„Chciałam uszczęśliwić dzieci, więc Wigilię spędziłam z eks i jego nową żoną. To były najgorsze święta w moim życiu”
„W środku pachniało piernikiem i pomarańczami. Choinka stała w kącie, tak samo jak rok temu, tyle że teraz była jeszcze większa, jeszcze bardziej perfekcyjna. Każda bombka na swoim miejscu, światła ciepłe i równomierne”.

W którymś momencie zaczęłam się starać być „rozsądną byłą żoną”. Gdy Zosia powiedziała, że ciocia Magda robi najładniejsze warkoczyki, ja, zamiast coś odburknąć, tylko się uśmiechnęłam. Z dnia na dzień z żony stałam się kobietą, która powinna być dorosła i dojrzała. I jestem, przynajmniej na zewnątrz.
Gryzł mnie smutek
Na ścianie wisi rysunek Zosi: cztery postacie. Mama, tata, Kuba i nowa żona taty. Wszyscy uśmiechnięci, pośrodku serce. Niby miło, ale… ja stoję z boku, jakbym była tam przypadkiem i nie do końca pasowała do tej układanki. Wczoraj wieczorem, pakując torbę na nasz świąteczny „wyjazd do taty”, wróciło to wszystko ze zdwojoną siłą. Kuba był podekscytowany, Zosia nie mogła się doczekać, aż znów zaśpiewają z Magdą kolędy.
– Mamo, a czemu my nie robimy Wigilii u nas? – Zapytała Zosia, wyciągając z szafy swoją ulubioną sukienkę.
– Bo u taty jest więcej miejsca, kochanie. I Magda już wszystko przygotowała. Tak będzie lepiej – powiedziałam spokojnie, mimo że moje wnętrze ścisnęło się jak worek po prezentach.
Tak będzie lepiej dla dzieci, dla nich, dla nas wszystkich. Tak przynajmniej powiedział Paweł wczoraj przez telefon.
– Justyna, naprawdę… nie komplikujmy. Dzieci chcą być z nami wszystkimi, tak będzie lepiej.
Wsiadając dziś rano do auta z torbami, prezentami i dwójką dzieci, po raz kolejny powtarzałam sobie: tylko trzy dni. Dasz radę, to tylko kilka dni. To przecież nic. Tylko że to kłamstwo. To nie jest tylko „kilka dni”, to wystarczająco dużo czasu, by znów poczuć, że jestem gościem w życiu, które kiedyś było moje.
Byłam zestresowana
Dojechaliśmy wczesnym popołudniem. Dzieci już w samochodzie zaczęły wiercić się z ekscytacji. Kuba przyklejony do szyby szeptał, że widzi światełka w ogrodzie, a Zosia rzucała pytania jedno za drugim: czy ciocia już ugotowała barszcz, czy będą aniołki na schodach, czy w tym roku choinka też będzie aż do sufitu. Stałam pod drzwiami z torbami w rękach i próbowałam uśmiechać się naturalnie. Paweł wyszedł na ganek, w swetrze z reniferem.
– Cześć. Wejdźcie szybko, bo zimno – powiedział, a dzieci już przebiegały obok niego.
W środku pachniało piernikiem i pomarańczami. Choinka stała w kącie, tak samo, jak rok temu, tyle że teraz była jeszcze większa, jeszcze bardziej perfekcyjna. Każda bombka na swoim miejscu, światła ciepłe i równomierne, nie tak jak moje w mieszkaniu – poskręcane, trochę wypalone, znalezione na dnie pudła.
Magda pojawiła się w drzwiach kuchni, uśmiechnięta, w czerwonym fartuchu z białą koronką, jak z katalogu świątecznego. Podbiegła do dzieci, ucałowała Zosię w czubek głowy, pogładziła Kubę po ramieniu.
– Jak dobrze was widzieć! Justyno, cześć – powiedziała z takim spokojem, że aż poczułam, jak wewnątrz coś się we mnie napina.
Nie zauważali mnie
Uśmiechnęłam się i skinęłam głową. Nie wiedziałam, gdzie położyć torby. Nie zapytała, czy mam ochotę coś wypić, nie zaprosiła do kuchni, nie spytała, czy nie jestem zmęczona po drodze. Nie była niegrzeczna, po prostu wszystko już działało bez mojej obecności. Nie było dla mnie miejsca, bo wszystko funkcjonowało perfekcyjnie.
– Dzieci będą spać na górze jak zwykle. A ty… chyba najlepiej w pokoju gościnnym, co? – powiedział Paweł.
Bez słowa poszłam za nim. Powiesiłam płaszcz na krześle, choć nie byłam pewna, czy to na pewno odpowiednie miejsce. Wróciłam na dół, bo dzieci już zdążyły zniknąć w kuchni. Zosia trajkotała coś do Magdy o konkursie na najładniejszy łańcuch w szkole, a Kuba chichotał, pokazując Pawłowi jakieś śmieszne zdjęcie z tabletu.
Usiadłam na skraju kanapy, obok stoliczka z idealnie ustawioną tacą z ciasteczkami i cynamonową świecą. Było mi zimno, choć w domu było ciepło. Słuchałam ich rozmów, próbując odnaleźć dla siebie choć jeden temat, do którego mogłabym się włączyć, ale każde zdanie kończyło się śmiechem, wspomnieniem, na które mnie nie było stać. Oni już mieli wspólne wspomnienia. Paweł spojrzał na mnie.
– Wszystko w porządku?
– Tak, tylko się rozpakuję – odpowiedziałam.
Czułam się obco
Weszłam do pokoju gościnnego i zamknęłam drzwi. Przez chwilę stałam w ciszy, wsłuchując się w odgłosy śmiechu dobiegające z dołu. Byłam tam, ale jakby mnie nie było. I nie potrafiłam sobie przypomnieć, dlaczego zgodziłam się na ten wyjazd.
W salonie było już wszystko gotowe, gdy zeszłam na dół. Obrus idealnie uprasowany, świece zapalone. Magda uwijała się, spokojna, zorganizowana. Zosia siedziała obok niej i składała serwetki w trójkąty. Usiadłam na końcu stołu. Mój talerz był trochę odsunięty od reszty jakby przez przypadek. Paweł nalał barszczu, a dzieci już po pierwszym łyku zaczęły chwalić smak.
– Mmm, pyszny! – zawołała Zosia. – Ciocia robi lepszy barszcz niż ty, mamo.
Uśmiechnęłam się, bo co innego miałam zrobić? Paweł spojrzał na mnie z ukosa, ale nic nie powiedział. Magda udawała, że nie słyszy.
– To dobrze, że ci smakuje – odpowiedziałam cicho i wzięłam łyk. Był smaczny. Inny niż mój. Łagodniejszy, bez tej ostrej nuty, którą zawsze lubiłam.
Przez chwilę nikt się nie odzywał. Potem rozmowy znów ruszyły – o prezentach, o choince, o tym, że Kuba nauczył się grać „Lulajże, Jezuniu” na cymbałkach. A ja siedziałam wśród nich, patrząc na moje dzieci, które należą już do innego świata.
Chciałam wracać
Powiedziałam, że jestem zmęczona. Magda zaproponowała herbatę z imbirem, ale podziękowałam. Paweł odprowadził mnie do drzwi i zapytał:
– Na pewno wszystko w porządku?
– Tak, tylko boli mnie głowa – odpowiedziałam, nawet nie próbując się uśmiechnąć.
– Chcesz, żebym cię odwiózł?
– Nie trzeba. Zamówiłam taksówkę.
Zamknęłam drzwi za sobą i ruszyłam przez ogród, uważając, żeby nie poślizgnąć się na śniegu. Taksówkarz czekał już pod bramą. Wsiadłam i podałam adres. Milczał przez całą drogę. W tle grało radio – ktoś mówił o świątecznych korkach i życzył wszystkim rodzinnego wieczoru.
Patrzyłam przez okno na migające światła i próbowałam sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz czułam się częścią rodziny. Z każdym kolejnym rokiem coraz bardziej znikałam. Najpierw jako żona, potem jako matka, teraz jako gość. Uprzejmy, uśmiechnięty, zbędny. Dotknęłam palcami zimnej szyby i pomyślałam, że zrobiłam wszystko, czego ode mnie oczekiwano. Przestałam być kłopotliwa, zgodziłam się, by było łatwiej, a w zamian dostałam miejsce przy końcu stołu i zdanie, którego nigdy nie zapomnę. Wszystko dla dzieci.
Zostałam sama
W mieszkaniu panowała cisza. Zdjęłam buty, rzuciłam klucze na komodę i od razu pożałowałam, że wróciłam tak wcześnie. Usiadłam na sofie, zawinięta w szal, w którym siedziałam przez pół wieczoru. Z kuchni przyniosłam sobie szklankę wody. Nie było piernika, nie było kompotu z suszu, nie było rozmów, które przynajmniej by mnie irytowały. Było tylko światło zza okna i moje odbicie w szybie.
Zosia miała rację – barszcz Magdy był lepszy, ale nie chodziło o smak. Chodziło o to, że ktoś ugotował go z poczuciem, że będzie zjedzony z radością. Ja gotowałam dla nieobecnych, dla pustych dni, dla kalendarza, Magda – dla rodziny. Dla tych, którzy chcą być blisko.
Zaczęłam się zastanawiać, jak to się stało, że pozwoliłam się tak łatwo odsunąć. Kiedy przestałam być potrzebna? Czy wtedy, kiedy oddałam weekendy z dziećmi byłemu mężowi? Czy wtedy, kiedy powiedziałam „okej” na każde jego ustalenie? A może wtedy, kiedy zaczęłam mówić: „tak będzie lepiej”? Nie wiedziałam już, gdzie kończy się kompromis, a zaczyna rezygnacja.
Justyna, 41 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Rodzice wymyślili Wigilię bez smartfonów. Nie mam pojęcia, o czym będę rozmawiać z babcią między karpiem a kutią”
- „W telefonie męża zobaczyłam wyjątkową niespodziankę na święta. Ode mnie pod choinką znajdzie papiery rozwodowe”
- „Chociaż tata nas zostawił, zawsze w Wigilię czeka na niego dodatkowe nakrycie. Liczę, że kiedyś stanie w drzwiach”

