"Chciałam założyć rodzinę, ale nie z byle jakim chłopem. Szukałam tego jedynego, ale zupełnie nie tam, gdzie trzeba"
"Jak mogłam być tak ślepa? Przecież on jest dokładnie takim mężczyzną, o którym od zawsze śniłam. Opanowany, czuły, z poukładanym życiem i wyraźnie zależało mu na mnie jak nikomu innemu. To ktoś, kto zna mnie na wylot, a mimo to wciąż przy mnie trwa. Co więcej, jest zawsze pod ręką, gdy tylko go potrzebuję".

W naszym rodzie przedstawicielki płci żeńskiej dość szybko decydowały się na założenie rodziny. Za czasów mojej prapraprababci czy babci nikogo to specjalnie nie dziwiło. Jednak gdy moja mama stanęła na ślubnym kobiercu, mając zaledwie osiemnaście wiosen, jej przyjaciółki kręciły głowami z niedowierzaniem.
Ona jednak była szaleńczo zakochana w tacie i niespecjalnie przejmowała się tym, co mówili inni. Mnie urodziła rok później, a nawet w szpitalu lekarz rzucił jakąś uwagę o wpadce. Możliwe, że to jakieś dziedziczne skłonności albo chęć podtrzymania rodzinnych obyczajów, bo ja również już w szkole średniej, kiedy moje rówieśniczki rozmyślały jedynie o balangach, nauce i podróżowaniu, skrycie pragnęłam stworzyć własną rodzinę.
Moje koleżanki nie podzielały mojego zdania
– Czyś ty na głowę upadła, Zuzia? Skąd ci taki pomysł przyszedł? – parsknęła śmiechem Natalia, moja przyjaciółka, gdy jej powiedziałam o swoich zamiarach.
– Zwyczajny. Mamy już osiemnaście lat. Przecież mogę wziąć ślub.
– Ale po co ci to? Tylko sobie młode lata zaprzepaścisz! Jeszcze będziesz miała czas, żeby chłopu pierogi lepić i jego gacie prać.
– Przyznam, że mam zupełnie inne spojrzenie na kwestię małżeństwa.
– Serio? Kto w takim razie myśli podobnie jak ty? Szczerze wątpię, żeby dziewczyny aż tak pędziły do ołtarza, gdyby rozumowały tak trzeźwo jak ja. Skąd! Są totalnie oczarowane perspektywą noszenia brylantu na palcu i paradowania w białej kiecce. A przecież w dłuższej perspektywie to wszystko nie ma najmniejszego sensu! – bez litości wyśmiała moje dziewczęce pragnienia.
Myślałam, że takie gadanie wynika z tego, że jej rodzice się rozwiedli. Szczerze mówiąc, sama nie do końca byłam przekonana, że uda mi się niedługo stanąć na ślubnym kobiercu, bo chłopcy w moim wieku w ogóle o tym nie myśleli. Musiałabym się związać z kimś bardziej doświadczonym, kto już inaczej postrzega rzeczywistość. Tymczasem jedynym, który próbował mnie poderwać, był Jacek, którego znam od dziecka i który bez przerwy się we mnie wpatrywał maślanymi oczami.
– A może Jacek by się z tobą ożenił? – dopytywała rozweselona.
– Ej, skończmy już z tymi dowcipami! Zwierzyłam ci się ze swoich rozmyślań, a ty od razu rozpowiadasz je innym.
– Ja bardzo chętnie stanąłbym na ślubnym kobiercu – odparł z nieśmiałym uśmiechem na twarzy.
Nie ukrywam, że byłam świadoma tego, iż on rzeczywiście mógłby tego pragnąć. Ale no bez przesady, to przecież Jacek!
Był praktycznie jak rodzony brat
Facet, który znał mnie od małego dziecka, kiedy ciągle miałam zdarte kolana. Ja, on, Natalia i Łukasz stanowiliśmy za młodu zgraną paczkę z osiedla i w sumie nadal nią byliśmy, z tą różnicą, że już nie wdrapywaliśmy się na drzewa ani nie przekradaliśmy przez ogrodzenia w niedozwolone miejsca.
– Jak leci? – zagadnął Łukasz, który przyszedł do nas, niosąc cztery butelki orzeźwiającej lemoniady, za co gotowi byliśmy go wyściskać.
– Ja i Zuza pobieramy się! – oznajmił Jacek z entuzjazmem, a Łukasz aż zaniemówił ze zdziwienia.
– Serio?
– Daj spokój! Nabijają się ze mnie! – powiedziałam, udając obrażoną. Nie byłam jednak w stanie się na nich złościć.
