„Chciałam, żeby 1 dzień szkoły córki był idealny. A wydarzyło się coś, czego nie zapomnę nigdy”
„W głowie wciąż miałam jej twarz. Tę chłodną, obojętną minę, z którą wyszła z mieszkania. Jakbym była dla niej tylko kimś, kto przeszkadza. A przecież ja... ja tylko chciałam, żeby wyglądała porządnie. Bezpiecznie. Nie prowokująco. Przecież świat jest pełen ludzi, którzy wykorzystają każdą słabość”.

- Redakcja
Zaparzyłam kawę i postawiłam na stole dwa kubki – dla mnie i dla niej. Choć i tak wiedziałam, że swojego nie dotknie. Od miesięcy rano nie pije niczego, co przygotuję. Nie pyta dlaczego. Po prostu ignoruje. Wsunęłam rękę do szuflady, wyciągnęłam łyżeczkę i zamieszałam w swoim kubku z takim impetem, że aż chlusnęło na blat.
Julia weszła do kuchni bez słowa. Jej włosy były jeszcze wilgotne, pachniała czymś cytrusowym. Nie spojrzała na mnie. Stanęła przy lodówce, otworzyła ją i wyciągnęła jogurt. Bez łyżki. Zaczęła pić go prosto z opakowania.
– W tej spódnicy idziesz pierwszego dnia szkoły? – rzuciłam, zanim zdążyłam się ugryźć w język. – Może coś mniej... wyzywającego?
– Zawsze musisz coś powiedzieć, prawda? – odpowiedziała, nie podnosząc wzroku. – Nigdy nie wystarczy, że po prostu jestem.
Jej słowa przecięły powietrze jak żyletka. Otworzyła szafkę, wyciągnęła klucze i bez słowa ruszyła w stronę drzwi.
– Julia... – zaczęłam, ale już była na korytarzu.
Nie wiem, kiedy to się stało. Że już się nie uśmiechasz rano.
Oddaliłyśmy się od siebie
Nie potrafiłam się skupić. W pracy wszystko mnie drażniło – szuranie krzesła koleżanki z biurka obok, stukanie w klawiatury, zbyt głośne przeżuwanie kanapki przez kierownika zmiany. Nawet dźwięk ekspresu do kawy działał mi na nerwy. Siedziałam przed monitorem i patrzyłam w tabelkę, której nie potrafiłam skończyć od godziny.
W głowie wciąż miałam jej twarz. Tę chłodną, obojętną minę, z którą wyszła z mieszkania. Jakbym była dla niej tylko kimś, kto przeszkadza. A przecież ja... ja tylko chciałam, żeby wyglądała porządnie. Bezpiecznie. Nie prowokująco. Przecież świat jest pełen ludzi, którzy wykorzystają każdą słabość. Każdą niepewność. Muszę ją chronić, nawet jeśli ona tego nie rozumie.
Ten telefon mnie zaniepokoił
Telefon zadzwonił nagle. Spojrzałam na wyświetlacz: „Szkoła – sekretariat”.
– Halo?
– Dzień dobry, pani Aneto. Tu wychowawczyni Julii. Czy możemy chwilkę porozmawiać?
Zamarłam.
– Oczywiście. Coś się stało?
– Nie chcę dramatyzować, ale Julia... wyglądała dziś, jakby jej coś bardzo ciążyło. Była zamyślona, nieobecna. To niepokojące.
– Ona zawsze taka była. Zamyślona. Działa lepiej, gdy nikt jej nie przeszkadza – odpowiedziałam zbyt szybko. Zbyt chłodno.
– Może. Ale dziś... dziś wyglądała, jakby bardzo chciała, żeby ktoś ją zapytał, czy wszystko w porządku.
Rozłączyłam się i siedziałam długo z telefonem w dłoni. Zrobiło mi się duszno. Jakby pokój się skurczył. A może naprawdę coś jest nie tak?
Martwiłam się
Wróciłam wcześniej z pracy. Zdjęłam buty, zostawiłam torbę w przedpokoju i usiadłam w kuchni. Miałam nadzieję, że ją zastanę – że wejdzie, rzuci plecak na krzesło i spojrzy na mnie choć przez chwilę. Ale nie przyszła. Zerknęłam na zegarek. 16:50. Minęła godzina. Potem druga. Telefon milczał. Najpierw zadzwoniłam do niej raz. Potem drugi. I trzeci. W końcu odebrała skrzynka głosowa. „Tu Julia. Nie mogę teraz rozmawiać. Zostaw wiadomość.”
– Julia, odezwij się. Martwię się – powiedziałam, czując, jak gardło mam ściśnięte jak po szklance lodowatej wody. – Proszę.
Zadzwoniłam do Magdy.
– Cześć, Magda. Przepraszam, że przeszkadzam, ale… czy wiesz może, gdzie jest Julia? Nie odbiera telefonu.
– Nie wiem. Nie rozmawiamy już tak jak kiedyś... – w jej głosie nie było złości, raczej smutek. – Chyba już nie chce, żebyśmy się znały.
– Co masz na myśli?
– Nie wiem. Po prostu... odsunęła się. Już nie mówi o niczym. Jakby chciała zniknąć.
Zamilkłam. Nogi miałam jak z waty. Połączenie się zakończyło. Stałam w przedpokoju i patrzyłam w drzwi. Czułam, jak lęk wciska się we mnie wszystkimi porami skóry. A potem, tak po prostu, wybuchłam. W złości. W żalu.
– Nie tak to miało wyglądać! – wrzasnęłam do pustego mieszkania. – Miała być silna!
Nie potrafiłyśmy rozmawiać
Drzwi otworzyły się po dwudziestej drugiej. Usłyszałam, jak skrzypią zawiasy, a potem ciche kroki. Zerwałam się z kanapy, ale nie podeszłam do przedpokoju. Stałam w cieniu kuchni, przy zlewie. Julia zdjęła buty powoli, bez pośpiechu. Weszła do kuchni. Blada. Zmęczona. Plecak ciągnęła za sobą, jakby ważył tonę. Nasze spojrzenia spotkały się na moment, a potem odwróciła wzrok.
– Myślałam, że nie wrócisz – powiedziałam, czując, że głos mi drży.
– Przez chwilę też tak myślałam – odpowiedziała cicho. Jej twarz była zupełnie obojętna, ale oczy... tam było coś więcej. Żal? Rezygnacja?
Usiadła przy stole. Ja też usiadłam, powoli, ostrożnie, jakbym bała się ją spłoszyć.
– Nie wiem, co robić, żeby było dobrze. – Z trudem wypowiedziałam te słowa. – Ale chcę się nauczyć.
Zamilkła. Wpatrywała się w blat stołu, jakby próbowała odczytać z niego jakąś ukrytą wiadomość.
– Nie wiem, czy już nie jest za późno – szepnęła w końcu.
Chciałam coś powiedzieć. Że ją kocham. Że się boję. Że nie jestem dobra w okazywaniu uczuć, ale wszystko, co robię, robię z troski. Ale milczałam. Zamiast słów był tylko dźwięk zegara na ścianie. Tik. Tak. Tik. Tak.
I między nami ten stół. I całe lata niezrozumienia.
Chciałam ją przeprosić
Kiedy byłam w jej wieku, wstydziłam się płakać. Pamiętam, jak ojciec darł się na matkę, a ja siedziałam w pokoju, wpatrzona w ścianę, zaciskając pięści. Nie wolno było się rozkleić. Trzeba było być twardą. Silną. Przetrwać. Może właśnie dlatego nie umiem być ciepła. Bo nikt mnie tego nie nauczył.
Stałam teraz pod jej drzwiami. Cisza. Żadnego ruchu. Może już spała. A może słuchała. Nie wiedziałam. Trzymałam w dłoni kubek z herbatą, który chciałam jej dać. Ale nie mogłam się ruszyć. Jakby próg pokoju był granicą, której nie potrafiłam przekroczyć.
Myśli tłukły mi się po głowie jak oszalałe. Może ona też kiedyś będzie opowiadać komuś, jak jej matka siedziała pod drzwiami i milczała, zamiast zapytać: co się stało, kochanie? Postawiłam kubek na podłodze. Pochyliłam się, przylgnęłam czołem do framugi drzwi. Próbowałam powstrzymać łzy.
Chciałam ją przeprosić. Za wszystkie zimne poranki. Za komentarze o jej ubraniach. Za to, że kiedy miała złamane serce, zapytałam tylko, czy odrobiła lekcje. Ale zamiast przeprosin – znowu milczenie. W końcu wstałam. Położyłam się do łóżka, ale nie zamknęłam oczu. Słuchałam. Może jej kroków. Może szlochu.
Nie znam własnego dziecka
Zebrałam się i poszłam na zebranie. Nie lubię szkół. Te zapachy, krzesła za małe, światła za ostre. Ale usiadłam. Wśród innych rodziców. Z ich uśmiechami, ciasteczkami i pytaniami o konkursy matematyczne. Ja tylko słuchałam. Aż podszedł do mnie mężczyzna. Wyciągnął rękę.
– Paweł N. Uczę Julię matematyki. Nowy w szkole.
Uścisnęłam jego dłoń, nieco zaskoczona. Miał spokojny głos. I spojrzenie, które nie uciekało.
– Julia... – zaczął. – Ma w sobie coś niezwykłego. Inteligencję, wyczucie. Ale i coś jeszcze...
Spojrzał na mnie z wahaniem. Skinęłam głową. Chciałam, żeby mówił dalej.
– Jakby ktoś jej kazał być twardszą, niż powinna. Jakby nie mogła pozwolić sobie na zwykły błąd.
Te słowa... uderzyły we mnie z siłą lawiny. Cofnęłam się odruchowo, jakby to, co powiedział, było ciosem.
– Może dlatego, że ja nigdy nie mogłam – wyrwało mi się. – I nie zauważyłam, że ona też nie umie.
Paweł zamilkł. A ja poczułam, że stoję na jakimś skrzyżowaniu. I nie wiem, w którą stronę iść.
– Czasem wystarczy powiedzieć: możesz się pomylić – odezwał się po chwili. – Dla niektórych to jak oddychanie. Dla innych – jak cud.
Uśmiechnął się delikatnie i odszedł. A ja pierwszy raz od lat miałam ochotę zapłakać bez wyrzutów sumienia.
Maria, 42 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Myślałam, że życie jest słodkie jak dżem z brzoskwiń. Po kolejnej nieudanej miłości pojęłam, że jest kwaśne jak ocet”
- „Odziedziczyłam po dziadku stary sad ze śliwkami. Niespodziewanie odkryłam w nim coś więcej, niż tylko dojrzałe owoce”
- „Synowa siedziała nadęta jak purchawka, a syn narzekał jak stary grzyb. Musiałam coś zrobić, by ratować ich małżeństwo”

