„Chciałam upiec wnuczce ulubiony tort na urodziny, ale synowa mi zabroniła. Za rok jej nie posłucham”
„Sobota nadeszła szybciej, niż bym chciała. Stałam w kuchni, gładząc dłonią pusty blat stołu. Zamiast tortu kupiłam bukiet kwiatów, który miałam zabrać dla wnuczki. Tak, dla siedmioletniego dziecka — bukiet. Bo nic innego nie wypadało. Weszłam do ich mieszkania z wymuszonym uśmiechem”.

Zawsze myślałam, że rodzina to azyl. Że kiedy dzieci dorosną, założą swoje rodziny i będą przyjeżdżać w odwiedziny, dom znów się zapełni: zapachem pieczonego sernika, śmiechem wnuków i rozmowami do późnej nocy. Że moja rola się nie kończy, tylko zmienia. Z matki staję się teściową, a potem babcią. Tylko że... nikt mnie nie przygotował na to, jak to naprawdę wygląda.
Bo kiedy człowiek kocha, to chce dawać z siebie wszystko. Chce piec torty, robić pierogi, robić czapeczki i rozklejać się na widok małych stópek. Szkoda, że nie zawsze ta miłość jest mile widziana.
Wiedziałam, że coś będzie nie tak
Wszystko zaczęło się niewinnie. Zadzwoniłam do syna, ale odebrała ona. Natalia, moja synowa. W sumie zawsze odbiera ona.
— Dzień dobry, mamo — odezwała się tonem, który niby był uprzejmy, ale zawsze czułam w nim coś... złośliwego. Jakby każda rozmowa ze mną była łaską.
— Dzień dobry, kochanie. Dzwoniłam do Tomka, ale skoro już rozmawiamy... Chciałam zapytać, czy mogę upiec tort na urodziny Julki. Wiesz, taki lekki, śmietankowy, z owocami. Ona tak lubi malinki.
Zapadła cisza. Już wiedziałam, że coś będzie nie tak.
— Mamo... — zaczęła przeciągle. — Julka teraz je inaczej.
— Inaczej? — nie zrozumiałam.
— No... zdrowiej. Bez cukru, glutenu, laktozy i takich rzeczy.
— Ale przecież to tylko raz w roku — przekonywałam. — Urodziny. Tort.
— Właśnie dlatego nie chcemy, żeby potem płakała z bólu brzucha. Ma alergię.
— Alergię? Na co?
— Na twoją kuchnię — powiedziała to tak lekko, jakby rzucała żart. Ale to nie był żart, tylko cios poniżej pasa.
— Nie rozumiem... — wyszeptałam.
— Mamo, przecież wszystko smażysz na maśle, dajesz śmietanę i cukier, jakbyś chciała kogoś utuczyć.
— Ale ja się staram...
— Wiem, wiem. Ale w tym roku tort zamawiamy. W cukierni, która zna się na alergiach.
Przełknęłam ślinę. Serce zaczęło mi coraz mocniej walić.
— Rozumiem — powiedziałam. Ale tak naprawdę nie rozumiałam nic.
— Dobrze, mamo. To do zobaczenia w sobotę. Tylko błagam, nie przynoś nic słodkiego, dobrze?
Zamknęłam oczy i skinęłam głową, jakby mogła to zobaczyć.
Spojrzał na mnie zawstydzony
Cały dzień chodziłam po mieszkaniu jak struta. Zaglądałam do lodówki, wyciągałam foremki, włączałam piekarnik i znów go wyłączałam. Bo po co? Dla kogo? Wieczorem przyszedł Tomek. Sam, bez niej i bez Julki.
— Cześć, mamo. — Ucałował mnie w policzek. — Pachnie... w sumie niczym.
— Bo nic nie gotuję — mruknęłam.
Usiadł przy stole. Wiedziałam, że przyszedł pogadać. Zastanawiałam się tylko, czy bardziej mnie to cieszy, czy boli.
— Mama coś mówiła Natalii... o torcie? — zaczął ostrożnie.
— Powiedziałam tylko, że chciałam upiec. Jak co roku.
— Wiem. I to bardzo miłe. Ale Julka teraz ma inne jedzenie.
— Tomek, ja nie chcę jej zaszkodzić! — jęknęłam. — Ja tylko... chciałam dać coś od siebie.
— Wiem, mamo. Ale Natalia naprawdę się stara. Pilnuje diety, bo Julka miała ostatnio wysypkę.
— To może byście mi powiedzieli wcześniej? A nie, rzucacie, że „ma alergię na moją kuchnię”...
Spojrzał na mnie zawstydzony, a potem wziął głęboki wdech.
— To było nie fair. Przepraszam.
— To nie do ciebie — przyznałam. — To ona tak. Zawsze tak. Jakby wszystko, co zrobię, było głupie albo przestarzałe.
— Nie, mamo — zaprotestował natychmiast. — Po prostu... wy jesteście z dwóch różnych światów.
— Ale Julka jest też moim światem. I chciałabym być jego częścią.
Tomek spuścił wzrok.
— Zastanowimy się jeszcze. Może coś się da zrobić.
Skinęłam głową, ale nie miałam złudzeń.
Natalia aż się zakrztusiła
Sobota nadeszła szybciej, niż bym chciała. Stałam w kuchni, gładząc dłonią pusty blat stołu. Zamiast tortu kupiłam bukiet kwiatów, który miałam zabrać dla wnuczki. Tak, dla siedmioletniego dziecka — bukiet. Bo nic innego nie wypadało. Weszłam do ich mieszkania z wymuszonym uśmiechem.
— Ooo, mamo! — Natalia podeszła do drzwi z kieliszkiem prosecco w dłoni. — Weszłaś bez pukania?
— Tomek mówił, że mam przyjść na trzynastą — odpowiedziałam spokojnie. — A że drzwi były otwarte...
— No tak. Wiesz, u nas teraz wszyscy znajomi z dziećmi, więc bałagan, gwar, sami swoi.
Obrzuciłam wzrokiem pokój. Dzieci biegały z balonami, dorośli się śmiali, muzyka grała cicho w tle. W kącie stał stół z jedzeniem: hummusy, paluszki z marchewki, bezglutenowe muffinki.
Julka podbiegła i rzuciła mi się na szyję.
— Babciu!
I choć trwało to tylko chwilę, serce mi drgnęło.
— Wszystkiego najlepszego, kochanie. — Podałam jej kwiaty.
— Kwiatki? — Spojrzała na mnie pytająco. — Nie masz tortu?
Natalia aż się zakrztusiła.
— Julka, no coś ty. Babcia nie mogła w tym roku... pamiętasz, mówiłam.
— Ale babcia robi najlepszy tort malinowy... — Julka spojrzała na mnie smutno.
W tym momencie podeszła do nas kobieta w białym fartuchu z logiem jakiejś cukierni.
— Tort się chłodzi. Zaraz wniosę. Z aquafaby, bez glutenu i bez laktozy.
— I bez duszy — powiedziałam cicho, do siebie.
Natalia zmarszczyła brwi.
— Coś mówiłaś, mamo?
— Nie. Nic, kochanie.
Uśmiechnęłam się przez łzy
Zamiast tortu wniosła kulinarne nieporozumienie. Biała masa, lekko szara od czegoś, co miało przypominać borówki. Wszystko uformowane na kształt serca, z napisem: „Julka – 7 lat szczęścia”. Obok tortu była fontanna z musem z nerkowców.
— No i co, babciu? Ładny? — zapytała Julka, zerkając na mnie z nadzieją.
— Śliczny, skarbie — powiedziałam, choć ledwie przełknęłam ślinę.
— Mamo, spróbuj koniecznie. Ten krem smakuje jak bita śmietana. — Natalia już kroiła kawałki. — A można jeść bez wyrzutów sumienia!
Podała mi talerzyk. Wzięłam małą łyżeczkę, ukroiłam kawałeczek. Nie chciałam wyjść na jędzę. Wsunęłam do ust i... od razu pożałowałam.
— Dobre? — nie odpuszczała.
— Interesujące — wymamrotałam, starając się nie skrzywić. — Bardzo... nowoczesne.
— No właśnie! — rozpromieniła się. — Widzisz, mamo, da się zdrowo i pysznie. Julka nie będzie miała żadnych sensacji żołądkowych.
Tymczasem Julka stała obok z nietkniętym kawałkiem na talerzyku. Przestępowała z nogi na nogę.
— Mogę się przytulić? — spytała nagle, wyciągając ręce.
Przyklękłam. Objęła mnie mocno za szyję.
— Babciu... a za rok zrobisz mi ten malinowy? Cichaczem?
Zatkało mnie. Spojrzałam w głąb jej oczu. Błyszczały. Uśmiechnęłam się przez łzy.
— Zobaczymy, skarbie. Może się uda.