Kolejnego ranka zdecydowałam się pojechać na działkę moich rodziców rowerem, aby trochę pogrzebać w ziemi. W trakcie jazdy wpadłam w jakąś wyrwę i odruchowo oparłam się nogą o podłoże, aż usłyszałam trzask w stawie kolanowym.
– O matko! – zawołałam przerażona, a kiedy spojrzałam na swoją kończynę, miałam ochotę jeszcze zrobić znak krzyża. Kolano napuchło jak po użądleniu roju os i rwało nieziemsko. Byłam bliska łez. Jakimś dziwnym trafem akurat tamtędy przechodził Łukasz i natychmiast do mnie doskoczył.
– Ola, co ci się przytrafiło? Coś z twoją nogą!
– No właśnie. Chyba odniosłam jakąś kontuzję. Będę musiała pojechać na pogotowie.
– Spokojnie, podwiozę cię. Poczekaj tutaj chwilkę, tylko skoczę po samochód. Może wezmę twój rower i odstawię go pod blok, dobra?
– Okej, tylko proszę cię, pośpiesz się z tym – rzuciłam, a on popędził ile sił w nogach. W międzyczasie siedziałam i usiłowałam sobie przypomnieć jakieś techniki relaksacyjne, żeby tylko nad sobą zapanować i odwrócić uwagę od tego cierpienia.
Ale gdzie tam, graniczyło to z cudem
Noga napuchła jak balon, tętniła tępym bólem i potwornie rwała. Sekundy wlokły się jedna za drugą. W końcu pojawił się Łukasz, podjechał autem i delikatnie pomógł mi się umościć w środku.
Po wizycie w szpitalu i dokładnych oględzinach kontuzjowanego kolana medyk postawił diagnozę - zwichnięcie rzepki.
– Czy to coś groźnego? - zapytałam.
– Całe szczęście, że nie nastąpiło pęknięcie wewnątrz stawu. Wtedy nie obyłoby się bez zabiegu chirurgicznego. W tej sytuacji wystarczy, że nałożymy gips.
– Co ma pan na myśli?
– Opatrunek gipsowy obejmie nogę od stopy aż do środka uda - odparł lekarz, a ja poczułam się przybita. Zupełnie inaczej wyobrażałam sobie nadchodzące letnie dni… Cóż, nie mogłam nic na to poradzić. Ze względu na ryzyko znacznego obrzęku nogi musiałam pozostać w szpitalu przez dwie doby.
– Poradzisz sobie? Muszę się zbierać – rzucił Łukasz.
– Pewnie, dam sobie radę. Dziękuję, że mnie tu przywiozłeś. Świetny z ciebie kumpel.
– Spoko, nie ma za co – odparł, pokazując mi zaciśnięte kciuki. Ja też ściskałam swoje, marząc tylko o tym, żeby to wszystko dobiegło końca. Perspektywa samotnego tkwienia w szpitalu niezbyt mnie kręciła, a moi rodzice akurat wyjechali, więc czekało mnie raczej nudne popołudnie. Kiedy usłyszałam skrzypnięcie drzwi od sali, nawet nie odwróciłam głowy, będąc przekonana, że to wizyta do innego chorego.
– Zuziu, to ty? – poznałam charakterystyczny ton głosu Jacka.
– Ooo… witaj! A skąd wiedziałeś, że tu jestem?
– Od Łukasza się dowiedziałem. Co tam u ciebie, lepiej się czujesz?
– No troszkę tak. Dali mi sporą dawkę leków przeciwbólowych. Chyba jestem lekko odurzona po nich – zażartowałam, na co on odpowiedział uśmiechem. Wręczył mi reklamówkę pełną pomarańczy, soku, andrutów i książek z łamigłówkami.
– Sudoku? O rany, bardzo dziękuję! – parsknęłam śmiechem.
– Moja babcia non stop je rozwiązywała jak leżała w szpitalu. Jeśli masz ochotę, to chętnie ci pomogę. Jestem w tym całkiem niezły.
– Och, to miłe z twojej strony – odparłam, czując jak ściska mnie w gardle.
Jacek dotrzymywał mi towarzystwa aż do zmroku
Obrał dla mnie owoce, zrobił nam po filiżance kawy i wspólnie główkowaliśmy nad krzyżówkami. Nazajutrz odwiedził mnie razem z Natalią, a gdy ona poszła, on jeszcze trochę u mnie zabawił. Dzień później był tak miły, że również pomógł mi w powrocie do mieszkania.
– Planujesz samotny wieczór? – spytał z troską w głosie, kiedy sięgałam po klucze do mieszkania.
– Starzy wyjechali. Poradzę sobie.
– Tak, jasne. Jeszcze może będziesz dla siebie gotować? Zapomnij. Zostaję z tobą.
– Oszalałeś? Co ty wygadujesz? Rodzice by mnie udusili!
– Skoro i tak mamy wziąć ślub, to lepiej wcześniej sprawdzić, jak to jest – parsknął śmiechem, a ja mu zawtórowałam.
Przyznaję, trochę bałam się samotności w mojej sytuacji, ale nie śmiałam niczego od niego oczekiwać. On jednak był uparty jak osioł. Jeszcze tego samego dnia zjawił się u mnie z plecakiem pełnym swoich ciuchów.
Rozścielił koc na sofie, odłożył piżamę i poszedł do kuchni nastawić wodę na herbatę i szykować jakieś przekąski. Obserwowałam z boku, jak swobodnie krząta się po moim mieszkaniu i nagle poczułam, że wzbiera we mnie fala ciepłych uczuć do tego faceta.
Jak mogłam być tak ślepa?
Przecież on jest dokładnie takim mężczyzną, o którym od zawsze śniłam. Opanowany, czuły, z poukładanym życiem i wyraźnie zależało mu na mnie jak nikomu innemu. To ktoś, kto zna mnie na wylot, a mimo to wciąż przy mnie trwa. Co więcej, jest zawsze pod ręką, gdy tylko go potrzebuję.
Mój towarzysz wkroczył do sypialni, trzymając talerz wypełniony po brzegi kanapkami i przysiadł na skraju łóżka tuż obok mnie.
– I jak z tą twoją nogą? - zagadnął.
– Jest poprawa. Dzięki.
– Słuchaj, Zuza... a jakby to zabrzmiało, gdybym... no wiesz, gdybym ci się oświadczył tak na serio? Zdaję sobie sprawę, że to idiotyczne pytanie, ale kocham cię.
– No to zadaj je. Masz na myśli to, czy będę twoją żoną?
– Serio byś tego chciała?
– No jasne! – odrzekłam z uśmiechem na twarzy.
– Naprawdę?! Przecież nawet nie mam zaręczynowego pierścionka! – odparł zaskoczony. – To miało wyglądać zupełnie inaczej.
– Potoczyło się dokładnie tak, jak powinno. Nie zależy mi na pierścionku zaręczynowym. Moim marzeniem jest ślubna obrączka – powiedziałam roześmiana.
Zupełnie nie rozumiem, jak do tego doszło, ale w jednej chwili pozbyłam się wszystkich obaw. Miałam pewność, że to najlepsza decyzja, jaką mogłam podjąć. Kiedy Jacek mnie pocałował, poczułam się jak w niebie. Od tego momentu, sprawy potoczyły się już gładko.
Zdałam maturę, pobraliśmy się na skromnej uroczystości w gronie najbliższych, a potem wzięliśmy się za remont mieszkania odziedziczonego przez Jacka po babci. Nie minęło dwanaście miesięcy od zaręczyn, a ja już byłam mężatką i… oczekiwałam maleństwa.
Natalia wyznała, że odczuwa odrobinę zazdrości
– Wciąż nie potrafię tego pojąć! – chichotała od czasu do czasu Natalia, muskając dłonią mój powiększający się brzuch.
– Dla mnie to również zaskakujące. Najbardziej zdumiewa mnie fakt, że przez całe życie miałam to szczęście tuż obok siebie. Jakim cudem byłam aż tak ślepa?
– Wiesz co… chyba ja również nie dostrzegałam pewnych rzeczy.
– Co masz na myśli?
– Eee... no wiesz. Umawiam się teraz z Łukaszem – wyznała lekko speszona.
– Serio?! – parsknęłam śmiechem.
– Serio, serio... i sama już nie rozumiem, jak mogłam tego wcześniej nie dostrzegać! Tyle się z ciebie nabijałam, a teraz to nawet ci zazdroszczę. Kto wie, może ja też zdecyduję się tak szybko stanąć na ślubnym kobiercu...
Zuza, 19 lat
Czytaj także:
„Na weselu brata nagle zniknęła para młoda. Nie dlatego, by skonsumować małżeństwo, ale by sprawdzić zawartość kopert”
„Słyszałam krzyki sąsiadki, ale bałam się interweniować. Po tym, co się stało, żałowałam, że nie miałam odwagi”
„Mąż kłamał, że spłaca kredyt, żeby nie płacić za zakupy. Zdziwił się, gdy zobaczył w lodówce tylko światło i szron”

