Reklama

Do niedawna myślałam, że jestem szczęściarą. Żoną z dziesięcioletnim stażem, kobietą, która przetrwała z mężem i jego złością, depresją, bezrobociem i sukcesem. Pracuję w marketingu, lubię swoją robotę, lubię kawę z cynamonem i mam świra na punkcie planowania niespodzianek. Zawsze uważałam, że szczęście tkwi w drobiazgach. W notatce „dobrego dnia” zostawionej na lodówce. W kolacji zrobionej bez okazji.

Marek, mój mąż, był moim pierwszym poważnym chłopakiem. Może i nie był romantykiem, może nie pisał mi wierszy, ale potrafił przytulić w ciszy. I to mi wystarczało. A Paulina, moja siostra? Dwa lata młodsza, zawsze roztrzepana, wiecznie szukająca wrażeń. Przebojowa, zgryźliwa, czasem zbyt obecna, ale to przecież siostra.

Właśnie mijało dziesięć lat od naszego ślubu. Kupiłam czerwone wino, które Marek lubił. Bieliznę – odważniejszą niż zwykle. I wróciłam wcześniej do domu. Chciałam przygotować kolację, zapalić świece, sprawić, żeby znowu poczuł się zakochany. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że tego wieczoru zgaśnie we mnie wszystko, w co wierzyłam.

Przyłapałam ich

– Halo? – krzyknęłam z korytarza, zsuwając buty, bo niosłam siatki z zakupami. Była siedemnasta, słońce wpadało przez balkonowe drzwi. W domu pachniało jakimś słodkim zapachem – dziwne, bo Marek nigdy nie palił świec.

Położyłam siatki na blacie i usłyszałam… coś. Najpierw pomyślałam, że telewizor. Potem, że może muzyka z telefonu. Ale to nie było to. Zrobiłam dwa kroki w stronę sypialni. Dźwięki były coraz wyraźniejsze. Ciche jęki. Śmiech. Stanęłam jak wryta. Serce waliło mi jak młot. W głowie dzwoniło mi jedno pytanie: Nie, to niemożliwe. Przecież to nie może być to, co myślę.

Podeszłam pod drzwi. Zadrżałam. Nie chciałam wiedzieć. Nie chciałam sprawdzać. Powoli, niemal bezszelestnie, uchyliłam drzwi. I zobaczyłam. Marka. Mojego Marka. Rozchichraną Paulinę na nim. Oboje nadzy. Zbyt zajęci sobą, żeby zauważyć, że stoję tuż przy nich.

Nie wydałam z siebie dźwięku. Stałam kilka sekund. Może minut. Nie wiem. Widziałam ich splecione ciała. Rękę Marka na jej biodrze. Jej włosy rozrzucone na naszej pościeli. Naszej. Wyszłam. Na klatce schodowej usiadłam na schodach i zaczęłam się trząść. Próbowałam złapać oddech.

Mąż nawet się nie tłumaczył

Wróciłam dopiero następnego dnia. Spałam u koleżanki z pracy, ale nie zmrużyłam oka. Rano zebrałam się i poszłam do domu jak na egzekucję. Serce waliło mi jak oszalałe, kiedy przekręcałam klucz w zamku. W środku było cicho. Za cicho.

Marek siedział przy stole w kuchni, jakby czekał. W dresie, z podkrążonymi oczami. Kiedy mnie zobaczył, wstał od razu.

– Kinga… gdzie byłaś? Całą noc cię nie było, martwiłem się, dzwoniłem – zaczął. Ton, jakbyśmy się pokłócili o coś błahego. O mleko zostawione na blacie.

– Naprawdę? – spojrzałam na niego chłodno. – Martwiłeś się?

– No… tak. Nie wiedziałem, co się stało.

– A może powinieneś się raczej martwić o to, co ty zrobiłeś?

Zamilkł. Wpatrywał się we mnie, jakby próbował ocenić, ile wiem.