— To nie mów mamie! — szepnęła, śmiejąc się konspiracyjnie.
Natalia spojrzała na nas z daleka. Nie wiem, co widziała, ale przez chwilę zrobiło jej się chyba nieswojo.
Zbladła
Wieczorem, kiedy goście się rozeszli, a dzieciaki padły ze zmęczenia, zostałam dłużej, żeby pomóc posprzątać. Natalia krzątała się po kuchni, cicho nucąc coś pod nosem. Udawałam, że wycieram talerze, ale ręce miałam jak z waty.
— Dziękuję, że przyszłaś — rzuciła nagle, bez patrzenia na mnie.
— To oczywiste. Przecież to urodziny Julki.
— Wiem, ale i tak. Nie każda teściowa potrafi się tak dostosować.
— Dostosować?
— No wiesz. Że nie przyniosłaś ciasta, nie narzekałaś, że nie ma „normalnego” jedzenia...
Westchnęłam. Odłożyłam talerz i usiadłam przy kuchennym stole.
— A myślisz, że nie chciałam?
Odwróciła się zdziwiona.
— Nie wiem... Pewnie chciałaś.
— Bo chciałam. Ale ty wolisz mnie trzymać na dystans. Jakbym była zagrożeniem. Nawet z tortem.
Przez chwilę milczała. W końcu usiadła naprzeciwko mnie.
— Mamo... — zaczęła znów tym tonem, niby ciepłym, a jednak z igiełką. — To nie o ciebie chodzi, a o zasady. Ustalamy je razem z Tomkiem. Julka ma problemy z jedzeniem i...
— Wiem. Ale Julka zapytała mnie dzisiaj, czy za rok mogę zrobić jej malinowy tort. W tajemnicy.
Zbladła.
— Powiedziała tak?
— Tak. Bo dzieci nie rozumieją tej nowoczesnej kuchni. Rozumieją, kto je kocha.
Przez chwilę nie odzywała się ani słowem. W końcu wstała, sięgnęła po ścierkę.
— Zobaczymy za rok. — W jej głosie pierwszy raz od dawna nie było sarkazmu. Pojawił się tam za to... jakiś cień wątpliwości.
Za rok zrobię tort
Wróciłam do domu późno. Zdjęłam płaszcz, postawiłam torebkę przy drzwiach i usiadłam w kuchni. W tej samej, w której tyle razy piekłam dla Tomka, dla wnuczki, dla sąsiadów. Dla ludzi, którzy przychodzili zjeść, uśmiechnąć się i poczuć się jak u siebie. Spojrzałam na półkę z książkami kucharskimi. Każda z zaznaczonymi stronami, pożółkłymi karteczkami, dopiskami długopisem. „Dodać więcej cytryny – Julka lubi kwaśniejsze”. Przełknęłam ślinę.
Brzdęknął telefon. Wiadomość od Tomka: „Dzięki za dziś, mamo. Julka nie przestaje mówić o tobie. Pytanie tylko, jak my przemycimy ten malinowy tort za rok ;)”.
Uśmiechnęłam się. Tylko trochę przez łzy. Bo to nie chodziło o tort — ani o gluten, cukier czy nerkowce. Chodziło o miejsce przy stole. O bycie częścią tej całości. O to, by moje serce, moje uczucia i moje ręce, które tyle razy wyrabiały ciasto z miłości, miały jeszcze prawo do działania.
Za rok zrobię tort. Taki jak trzeba: może bez mleka, może bez glutenu, ale z malinami i sercem. I może wtedy Natalia go spróbuje. Może zrozumie, że nie przyszłam walczyć o władzę nad kuchnią. Przyszłam być babcią. A jak nie spróbuje? Trudno. Julka zje dwa kawałki. I przybiegnie z uśmiechem, umorusana kremem — takim prawdziwym, nawet jeśli z mleka roślinnego. Zamknęłam książkę kucharską, wstałam i wyjęłam z zamrażarki malinę. Jedną. Pachniała latem.
Maria, 64 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Moja teściowa to prawdziwa kobieta demolka. Wywróciła mi do góry nogami i jeszcze żąda przeprosin”
- „Remont domu po rozstaniu miał być nowym startem. Przystojny majster przemeblował nie tylko moją kuchnię, ale i serce”
- „Planowałem zaręczyny w Mikołajki. Nim zdążyłem zadać najważniejsze pytanie, pożałowałem, że wydałem kasę na pierścionek”

