Reklama

Co roku wyglądało to mniej więcej tak samo. Dwanaście potraw, zapach piernika unoszący się w powietrzu, stół nakryty białym obrusem i ja – w fartuchu, w biegu, z łopatką w jednej ręce i chochlą w drugiej. Nikt nigdy nie pytał, czy potrzebuję pomocy. Po prostu wiedzieli, że „mama ogarnia”. Zawsze ogarniałam. Nawet z grypą. Nawet gdy tata trafił do szpitala. Nawet gdy miałam wrażenie, że siły już nie mam, a jedyne, czego pragnę, to usiąść z herbatą w ciszy.

Nie narzekałam. Nie robiłam wyrzutów. Przecież to moje zadanie – być spoiwem tej rodziny. Matką, żoną, córką, gospodynią, organizatorką, kucharką, dekoratorką... jednym słowem – fundamentem.

W tym roku chciałam czegoś więcej. Może przez to, że dzieci coraz rzadziej dzwoniły bez okazji. Może przez to, że Henryk – mój mąż – potrafił przez cały tydzień nie zauważyć, że przemeblowałam salon. Chciałam, żeby te święta były inne. Nie dla mnie – dla nich, żeby się poczuli ważni. Docenieni.

– W tym roku chcę, żeby to były naprawdę inne święta. Każdy powinien poczuć się wyjątkowy – powiedziałam do Ani, koleżanki z pracy, kiedy robiłyśmy sobie kawę.

Zaczęłam odkładać pieniądze. Szukałam prezentów z sercem. Marzyłam, że tym razem i ja poczuję, że jestem dla nich kimś więcej niż tylko świątecznym zapleczem.

Każdy dostał osobisty prezent

– No dobrze, kochani, jak już jest po deserze… To chodźmy do choinki – powiedziałam, zachęcając wszystkich do przejścia do salonu.

– Ojej, mama, co to za wypas! – zawołał Paweł, mój starszy syn, siadając na kanapie z telefonem w ręce.

– W tym roku chciałam, żeby było inaczej – uśmiechnęłam się i zaczęłam rozdawać paczki. Starannie zapakowane, z bilecikami, przewiązane wstążką. Nad każdą spędziłam więcej czasu, niż powinnam.

Paweł otworzył pierwszy. Markowa bluza, dokładnie taka, o jakiej mówił przy stole dwa tygodnie temu.

– Nooo, sztos! Dzięki! – rzucił i od razu zaczął przymierzać.

Magda, jego żona, pisnęła z zachwytu, gdy wyjęła z pudełka flakon perfum.

– To te! Mówiłam tylko raz, że ładne, a mama jak detektyw podsłuchała! – zaśmiała się. – Dziękuję!

Córka dostała szalik z kaszmiru. Dokładnie od tej projektantki, którą obserwuje w internecie.

– Och! Skąd wiedziałaś?! – aż wstała z podłogi, przytuliła mnie. Poczułam ciepło, chwilę dumy.

– A Haniu... – wyjęłam zapakowaną książkę. Tę, o której wspomniał przy śniadaniu. Historyczna cegła. Ucieszył się, jak potrafił – krótkim „o, fajnie, dzięki”.

Została moja paczka. Otworzyłam ją z uśmiechem, chociaż coś mnie już ściskało w brzuchu.

O, patelnia! Przecież mówiłam kiedyś, że stara się rysuje... – zażartowałam.

– To takie uniwersalne, mama na pewno wykorzysta! – dodała Magda, nawet nie patrząc w moją stronę.

– A ja... przepraszam, nie zdążyłam nic kupić – rzuciła córka, jakby to nie miało znaczenia.

Śmiechy wróciły. Ja też się uśmiechałam. Przecież najważniejsze, że oni byli szczęśliwi. Prawda?

Nie chciałam być niewdzięczna

Zegar w kuchni tykał głośniej niż zwykle. Na blacie piętrzyły się talerze, miski z resztkami karpia, przypalona zapiekanka, której nikt nie tknął, bo przecież „wszyscy już pełni”. Ściągnęłam fartuch, opadłam na stołek i po raz pierwszy tego wieczoru pozwoliłam sobie usiąść. W salonie rozbrzmiewał śmiech. Córka oglądała filmiki z Pawłem, Magda żartowała coś o jakimś aktorze, a Henryk podniósł głowę znad książki tylko raz – żeby powiedzieć, że jutro z rana trzeba będzie wynieść śmieci.

Spojrzałam na patelnię. Wciąż leżała na stole w tej samej folii. Obok niej tanie kremy w pastelowym opakowaniu – jakby ktoś w ostatniej chwili zgarnął je z promocji w drogerii. Nawet nie chciałam sprawdzać zapachu. Wzięłam ścierkę, choć naczynia mogły jeszcze poczekać. Zamiast płukać, stałam nad zlewem i gapiłam się w okno. W ciemnym szkle widziałam swoje odbicie. Włosy związane byle jak. Cienie pod oczami. Uśmiech, który nie dotykał oczu.

– Może ja naprawdę przesadzam? – powiedziałam na głos, tylko do siebie. – Może nie powinnam oczekiwać niczego...

Wytarłam dłonie, chociaż nie były mokre. „Czy to takie dziwne, że chciałam chociaż raz poczuć się doceniona?” – pomyślałam. Przez chwilę zrobiło się cicho. W salonie ktoś przełączył kanał, słychać było reklamy. A potem znowu śmiech. Taki głośny, jakby wszystko było dokładnie takie, jakie być powinno.

Dla niego nic się nie zmieniło

Kilka dni po świętach dom wrócił do swojej rutyny. Cisza. Radio grało w tle kolędy, jakby nie zorientowało się, że święta już się skończyły. W kuchni parował barszcz, ostatnia porcja z grudniowych zapasów. Usiadłam naprzeciwko Henryka, przy stole.

– No i jak ci minęły święta? – zapytałam, podając mu talerz.

– W porządku – mruknął, dmuchając na łyżkę. – Jak zawsze.

Myślałam, że wyszły trochę inaczej w tym roku, że udało mi się was zaskoczyć... – próbowałam się uśmiechnąć, choć serce biło mi szybciej, jak zawsze, gdy próbuję się odsłonić.

Henryk wzruszył ramionami.

– No tak, ładnie to wszystko wymyśliłaś. Dzieci zadowolone. Dobrze było. Jak zawsze.

Zamilkłam na chwilę. Przestawiałam kubek od herbaty z jednej strony na drugą.

– A ja... też coś dostałam – powiedziałam ciszej.

Spojrzał na mnie bez większego zainteresowania.

– No, patelnia! To się przyda. Chyba o to chodzi, nie? Praktyczne rzeczy są najlepsze.

Zacisnęłam palce na uchwycie filiżanki.

– Czasem nie chodzi o to, co się dostaje, tylko... jak się to daje.

Mąż znów wzruszył ramionami.

– Krystyna, chyba nie chcesz, żebym cię przepraszał za to, że kupiliśmy coś użytecznego?

– Nie... – odparłam cicho. – W sumie racja. Przecież nie ma o czym mówić.

Wstałam, wzięłam jego pusty talerz i odniosłam do zlewu. Nie powiedział już nic. Chyba naprawdę nie miał pojęcia, o co mi chodziło. Zrozumiałam, że już nie będę próbować tego wyjaśniać drugi raz.

Córka odwróciła kota ogonem

Spotkałyśmy się w kawiarni, gdzie zawsze zamawiała latte z syropem waniliowym i ciastko bezglutenowe. Ja wzięłam zwykłą czarną. Miałam suchy język. Powtarzałam sobie, że nie chcę robić sceny, że tylko porozmawiam.

– Fajnie, że miałaś czas – powiedziałam, siadając. – Tak miło było cię zobaczyć w święta. Nawet jeśli tylko na chwilę.

– No jasne! Tylko szkoda, że już wracam do siebie. Też tęskniłam, mamo – uśmiechnęła się lekko.

Zawahałam się. Chciałam to powiedzieć delikatnie. Łagodnie.

– Wiesz... Ja się naprawdę cieszyłam, że mogliśmy być razem. I tak sobie pomyślałam, że może... że może nie zauważyliście, jak bardzo się starałam. Prezenty, przygotowania, wszystko...

Spojrzała na mnie znad filiżanki.

– Mamo, przecież nikt ci nie kazał robić z siebie Mikołaja. To była twoja decyzja. Nie rozumiem, po co to wszystko teraz roztrząsać.

– Nie chodzi mi o rzeczy... Tylko o to, że może warto czasem pomyśleć o kimś innym. O tym, co dla kogoś znaczy taki gest. Taki wysiłek.

Wzruszyła ramionami. Przewróciła oczami.

– Teraz robisz z siebie ofiarę? Naprawdę, mama, czasem jesteś jak z innej epoki. Dziś nikt nie robi dramatu z powodu patelni.

– Nie chciałam dramatu – powiedziałam cicho. – Chciałam... może tylko jednego znaku, że komuś zależy.

– Zależy, mamo, ale nie w taki sposób. Nie da się kochać tak, jak ty tego oczekujesz. Życie to nie film.

Wyszła chwilę później, zostawiając po sobie zapach perfum i pusty kubek. Ja zostałam, dłubiąc łyżeczką w zimnej kawie. Nie płakałam, ale było mi przykro. Nie tak to miało wyglądać.

Postanowiłam coś zmienić

Choinka wciąż stała w kącie salonu, chociaż święta dawno minęły. Światełka jeszcze działały, migały powoli jakby ze zmęczenia, ale nie miałam w sobie siły, by ją rozebrać. Siedziałam w fotelu, owinięta kocem, z herbatą, której nawet nie piłam. W dłoni obracałam bombkę, jedną z tych, które malowałam ręcznie wiele lat temu. Na niej było serce. Delikatne, niedoskonałe. Jak ja.

Z kuchni dobiegał dźwięk zmywarki. Resztki świąt powoli znikały z domu, ale we mnie coś zostało. Coś, czego już nie umiałam wyciszyć. Taki cichy bunt, zmęczony, pozbawiony siły do krzyku. Może i patelnia była „praktyczna”. Może i powinnam się cieszyć, ale nie potrafiłam. Spojrzałam na światełka.

– W przyszłym roku też będzie Wigilia – powiedziałam do siebie cicho. – Ale już nie będzie we mnie tej iskry. Koniec z tym.

Nie planowałam rewolucji. Postanowiłam niczego nie planować. Nie szykować wszystkiego. Nie biegać z listą i długopisem. Nie dopasowywać się do rodziny, która nawet nie zauważa, że w ogóle jestem.

Nie powiedziałam tego nikomu. To było moje wewnętrzne postanowienie. Nie dramatyczne, nie głośne. Tylko spokojne wycofanie się. Wiedziałam, że będą pytać: „Dlaczego w tym roku nie robimy tego, co zwykle?”. Wzruszę wtedy ramionami. Powiem: „Myślałam, że nie miało to znaczenia” i będę mieć rację. Ile razy można stawać na głowie dla ludzi, którzy nawet nie podniosą wzroku?

Niech ktoś inny spróbuje

Minął miesiąc. W pracy znów byłam „pogodną Krysią z wydziału administracji”. W domu – tą samą co zawsze żoną, matką, babcią. Gotowałam obiad. Odbierałam telefon. Odpowiadałam: „Nie ma sprawy, zajmę się tym”. Tylko że już bez pośpiechu. Bez emocji. Bez wewnętrznego napięcia, żeby wszystko było „idealnie”.

W styczniu usunęłam ze swojego zeszytu listę pomysłów na prezenty. W lutym oddałam do fundacji dla dzieci nowe bombki, które planowałam malować na kolejne święta. Kiedyś przypadkiem, gdy córka zadzwoniła zapytać, czy zrobimy Wigilię jak co roku, odpowiedziałam:

– Myślę, że może ktoś inny tym razem spróbuje. Ja w tym roku sobie odpocznę.

Zapadła cisza. Potem usłyszałam: „Aha. No... jak wolisz, mamo”. Wróciłam do książki. Zaparzyłam sobie dobrą herbatę. Nikt nie przyszedł spytać, czy wszystko w porządku. No trudno.

Nie chciałam już być rodzinnym Mikołajem. Tym cichym duchem, który wie, pamięta, przewiduje. Co to podkłada prezenty pod choinkę i znika w cieniu. Nie planowałam mściwego milczenia. Po prostu... coś we mnie zgasło i nie chciało się odrodzić. Czasem wystarczy jedna patelnia, żeby człowiek zrozumiał, ile naprawdę znaczy.

Krystyna, 58 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama