiwnie. Kupiłem bilety, wybrałem film, który kiedyś wspólnie oglądaliśmy w zwiastunach. Zarezerwowałem też stolik w tej samej kawiarni, gdzie zwykliśmy siedzieć w soboty rano. Jakbym chciał odtworzyć coś, co dawno się rozsypało.

Ale gdy tylko próbowałem dotknąć jej dłoni, zabrała ją bez słowa. Jakby przypominała mi: to już nie twoje miejsce. Patrzyła na ekran, ale wiem, że bardziej patrzyła w siebie. Nie uśmiechnęła się ani razu. Nie westchnęła przy romantycznej scenie. Nie rzuciła żadnego żartu. A przecież zawsze komentowała wszystko pod nosem, lekko ironicznie, jakby nigdy niczego nie brała na serio. Teraz była cicha jak głaz.

Po filmie szliśmy w milczeniu. Zatrzymała się przy przejściu dla pieszych, nie czekając na mnie. Wtedy, zanim ruszyła, spojrzałem na nią. Na jej włosy związane w niedbały kok, płaszcz, który jej kiedyś kupiłem, na usta, które znałem lepiej niż własne dłonie.

Wiki, proszę... Może jeszcze kawa? Chociaż piętnaście minut...

Odwróciła głowę.

– Franek, nie mamy już o czym rozmawiać. Niczego nie zmienisz.

– Ale... daj mi szansę.

Westchnęła. I powiedziała coś, co wryło mi się w pamięć.

Może kiedyś. Ale nie teraz. Teraz jestem jeszcze zbyt zraniona, żeby słuchać twojego głosu, nie czując obrzydzenia. Nie wiem, po co tu przyszłam.

To był moment, kiedy zrozumiałem, że być może „kiedyś” nigdy nie nadejdzie. I że największą karą nie jest rozwód. Największą karą jest to, że przestajesz być dla kogoś kimkolwiek ważnym.

Żałuję wszystkiego

Czasem budzę się w nocy i przez ułamek sekundy myślę, że wszystko jest jak dawniej. Że za chwilę Wiktoria przekręci się na drugi bok, burknie coś przez sen, a ja wtulę się w jej plecy, jak przez tyle lat. Ale potem patrzę na sufit w pokoju w domu moich rodziców. I przypominam sobie, że już nie jestem częścią tamtego świata.

Od rozwodu minęły trzy miesiące. Oficjalnie – z mojej winy. Wiktoria miała dowody, a ja nawet nie próbowałem się bronić. Nie miałem czym. Lena jeszcze raz próbowała się odezwać, gdy dowiedziała się o wyroku. Chciała wiedzieć, czy teraz możemy być razem. Nie odpowiedziałem. Zrozumiała. I dobrze. Nie miałem jej nic do zaoferowania poza żalem.

Najgorsze są te dni, gdy dzieci przychodzą do mnie na weekend. Czuję się jak gość w ich życiu. Jak pan, który zabiera je na lody i odwozi z powrotem do mamy. Ich mama – wciąż piękna, silna, opanowana. Tylko oczy ma inne. Jakby na zawsze zamknęły się przede mną.

Wiem, że sam to zrobiłem. Nie mogę już spać spokojnie. Nie mogę powiedzieć, że nie wiedziałem. Wiedziałem. Tylko zlekceważyłem. A teraz chodzę z pustką, która boli bardziej niż ciosy.

Może kiedyś... Może kiedyś Wiktoria mi wybaczy. Może da mi szansę, by choć przez chwilę znów być blisko. Ale wiem jedno: nawet jeśli to się nie wydarzy, będę próbował być lepszym ojcem. Nie mogę być już jej mężem, ale dla dzieci wciąż mogę być tatą. I to wszystko, co mi zostało.

Franciszek, 39 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama