Reklama

Byłam przekonana, że tym razem nikt nie będzie miał nic przeciwko. W końcu chodziło o przyszłość naszego syna. O jego rozwój, szansę, żeby wybił się ponad przeciętność. Nie prosiłam o wiele. Nie chciałam wysłać go do szkoły z internatem ani na drogie korepetycje w stolicy. To była zwykła szkółka piłkarska – najbliższa, z dobrą opinią, prowadzona przez ludzi z pasją. I chociaż opłata miesięczna była spora, byłam gotowa zrezygnować z paru rzeczy, żeby tylko Maks spróbował. Jednak teściowa musiała się wtrącić. A mój mąż, ten sam, który jeszcze dzień wcześniej mówił, że to świetny pomysł, nagle zaczął się jąkać i mruczeć coś pod nosem. Bo mama miała „wątpliwości”. Nie wiem, ile jeszcze wytrzymam. Staram się być dyplomatyczna, ale czasem mam ochotę wykrzyczeć, co o tym wszystkim myślę.

Zirytował mnie

– Jak ci się podobało na treningu? – zapytałam, gdy tylko wsiedliśmy do samochodu.

– Super było, mamo! Trener powiedział, że mam dobrą koordynację. I że szybko łapię!

Uśmiechnęłam się. W oczach syna widziałam błysk, który pojawiał się rzadko – tylko wtedy, gdy naprawdę coś go cieszyło.

– To jak? Mogę chodzić na te zajęcia? – dopytywał, spoglądając na mnie spod czapki.

– Jasne, kochanie. Porozmawiam jeszcze z tatą, ale myślę, że damy radę. – Pogłaskałam go po głowie. – Najważniejsze, że ci się podobało.

Wieczorem, gdy Maks był już pod prysznicem, zagadnęłam męża.

Byliśmy dziś na tym próbnych zajęciach. Maksowi się bardzo podobało. Chciałby chodzić.

– No i dobrze – mruknął, nie odrywając wzroku od telewizora. – Fajnie, że się rusza. Tylko... ile to ma kosztować?

Trzysta złotych miesięcznie. Mogę zrezygnować z kosmetyczki i wziąć dodatkowe zlecenie. Damy radę.

Mąż tylko westchnął. I wtedy się zaczęło.

– Mama mówiła, że takie szkółki to wyciąganie pieniędzy od rodziców.

– I co, teraz ty też tak uważasz?

– Nie no... Ja tylko mówię, co powiedziała.

– Cudownie. A ja myślałam, że to my jesteśmy rodzicami Maksa, nie twoja mama.

Milczał.

– No tak. Bo jak mama coś powie, to święte. Nieważne, że twój syn wreszcie znalazł coś, co go cieszy.

Mąż tylko wzruszył ramionami.

Unikała mojego wzroku

Następnego dnia nie wytrzymałam i poszłam do teściowej. Skoro i tak „miała wątpliwości”, to chciałam je usłyszeć prosto z jej ust.

Coś się stało?

– Mogę wejść? – spytałam z wymuszonym uśmiechem.

– No jasne, chodź, chodź. Herbatki? – zaproponowała jak gdyby nigdy nic.

– Dziękuję, nie będę długo. – Usiedliśmy w salonie. – Słyszałam, że nie podoba ci się mój pomysł, żeby Maks poszedł do szkółki piłkarskiej.

Unikała mojego wzroku.

– Ja? Zastrzeżenia? Skądże...

– Przecież sama powiedziałaś, że to wyciąganie pieniędzy, prawda?

Zacisnęła usta.

– Ja tylko się martwię. Przecież on ma ledwo dziewięć lat. Po co mu taka presja? Kontuzje, stres, rywalizacja... To nie dla takiego dziecka.

– A skąd ty wiesz, co jest dla niego, mamo? – zapytałam spokojnie.

Zawahała się, po czym wypaliła:

– Bo widzę, że ty chcesz sobie coś udowodnić! I jemu też! Tylko nie wiem co. Że będzie lepszy od syna sąsiadki?

– Nie, chcę, żeby był szczęśliwy.

Zamilkła. Patrzyła przez chwilę na mnie, potem odwróciła wzrok.

– Zresztą – dodałam – to nie ty będziesz go zawozić ani płacić. Chciałam cię tylko uprzedzić, że niezależnie od tego, co powiesz, Maks będzie chodził na te zajęcia.

– No cóż... – westchnęła teatralnie. – Róbcie, co chcecie. Tylko nie mów potem, że cię nie ostrzegałam.

Pokłóciłam się z nim

Wieczorem usiedliśmy do kolacji. Mąż wyglądał na spiętego, coś go gryzło, ale milczał. Próbowałam zachowywać się normalnie, chociaż w środku aż mnie roznosiło.

Mogę w sobotę znowu pójść na trening? – zapytał Maks z buzią pełną makaronu. – Trener mówił, że można przyjść na kolejne zajęcia próbne.

Mąż spojrzał na mnie, potem na syna.

– To... może najpierw pogadajmy o tym z mamą, co?

– Pogadaliśmy już. – Odparłam chłodno. – Maks chce iść, a ja już to załatwiłam.

– A nie powinniśmy... razem podejmować takich decyzji?

– Naprawdę? A czemu ty nie miałeś takiego problemu, kiedy twoja mama zaczęła wszystko podważać?

Oj, znowu ta rozmowa... – westchnął, odkładając widelec.

– Tak, znowu. Bo mam już dość. Zawsze musi być tak, jak mama chce, prawda? Nieważne, czy chodzi o Wigilię, firanki czy teraz – o nasze dziecko.

– Przesadzasz. Mama tylko wyraziła opinię...

– A ty, jak zwykle, zamiast stać po stronie żony i syna, stajesz po stronie „opinii”.

– To nie tak. Po prostu nie chcę konfliktów.

– To może nie trzeba ich unikać za wszelką cenę, tylko czasem się opowiedzieć po właściwej stronie?

Zapadła cisza. Tylko Maks wpatrywał się w nas z niepokojem.

Ale mogę iść na ten trening?

Spojrzałam na męża. Wzruszył ramionami.

– Możesz.

Nie była to zgoda z serca. Raczej kapitulacja.

Nie mogłam go przekonać

Maks był zachwycony. Na drugi trening poleciał jak na skrzydłach, a ja z dumą patrzyłam, jak z każdym ćwiczeniem staje się bardziej pewny siebie. Po zajęciach podszedł do mnie rozpromieniony.

– Mamo, trener powiedział, że mam dobry dryg! Że jak się przyłożę, to może mnie wystawią na turnieju!

– No widzisz? – Uśmiechnęłam się i ucałowałam go w czoło. – Wiedziałam, że warto spróbować.

Tymczasem w domu atmosfera była napięta. Mąż milczał, a kiedy zagadnęłam go o coś przy obiedzie, odpowiedział półsłówkami.

Coś się stało? – zapytałam, zanosząc talerze do zlewu.

– Mama dzwoniła. – mruknął.

– I co tym razem?

Pytała, czy Maks już się połamał, czy jeszcze nie.

Parsknęłam cicho.

– No tak, bo wiadomo – dwie godziny kopania piłki i już trzeba gips.

– Powiedziała też, że za naszych czasów dzieci się same bawiły, a nie że je ktoś prowadzał za rączkę i jeszcze płacił za to.

Westchnęłam.

– I co? Powiedziałeś jej, że to nasza decyzja?

Mąż spuścił wzrok.

– Powiedziałem, że... jeszcze zobaczymy, co z tego będzie.

– No jasne. Zawsze „jeszcze zobaczymy”. Nigdy jasno, nigdy konkretnie.

– Przestań. Nie chcę się z nią kłócić.

– A ze mną chcesz?