Usiadłam. Spokojnie. Ułożyłam dłonie na stole, jakbyśmy mieli rozmawiać o planach na weekend.

– Marek… – zaczęłam cicho. – Czy jest coś, co chciałbyś mi powiedzieć?

Zaczął się kręcić, podrapał po karku, wzrok uciekł mu w bok.

– Nie wiem, o co ci chodzi…

– Nie? – uśmiechnęłam się chłodno. – To może ja pomogę. Wczoraj, wracając wcześniej do domu, chciałam ci zrobić niespodziankę. Kolacja, wino, świece. Ale ty wolałeś inną niespodziankę. Z moją siostrą.

Zbladł. Otworzył usta, ale nic nie powiedział. Tylko stał i patrzył, jakby liczył na cud.

Widziałam was – powiedziałam ostro. – W naszym łóżku.

Nie odpowiedział. Nawet się nie bronił.

Zrobiłam awanturę siostrze

Nie planowałam tej konfrontacji, ale wsiadłam w auto i pojechałam. Bez makijażu, z rozczochranymi włosami. W mojej głowie nie było planu – była furia. Otworzyła drzwi w legginsach i bluzie, z kubkiem w ręce. I kiedy mnie zobaczyła – zamarła. Pewnie Marek ją uprzedził, że wiem.

– Kinga… – zaczęła. – Ja… To nie tak…

Weszłam bez pytania. Trzasnęłam drzwiami.

– To nie tak? – powtórzyłam z szyderczym uśmiechem. – Serio? Chcesz powiedzieć, że to wszystko się samo wydarzyło?

– Marek… on był nieszczęśliwy. Wiesz, ile razy płakał? Ile razy mówił, że czuje się sam?

– Naprawdę? – prychnęłam. – Bo ja pamiętam, jak gotowałam mu zupy, kiedy miał depresję. Jak zasypiałam przy laptopie, bo brałam nadgodziny, żebyśmy wyszli na prostą. Ale to najwyraźniej było za mało.

Paulina spuściła wzrok.

Ty zawsze byłaś taka idealna… – mruknęła. – Wszystko ogarniałaś, wszystko robiłaś jak z katalogu. Czasem miałam wrażenie, że mnie nie widzisz.

Zrobiło mi się ciemno przed oczami.

– A więc to o to chodzi? Że zazdrościłaś mi? I postanowiłaś sobie wziąć to, co moje?

– Nie planowałam tego, Kinga, przysięgam… – Jej głos zadrżał.

Podbiegłam. Miałam ochotę ją spoliczkować, ale się powstrzymałam. Paulina zaczęła płakać. Ale mnie to nie ruszyło.

– Nigdy więcej się do mnie nie odzywaj.

Wyszłam, trzaskając drzwiami. Na klatce schodowej złapałam się za barierkę, próbując złapać oddech. Drżały mi dłonie. Zdradził mnie mężczyzna, którego kochałam. Ale zdradziła mnie też osoba, której ufałam od dzieciństwa.

Chciałam znać prawdę

Marek siedział na kanapie, jakby nic się nie stało. Telewizor był włączony, ale dźwięk wyciszony. Obok niego leżała jego komórka i kubek z niedopitą kawą. Wyglądał, jakby czekał na egzekucję. Albo na cud. Usiadłam naprzeciw. Milczeliśmy kilka minut. Patrzył na mnie, ale nie miał odwagi się odezwać.

– Długo to trwało? – zapytałam w końcu.

Zamarł. Oczy mu zgasły. Wiedział, że nie ma już odwrotu.

– Kilka miesięcy… – odpowiedział cicho.

– Kilka miesięcy? – powtórzyłam. – Czyli nie jednorazowy wyskok? Zdradzałeś mnie, jesteś draniem!

– Nie mów tak… – jęknął. – To się zaczęło przypadkiem. Najpierw rozmowy. Potem… nie wiem. Poczułem, że mnie rozumie.

– A ja? – wstałam. – Ja cię nie rozumiałam? Ja, która znosiłam twoje huśtawki nastrojów, twoje milczenie? Ja, która przez lata byłam lojalna, wierna, oddana?

– Kinga… ty zawsze byłaś silna. Działałaś. Ogarniałaś wszystko. A ja… czułem się obok. Paulina… ona była inna. Ciepła, spontaniczna…

Zacisnęłam pięści. Czułam, jak łzy napływają mi do oczu, ale nie chciałam ich przed nim pokazać.

– Wiesz, co w tym wszystkim jest najgorsze? – powiedziałam przez zaciśnięte gardło. – Że nawet teraz próbujesz się tłumaczyć. Że mówisz o uczuciach, kiedy chodzi o zwykłe, tanie zdrady.

– Ja nie chciałem cię skrzywdzić…

– Nie? To trzeba było nie tarzać się w pościeli z moją siostrą!

Zamilkł. W końcu spuścił głowę.

– Odchodzę – powiedziałam.

Wstałam i poszłam do sypialni. Spakowałam jedną walizkę. Reszta mogła poczekać.

Mama nie była zaskoczona

Mama mieszkała niedaleko. Wpadłam do niej bez zapowiedzi. Siedziała przy stole, piła herbatę i rozwiązywała krzyżówkę. Kiedy mnie zobaczyła, aż odłożyła długopis.

– Kinga? Co się stało? Wyglądasz, jakby ci się świat zawalił.

Usiadłam i przez chwilę nie byłam w stanie nic powiedzieć. Potem wydukałam:

Marek mnie zdradził. Z Pauliną.

Mama zamarła. Jakby wstrzymała oddech. A potem… nie wyglądała na zaskoczoną. Zrobiła tylko coś dziwnego – westchnęła i spuściła głowę.

– Mamo?! – wrzasnęłam. – Czy ty o tym wiedziałaś?!

– Nie, dziecko. Ale chyba… nie jestem zdziwiona.

Zamarłam. Przez sekundę miałam wrażenie, że coś źle usłyszałam.

– Słucham?

– Paulina od dziecka była zazdrosna. O wszystko. O ciebie, o twoje ubrania, przyjaciółki, chłopaków. Pamiętasz, jak w liceum zaczęła spotykać się z tym Kubą, który ci się podobał?

Zamarłam. Przypomniałam sobie. Aż mnie zakuło w brzuchu.

– Myślałam, że to przypadek – szepnęłam.

– To nigdy nie był przypadek. Ona zawsze chciała być tobą. Ale nie potrafiła. Bo ty miałaś w sobie coś, czego jej brakowało. Spokój. Siłę. I to ją bolało.

Zrobiło mi się zimno. Tak cholernie zimno.

– Czyli to nie była tylko zdrada. To była zemsta?

– Może nieświadoma. Ale tak, kochanie. Myślę, że ona od lat zazdrościła ci życia. I kiedy zobaczyła szansę, żeby ci coś zabrać – zrobiła to.

Oparłam głowę o dłoń. Czułam, że wszystko się rozmywa. Że nie mam już nic pewnego.

– Straciłam ich oboje. Męża i siostrę.

Dwa miesiące później stałam w pustym mieszkaniu. Nowym. Bez wspólnych zdjęć. Bez pościeli naznaczonej zdradą. Z walizką, którą rozpakowywałam powoli, jakby bałam się rozgościć. Na parapecie stała butelka czerwonego wina – to samo, które wtedy miało być początkiem rocznicowego wieczoru. Teraz był to symbol końca. I początku zarazem. Wzięłam kieliszek, usiadłam na podłodze. Przez kilka tygodni ludzie mówili mi: „Czas leczy rany”, „Jeszcze się ułoży”, „On nie był ciebie wart”. Wszyscy próbowali pocieszać, jakby znali ból, którego nie potrafili nazwać. Ale ja już nie chciałam słuchać. Nie potrzebowałam rad. Potrzebowałam spokoju.

Kinga, 34 lata


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama