„Chciałam zrobić selfie z wielkanocnym barankiem, a stałam się pośmiewiskiem. Już nigdy nie zaloguje się na TikToka”
„Zgarnęłam koszyczek i poszłam do ogrodu. Mieliśmy kilka drzewek, sztuczny staw i plastikowe zające z Pepco, które zawsze wyglądały, jakby same nie wierzyły, że są dekoracją. Ustawiłam baranka na trawie, przykucnęłam, telefon w dłoń. Pyk, pyk. Światło super. Look: pastelowa marynarka, spódniczka, sneakersy z cekinami”.

Wielkanoc w naszym domu pachnie chrzanem, świeżym chlebem i wodą kolońską dziadków, którzy w świątyni siadają zawsze w tej samej ławce. Na ulicach – cisza. Nawet psy szczekają jakoś mniej, jakby czuły, że to czas „zadumy” i „zmartwychwstania”.
U nas w domu jak co roku: mama w rozciągniętym dresie gotuje trzy rodzaje żurku, bo „każdy lubi inaczej”, ojciec krąży po kuchni w policyjnej bluzie, jakby zaraz miał robić nalot na nasze lodówki, a ja...
Ja ogarniam najważniejsze. Kontent
– Julka, możesz choć raz nie nagrywać tej głupiej święconki? – burknął ojciec, kiedy zobaczył mnie układającą baranka pod odpowiednim kątem światła. – Zrób coś pożytecznego. Idź, pomożesz matce.
– Ale ja właśnie pracuję – odpowiedziałam bez zająknięcia, pstrykając kolejne zdjęcie koszyczka. – To idzie na feeda.
– Pracujesz... – prychnął. – Praca to jest, jak ktoś idzie do ludzi, a nie świeci ryjem w internecie.
Zacisnęłam zęby. Nie pierwszy raz. Ojciec nigdy nie rozumiał mojej „kariery”. Dla niego to wszystko to była żenada. Żadne realne życie, tylko jakaś bajka dla naiwnych. A ja… ja po prostu chciałam pokazać coś ładnego. Świąteczny look, sielski vibe, dekoracje „z duszą”. Baranka z wełny, zajączka z masy cukrowej, sukienkę w stylu cottagecore. Ludzie to kochali. Chcieli czegoś estetycznego, czystego, prawdziwego. Nawet jeśli prawdziwe było tylko na zdjęciu.
Zresztą... w tym roku wszystko robiłam trochę na siłę. Ostatnio coraz częściej czułam, że jestem tylko dekoracją we własnym życiu. Że nie mam już nic do powiedzenia – tylko do pokazania. Na dodatek ojciec był ostatnio wyjątkowo napięty. Odkąd wspomniał, że ma „ważną sprawę” na komendzie, prawie nie spał.
– Julia, ty sobie chyba żarty robisz! – wrzasnął ojciec z przedpokoju. – Zamiast pomóc matce, to ty się malujesz do selfie?!
– Mam wrzutkę na TikToka, spokojnie – odpowiedziałam, nie przerywając blendowania różu na policzkach. – Świąteczny look trenduje. Trzeba wykorzystać.
Wpadł do mojego pokoju, jeszcze w mundurze. Policyjna bluza, miny jakby zaraz miał komuś dać mandat za złe spojrzenie.
– Ty kiedyś obudzisz się z ręką w nocniku. Wszyscy będą się z ciebie śmiać. Będziesz żałować, że zamiast żyć, tylko się nagrywałaś.
– Może i tak, ale przynajmniej spróbuję – odpowiedziałam z kamienną twarzą.
Wyszłam z pokoju, zanim zaczął kolejny wykład o „prawdziwym świecie”. Mama w kuchni nerwowo myła warzywa, udając, że nas nie słyszy. Atmosfera w domu od tygodni była napięta, a odkąd tata dostał jakąś „ważną sprawę”, chodził jak bomba zegarowa.
Zgarnęłam koszyczek i poszłam do ogrodu. Mieliśmy kilka drzewek, sztuczny staw i plastikowe zające z Pepco, które zawsze wyglądały, jakby same nie wierzyły, że są dekoracją. Ustawiłam baranka na trawie, przykucnęłam, telefon w dłoń.
Pyk, pyk. Światło super. Look: pastelowa marynarka, spódniczka, sneakersy z cekinami.
– Selfie z barankiem. Świąteczny vibe – mruknęłam, wrzucając relację z podpisem: #BlessedBunny #EasterQueen
A potem usiadłam na trawie i przez chwilę gapiłam się w ekran. W tym całym idealnym świecie coś zgrzytało. I to nie tylko w domu.
Telefon nie przestawał wibrować
Serio, nawet jak miałam viralowe wrzutki, nie było takiego odzewu. Otworzyłam wiadomości.
„Jula, wszystko okej?”
„To zdjęcie… sorry, ale creepy trochę.”
„Zobacz to – screen od Asi. W tle coś WISI.”
Zamarłam. Przewinęłam w górę, otworzyłam własną relację. Selfie z barankiem. Ja w pastelach, koszyczek z żurkiem i chrzanem, tło – nasz ogród. Ale faktycznie… coś w tle wisiało.
Na zdjęciu, między brzozami, za moim ramieniem, dało się dostrzec rozmazany kształt. Jasny, nieregularny. Jakby coś zwisało z gałęzi.
Przybliżyłam.
Materiał? Szalik?
Albo… torba foliowa?
Nie, to było zbyt symetryczne. Bardziej podłużne.
Zadzwoniła Kinga.
– Julka, powiedz mi, co ty wrzuciłaś? Bo ludzie już piszą, że to wygląda jak… – zamilkła na sekundę. – Jakby coś lub ktoś wisiał w tle.
– Kinga, no błagam. To pewnie jakiś worek. Tata coś ostatnio ciął gałęzie. Pewnie powiesił na sucho albo coś.
– Tylko że twoje story już wylądowało na lokalnym fanpage’u. Ktoś powiększył. I pisze, że to nie worek. Że to kurtka. I że to wygląda jak... sylwetka.
– Co?!
– Idź to sprawdzić. Teraz.
Wybiegłam do ogrodu w trampkach i swetrze zarzuconym na piżamę. Nie zwracałam uwagi na to, że świeżo pomalowane paznokcie odbiły się na białym rękawie. Serce tłukło mi się jak szalone. Przeszłam obok stawiku, potem pod brzozy.
I wtedy zobaczyłam.
Worek. Zwykły, szary worek na liście, powieszony na haku wbitym w gałąź. Tata pewnie sprzątał ogród i nie zdjął. Wisiał dokładnie w tym miejscu, które pojawiło się na zdjęciu. Trochę podarty, pod światło faktycznie mógł wyglądać jak coś więcej.
Poczułam, jak ulga miesza się z wściekłością.
Wróciłam do domu i nagrałam story z ręką wskazującą na worek:
– Kochani, spokojnie. To był tylko… worek na liście. Wiem, że zdjęcie wyglądało dziwnie, ale nic strasznego się nie dzieje. Wszystko pod kontrolą!
Dodałam uśmieszek, starałam się brzmieć normalnie. Ale komentarze już żyły własnym życiem.
„Worek? Jasne… Już się wystraszyła i odkręca.”
„Za późno, Julia. Widzieliśmy.”
„Kto normalny trzyma taki worek na drzewie?”
Grupa „Nasze Miasto – Bez Cenzury” miała już tysiące wyświetleń. Ludzie snuli teorie. Ktoś napisał, że u nas w ogrodzie kiedyś mieszkał dziadek, który „podobno coś ukrywał”. Ktoś inny wrzucił moje stare story z Halloween, gdzie udawałam ducha.
Nie dało się tego zatrzymać.
To, co miało być zwykłym świątecznym selfie, zmieniło się w lokalną sensację.
A ja – zamiast być influencerką od świątecznych stylizacji – stałam się „tą dziewczyną z trupem w tle”.
Pierwszy komentarz, który naprawdę mnie zabolał, pojawił się późnym wieczorem.
„Wszystko dla klików. Ta dziewucha to zrobiła specjalnie.”
Zamarłam. Bo wiedziałam, że to nieprawda. Ale czy inni to wiedzieli?
W kolejnych godzinach było już tylko gorzej.
„Co za socjopatka. Gdyby naprawdę coś tam wisiało, też by się uśmiechała do zdjęcia?”
„Influencerka roku. Fejm za plotkę.”
Kinga próbowała mnie pocieszyć:
– To przejdzie, serio. Ludzie zapominają, będą kolejne afery. Daj temu dzień, dwa.
Ale ja nie mogłam przestać myśleć o tym, co przeczytałam. Nagle miałam wrażenie, że jestem obserwowana. Nie przez followersów – przez ludzi, którzy czekają, aż popełnię błąd. A potem wejdą z butami w moje życie.
Pamiętam, jak jeszcze kilka dni temu ekscytowałam się nową współpracą z marką kosmetyczną. Teraz zastanawiałam się, czy w ogóle wrzucać kolejny post. Bo pod każdą fotką – nawet tą z jajkami – ktoś komentował:
„Ciekawe, czy to jajko też ma coś wiszącego w tle.”
Przestałam spać. Nie mogłam jeść
Scrollowałam komentarze jak zahipnotyzowana. Pierwszy raz pomyślałam: może tata miał rację. Może to wszystko… jest jak domek z kart. I wystarczy jeden podmuch. Zawsze wierzyłam, że internet jest moją sceną. Tylko zapomniałam, że publika też potrafi rzucać pomidorami.
– Chodźmy tam jeszcze raz – powiedziałam do Kingi, bez cienia żartu w głosie.
Spojrzała na mnie z uniesionymi brwiami.
– Tam, czyli... do ogrodu?
Kiwnęłam głową.
– Muszę to zobaczyć. Jeszcze raz. Z bliska. Na spokojnie. Chcę wiedzieć, co tam naprawdę było.
Nie zaprotestowała. Widziała po mnie, że nie odpuszczę. Wieczór był chłodny, powietrze pachniało wilgocią i dymem z kominków. Wzięłam latarkę, bo choć znałam każdą gałąź w tym ogrodzie, teraz wszystko wydawało się inne. Obce.
Dotarłyśmy pod brzozy.
Worek wisiał tam dalej. Nadgryziony deszczem i wiatrem, postrzępiony, jakby sam się chciał zapaść w ziemię. Westchnęłam.
– To naprawdę tylko worek. Ale widziałaś te screeny? Te przeróbki? Ktoś dorobił nawet twarz... – głos mi zadrżał. – Chciałam zrobić zwykłe zdjęcie. A teraz jestem freakiem z TikToka, co inscenizuje zbrodnie.
– Julia – Kinga położyła mi dłoń na ramieniu – nie możesz tego kontrolować. Ludzie chcą historii. Nawet jeśli jej nie ma.
– Tylko że ta historia wciąga mnie. Moje życie. Rodzinę.
Popatrzyłam na drzewo. Na worek. Na ciemność między gałęziami.
– Muszę coś z tym zrobić – wyszeptałam.
– Co chcesz zrobić?
– Powiedzieć prawdę. Na moich warunkach.
Tamtej nocy usiadłam przed kamerą. Bez filtra. Bez stylizacji.
Włączyłam nagrywanie.
– Cześć. Jestem Julia. I nie wszystko, co widzicie w internecie, jest prawdą…
Mój filmik trafił na TikToka i Instagram jednocześnie. Nazwałam go „Wielkanocna historia, której nie chciałam opowiadać”. Szczerze powiedziałam, co się wydarzyło. Że to był tylko worek. Że nie manipulowałam. Że nie szukałam sensacji. Pokazałam, jak wygląda tło, jak działa filtr, jak łatwo wmówić sobie coś na podstawie jednego kadru.
Nie zniknęły wszystkie komentarze. Nie zniknęli ci, którzy i tak „wiedzieli swoje”. Ale wielu napisało:
„Dzięki, że to powiedziałaś.”
„Pierwszy raz ktoś tak uczciwie opowiada o internetowej burzy.”
„Nie jesteś tylko filtrem. Jesteś człowiekiem.”
Tego dnia nie wrzuciłam nic więcej. Ani następnego. Ani przez tydzień.
Ojciec nie komentował. Ale któregoś wieczoru po prostu wszedł do mojego pokoju, usiadł na krześle i zapytał:
– Dasz radę przez to przejść?
– Nie wiem – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. – Ale może w końcu zacznę być sobą.
Bo nie byłam. Za długo udawałam wersję siebie, którą da się sprzedać.
Dziś mój profil nie jest już „idealny”. Pojawiło się tam więcej ciszy, mniej presji. Czasem zdjęcia nie mają filtrów. Czasem są niewyraźne. Czasem ja jestem niewyraźna.
Ale ludzie nadal tu są. Nie wszyscy – i dobrze.
Zrozumiałam, że świat lubi historie z dreszczykiem. Ale czasem najciekawsze są te, które naprawdę się wydarzyły. Nawet jeśli zaczęły się od jednego selfie z barankiem. I skończyły tym, że już nigdy nie chciałam mieć z barankiem nic wspólnego.
Julka, 18 lat
Czytaj także:
- „Nie lubię synowej. Ta dziewucha myśli, że jak upiecze babkę drożdżową na Wielkanoc, to ją pokocham”
- „Ukarałam męża za zdradę i wydałam całe oszczędności. 200 tysięcy za 15 lat małżeństwa to dobry rachunek”
- „Synowa nie chciała święcić koszyczka w Wielką Sobotę. Jaki przykład ta bezbożnica daje dzieciom?”