– Nie. Ale... ona ma trochę racji. Skąd wiesz, że Maks tego naprawdę chce? Może on to robi dla ciebie?

Zamarłam.

Widziałeś Maksa po treningu? Promienieje.

– Może... – rzucił, ale już bez przekonania.

Poczułam, że właśnie tracimy coś ważnego. Nie tylko dla Maksa. Dla nas.

Musiałam postawić na swoim

Tydzień później trener zaprosił nas na krótką rozmowę po zajęciach.

– Chciałem państwu powiedzieć, że Maks bardzo dobrze się rozwija. Ma świetną dynamikę i zapał. Myśleliśmy, żeby zaprosić go do grupy turniejowej.

– Naprawdę? – ucieszyłam się od razu. – To wspaniała wiadomość!

– Będzie to jednak wymagało większego zaangażowania. Treningi trzy razy w tygodniu i wyjazdy na mecze w weekendy. Koszty też będą nieco wyższe, ale...

– To nie problem – wtrąciłam szybko. – Porozmawiamy w domu i damy znać.

W samochodzie Maks nie mógł usiedzieć. A ja w głowie przeliczałam, z czego zrezygnuję, żeby to ogarnąć. W domu usiedliśmy razem do kolacji. Podeszłam do sprawy ostrożnie.

– Trener zaproponował Maksowi dołączenie do grupy turniejowej.

– Tak szybko? – Mąż uniósł brwi. – Przecież on dopiero zaczął.

– Właśnie dlatego. Ma talent. A przede wszystkim chęć.

I ile to będzie kosztować? – zapytał tonem, którego nie znosiłam – chłodnym, kontrolnym.

– Sto więcej miesięcznie i czas na wyjazdy. Dam radę. Po prostu musimy to wspólnie zorganizować.

A mama mówiła...

– Nie wierzę – przerwałam mu. – Naprawdę nie wiesz, że jak tylko to mówisz, wszystko we mnie się gotuje?

– Bo może czasem lepiej posłuchać kogoś starszego...

– Starszego czy władczego?

Spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem.

– Po prostu nie wiem, czy nas na to stać.

– A ja wiem, że nie stać nas, żeby Maks czuł się gorszy tylko dlatego, że ktoś za nas podejmuje decyzje.

Cisza. Patrzył na mnie długo. I po raz pierwszy od dawna – nie miał gotowej odpowiedzi.

Wzruszyłam się

Dwa dni później przyszedł z pracy wcześniej. Miał minę, jakby coś ważnego chciał powiedzieć, ale nie wiedział, jak zacząć.

– Rozmawiałem dziś z szefem – powiedział w końcu. – Jest opcja kilku nadgodzin. Nie będzie lekko, ale... da się z tego wyciągnąć coś ekstra.

Spojrzałam na niego z niedowierzaniem.

Nadgodziny?

– Na tę szkółkę turniejową. Dla Maksa.

Milczałam chwilę, zbierając myśli. W oczach poczułam znajome szczypanie.

Myślałam, że powiesz, że to za dużo. Że... nie warto.

– Wiesz, siedziałem wczoraj w kuchni i słyszałem, jak Maks mówił przez telefon do kolegi, że może nie pojedzie na turniej, bo „babcia i tata nie są przekonani”. Powiedział to takim głosem... że mi się coś ścisnęło w środku.

– I?

– I nie chcę być tym, kto go powstrzyma. Może on nie zostanie drugim Lewandowskim, ale jak ma się nauczyć wierzyć w siebie, skoro my w niego nie wierzymy?

Położyłam dłoń na jego ręce. I nic nie musieliśmy już mówić. Tydzień później Maks dostał nową parę korków. Na turniej pojechaliśmy w trójkę. A kiedy wychodził z przymierzalni, mąż tylko powiedział:

– No, młody, będą z ciebie ludzie.

A ja pierwszy raz od miesięcy poczułam, że może jednak nie wszystko stracone.

Alicja, 39 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama